Viki dotknęła jego ramienia.
— Przepraszam… za tatę.
Ona z pewnością wiedziała lepiej, jak nisko upadł Sherkaner.
— Jak długo już w tym siedzi? Pamiętam, jak zastanawiał się kiedyś nad istnieniem obcych istot w kosmosie, ale nigdy nie zajmował się tym poważnie.
Viki wzruszyła ramionami. Najwyraźniej wolałaby nie odpowiadać na to pytanie.
— …Zaczął bawić się w wideomancję po porwaniu.
Już wtedy? Potem przypomniał sobie rozpacz Sherkanera, kiedy ten zrozumiał, że cała jego wiedza i pomysłowość nie mogą uratować dzieci.
Rozpacz zasiała w nim ziarno szaleństwa.
— Dobrze, Viki. Twoja mama ma rację. Najważniejsze, żeby te bzdu ry nikomu nie przeszkadzały. Twój ojciec cieszy się miłością i podziwem wielu ludzi… — łącznie ze mną, mimo wszystko. — Nikt w to nie uwierzy, ale obawiam się, że znajdzie się wielu chętnych, którzy będą próbowali mu pomóc przesunąć środki, wykonać zaproponowane eksperymenty. Nie mo żemy sobie na to pozwolić, nie teraz.
— Oczywiście. — Viki zawahała się jednak na moment, wyprostowała 4czubki rąk. Gdyby Unnerby nie znal jej jako dziecka, z pewnością by tego nie zauważył. Nie mówiła mu wszystkiego i czuła się zakłopotana tym oszustwem. Mała Victory była świetną kłamczucha, nie lubiła jednak robić tego, gdy czuła się winna.
— Generał spełnia jego zachcianki, prawda? Nawet teraz.
— …Posłuchaj, to nic wielkiego. Kilka monitorów, kilka procesorów.
— Przetwarzających co? Bzdurne obliczenia Sherka? Może to nie miało znaczenia, może generał chciała w ten sposób zająć czymś swego męża i nie pozwolić, by przeszkadzał przy realizacji ważniejszych projektów.
Niech Bóg ma w swojej opiece tę biedną kobietę. Victory Smith i Underhill tworzyli jedną całość; tracąc go, generał traciła część swojej duszy.
— Rozumiem. — Choćby Sherk wydawał na swoje fanaberie grube pieniądze, Hrunkner Unnerby i tak nie mógłby nic na to poradzić. Spojrzał na mundur Młodej Victory. Plakietka z nazwiskiem znajdowała się po drugiej stronie kołnierza Viki, poza zasięgiem jego wzroku. Nazywała się yictory Smith (ha, ciekawe, jak reagowaliby na to jej przełożeni!), Victory Underhill czy jak?
— No więc, poruczniku, jak ci się wiedzie w wojsku?
Viki uśmiechnęła się zadowolona ze zmiany tematu.
— To wielkie wyzwanie, sierżancie. Prawdę mówiąc, nigdy nie czułam się lepiej. Szkolenie podstawowe było… hm, dobrze wiesz, jak to wygląda. Prawdę mówiąc, to właśnie sierżanci czynią z tego tak „czarujące” doświadczenie. Ale ja miałam pewną przewagę nad innymi; kiedy przechodziłam przez szkolenie podstawowe, prawie wszyscy rekruci byli z fazy, o wiele starsi ode mnie. Cha, cha. Nie miałam większych problemów, żeby wypaść dobrze w porównaniu z nimi. Teraz… cóż, widzisz, że to nie wygląda jak pierwsza placówka przeciętnego młodego oficera. — Ogarnęła gestem samochód i ochroniarzy wokół nich. — Brent jest teraz starszym sierżantem, pracujemy razem. Rhapsa i Mały Hrunk pójdą do szkoły oficerskiej, ale najpierw muszą przejść szkolenie. Może spotkamy się z nimi na lotnisku.
— Wszyscy pracujecie razem? — Unnerby starał się ukryć zdumienie.
— Tak. Jesteśmy zespołem. Kiedy generał potrzebuje szybkiej inspekcji i absolutnego zaufania, wysyła naszą czwórkę. — Wszystkie dzieci pricz Jirliba. Na moment ta wiadomość pogłębiła jeszcze bardziej depresję Unnerby’ego. Zastanawiał się, co myślą sobie ludzie z otoczenia generał, kiedy widzą grupę jej dzieci grzebiących w ściśle tajnych dokumentach. Ale…
Hrunkner Unnerby także zajmował się kiedyś wywiadem. Stary Strut Greenval również kierował się własnymi zasadami. Król obdarzał szefa wywiadu specjalnymi prerogatywami. Wielu ludzi ze średniego szczebla wywiadu uważało to tylko za głupią tradycję, jeśli jednak Victory Smith uznała, że potrzebuje zespołu inspekcyjnego z własnej rodziny, to może rzeczywiście było to najlepsze rozwiązanie.
Na lotnisku Princeton panował chaos. Obsługa musiała radzić sobie z niesamowitą liczbą lotów, rejsowych i czarterowanych, drążono nowe sekcje lotniska. Generał Smith była jednak ponad tym; na Unnerby’ego czekał już odrzutowiec gotowy do lotu. Samochody Viki przepuszczono natychmiast do wojskowej części lotniska. Jechali ostrożnie po wyznaczonych pasach, pod skrzydłami kołujących samolotów. Niektóre pasy były rozdarte pracami budowlanymi, co kilkaset stóp otwierał się w ziemi ogromny dół. Do końca roku obsługa lotniska miała przeprowadzać wszystkie operacje właśnie spod ziemi. Za jakiś czas te urządzenia miały także służyć pojazdom latającym nowego typu, przystosowanym do braku powietrza i ekstremalnego zimna.
Viki wysadziła go przy odrzutowcu. Nie powiedziała, dokąd wybiera się tego wieczora. Unnerby przyjął to z zadowoleniem. Choć jej obecna sytuacja była naprawdę bardzo dziwna, Viki przynajmniej wiedziała, jak dochować tajemnicy służbowej.
Wyszła za nim na zewnątrz. Nie wiał wiatr, toteż Hrunkner zaryzykował spacer bez ogrzewacza powietrza. Każdy oddech palił go żywym ogniem. Było tak zimno, że widział obłoczki szronu otaczające odsłonięte stawy rąk.
Może Viki była zbyt młoda i zbyt jsilna, by to zauważyć. Odprowadziła go pod same drzwi samolotu, mówiąc bez ustanku. Gdyby nie wszystkie złe znaki związane z tą wizytą, spotkanie z Viki byłoby ogromną, niczym niezmąconą radością. Choć urodzona poza fazą wyrosła na prawdziwą piękność, cudowną inkarnacje swej matki — przy czym twarda natura Smith została złagodzona w niej przez najlepsze cechy Sherkanera. Do diabła, może było tak właśnie dlatego, że urodziła się poza fazą! Porażony tą myślą, omal nie zatrzymał się na środku pasa startowego. Ależ tak, całe życie Viki toczyło się jakby z boku, pozwalało jej spojrzeć na różne sprawy z nowej perspektywy. To dziwne, ale patrząc na nią, jakby mniej obawiał się o przyszłość.
Viki odstąpiła na bok, kiedy dotarli do osłony przy jego odrzutowcu.
Wyprostowała się i oddała mu prawdziwy żołnierski salut. Unnerby zrobił to samo. I wtedy zobaczył plakietkę z jej nazwiskiem.
— Cóż za interesujące nazwisko, poruczniku. Nie nazwa profesji, nie jakaś zapomniana otchłań. Gdzie…?
— Cóż, nazwisko mojej matki jest aż nazbyt popularne. Nikt też nie wie, z których Underhillów pochodzi mój tata. Ale spójrz za siebie… — Wskazała na jakieś miejsce.
Za nimi ciągnęło się lotnisko, setki jardów płaskiej powierzchni poznaczonej pracami budowlanymi. Viki wskazywała jednak wyżej, ponad nadrzeczną równinę. Wzdłuż horyzontu ciągnęły się światła Princeton, od błyszczących wież do podmiejskich wzgórz.
— Jakieś pięć stopni na prawo od wieży radiowej. Widać to nawet stąd. — Wskazywała dom Underhilla. Był to najjaśniejszy punkt w tym 4kierunku, wieża światła we wszystkich barwach, jakie mogły wytworzyć współczesne lampy fluorescencyjne.