Sherkaner zatrzymał się przy windzie; Unnerby nie widział jej tutaj podczas poprzednich wizyt…
— Patrz teraz, Hrunk… Naciśnij dziewiątkę, Mobiy. — Robak wycią gnął jedną ze swych długich, owłosionych przednich nóg. Przez sekundę trzymał ją w powietrzu, niezdecydowany, potem wcisnął guzik z cyfrą „9” przy drzwiach windy. — Mówią, że żadnego robaka nie można nauczyć li czyć. Mobiy i ja pracujemy nad tym.
Hrunkner zostawił swą asystę przy drzwiach, Tylko we dwójkę — w trójkę, licząc Mobiya — wyjechali na górę. Sherkaner wyraźnie się odprężył, drżenie nieco zelżało. Poklepał Mobiya po grzbiecie, zwalniając nieco smycz.
— To, co chcę ci powiedzieć, musi zostać tylko między nami, sierżancie.
Unnerby zamienił się w słuch.
— Moi asystenci to ludzie godni zaufania, Sherk. Widzieli rzeczy, których…
Underhill podniósł rękę. Jego oczy błyszczały w świetle lampy. Te oczy wydawały się pełne tego samego geniuszu, który niegdyś nieustannie zaskakiwał Hrunka.
— To jest… coś innego. To coś, co chciałem powiedzieć ci już dawno.
Teraz sytuacja jest już tak napięta…
Winda zwolniła i zatrzymała się, drzwi rozsunęły się bezszelestnie.
Sherkaner wywiózł ich na sam szczyt wzgórza.
— Mam tu swoje biuro. Kiedyś używała go Junior, ale teraz została powołana do wojska i wspaniałomyślnie zgodziła się mi je odstąpić!
Korytarz znajdował się kiedyś na dworze; Hrunkner pamiętał go jako ścieżkę z widokiem na mały park dla dzieci. Teraz przejście okrywało grube szkło, dość silne, by utrzymać ciśnienie nawet wtedy, kiedy atmosfera ulegnie zestaleniu.
Zaszumiały cicho silniki elektryczne, a drzwi rozsunęły się przed nimi na boki. Sherkaner zaprosił przyjaciela do środka. Z wysokich okien rozciągał się widok na miasto. Mała Victory miała bardzo przyjemny pokój, teraz zamieniony w rupieciarnię Sherkanera. W rogu stał pocisk przerobiony na dom dla lalek i grzęda dla Mobiya. Najwięcej miejsca zajmowały jednak obudowy procesorów i wysokiej jakości monitory. Wyświetlane na nich obrazy ukazywały pejzaże z Mountroyal w kolorach, które Hrunk widział dotąd tylko w naturze. A mimo to obrazy te wydawały się surrealistyczne; ocienione leśne doliny z kraciastymi półtonami. Śnieżna burza i erupcja góry lodowej, wszystko w kolorach lawy. To było graficzne szaleństwo… głupia wideomancja. Hrunkner zatrzymał się i machnął na monitory.
— Jestem pod wrażeniem, ale te obrazy chyba nie są dobrze wykalibrowanc, Sherk.
— Och, są, i to bardzo dobrze… — Sherk wszedł na grzędę i patrzył przez chwilę na obrazy. — He. Te kolory rzeczywiście są dziwne; po jakimś czasie przestajesz zwracać na to uwagę… Hrunkner, czy nie wydawało ci się nigdy, że nasze obecne problemy są poważniejsze niż powinny?
— Skąd miałbym to wiedzieć? Wszystko jest teraz nowe. — Unnerby westchnął ciężko. — Tak, wydaje się, że cały świat zmierza prosto do piekła.
Ta historia z Południem to spełnienie naszych najgorszych koszmarów.
Mają broń jądrową, co najmniej dwieście głowic, i systemy naprowadzające.
Doprowadzili się do bankructwa, próbując dotrzymać kroku bogatszym państwom.
— Doprowadzili się do bankructwa tylko po to, by zabić całą resztę?
Trzydzieści pięć lat temu Sherk ogarniał całą sytuację, przynajmniej w ogólnym zarysie. Teraz zadawał głupie pytania.
— Nie — odparł Unnerby, niemal udzielając mu wykładu. — Przynajmniej nie tak to się zaczęło. Próbowali stworzyć przemysłową i rolniczą bazę, która mogłaby pozostać aktywna przez całą Ciemność. Nie udało im się.
Mają jedynie dość środków, by utrzymać kilka miast i jedną czy dwie dywizje wojska. W tej chwili na Południu jest tak zimno, jak w reszcie świata będzie dopiero za pięć lat. Na biegunie południowym już powstają suche huragany. — Republika Południa nigdy nie była dobrym miejscem do życia; jedynie przez kilka lat Środkowej Jasności panowały tam warunki umożliwiające uprawę roli. Kontynent ten krył jednak ogromne złoża mineralne. Przez ostatnie pięć pokoleń Południowcy wykorzystywali północne korporacje górnicze, z każdym cyklem na coraz większą skalę.
Lecz podczas tego pokolenia na Południu powstało suwerenne państwo, którego władcy bardzo obawiali się Północy i nadchodzącej Ciemności. — Wydali tyle na próby stworzenia elektrowni jądrowych, że nie mają nawet zapasów w swoich otchłaniach.
— A Kindred torpeduje wszelkie próby porozumienia.
— Oczywiście. — Pedure była geniuszem. Morderstwa, szantaż, umiejętne podsycanie lęków i fobii. Mistrzyni wszelkich odmian zła. Teraz rząd Południa uznał, że to Akord planuje napaść na nich podczas Ciemności.
— Dziennikarze mają rację, Sherk. Południowcy mogą nas zaatakować.
Hrunkner spojrzał poza kolorowe monitory Sherkanera. Rozciągał się stąd widok na całe Princeton. Niektóre budynki — takie jak Dom na Wzgórzu — nadawały się do zamieszkania przez całą Ciemność, nawet wtedy, gdy powietrze ulegało kondensacji. Mogły utrzymać ciśnienie, miały też odpowiednio przygotowane łącza zasilające. Większość miasta kryła się pod ziemią. Wymagało to piętnastu lat budowlanego szaleństwa, ale teraz wszystkie miasta Akord były przygotowane do Ciemności, a ich mieszkańcy mogli prowadzić normalne życie. Żyli jednak tuż pod powierzchnią; wojna jądrowa zabiłaby wszystkich w ciągu kilku minut.
Przedsiębiorstwa, w których tworzeniu miał swój udział Hrunkner, czyniły cuda… A teraz jesteśmy narażeni na klęskę bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebowali kolejnych cudów. Hrunkner i miliony innych zmagali się z tymi niemożliwymi do spełnienia żądaniami. Przez ostatnie trzydzieści dni Hrunkner sypiał po trzy godziny na dobę. By spełnić prośbę Underhilla i przyjechać doń z wizytą, musiał zrezygnować z jednego spotkania i jednej inspekcji. Przyszedłem tu, bo jestem lojalny… czy może mam nadzieję, żeSherk uratuje nas wszystkich?
— Czy nie myślałeś kiedyś, że może… że może ktoś inny jest odpowiedzialny za nasze problemy?
— Do diabła, Sherk, niby kto?
Sherkaner usadowił się lepiej na grzędzie i przyciszonym głosem powiedział szybko:
— Obcy z zewnętrznej przestrzeni. Są tutaj od Nowego Słońca. Wi dzieliśmy ich w Ciemności, Hrunkner. Te światła na niebie, pamiętasz?
Mówił dalej, tonem tak niepodobnym do tonu Underhilla z dawnych czasów. Underhill sprzed lat przedstawiał swe teorie z przebiegłą lub wyzywającą miną. Teraz mówił w pośpiechu, jakby bał się, że ktoś go powstrzyma… albo mu zaprzeczy? Ten Underhill mówił jak człowiek… zdesperowany, chwytający się fantazji.
Po chwili Sherk zrozumiał, że stracił swoją publiczność.
— Nie wierzysz mi, prawda, Hrunk?
Hrunkner skulił się na swojej grzędzie. Jakie środki utopiono już w tej straszliwej bzdurze? Istnienie innych światów — życia na innych światach — było jednym z najstarszych, najbardziej szalonych pomysłów Underhilla.
Teraz, po latach milczenia, znów do niego wracał. Hrunk znał dobrze generał Smith, wiedział, że zareagowałaby na te opowieści podobnie jak on.
Świat stał na krawędzi katastrofy. Nie było czasu ani miejsca na spełnianie zachcianek biednego Sherkanera. Z pewnością generał nie pozwalała, by zawracał jej głowę głupstwami.
— To jak wideomancja, prawda, Sherk? — Przez całe życie czyniłeś cuda. Teraz potrzebujesz ich bardziej niż kiedykolwiek. A jedyne, co ci zostało,to zabobony.