Underville otarła nerwowo usta. Teraz nie mogła się już wycofać.
Cholera. Gdyby tylko nie było tu ministra finansów.
— Ja… pani generał, do tej pory była pani bardzo, hm, wspaniałomyśl na w zarządzaniu podrzędnymi operacjami. Pani zleca nam zadanie i po zwala je wykonywać. Byłam pani za to bardzo wdzięczna. Ostatnio jednak i — jak przypuszczam — często bez pani wiedzy ludzie z pani wewnętrznych służb składają niezapowiedziane wizyty… — nocne najazdy, tak należało by to nazwać — …w placówkach podległych mojemu dowództwu.
Generał Smith skinęła głową.
— Zespół Lighthill.
— Tak jest, pani generał. — Twoje własne dzieci. Rządzą się, jakby byłyinspektorami samego Króla. Miały mnóstwo szalonych, irracjonalnych wymagań, likwidowały dobre projekty, wyrzucały niektórych spośród jej najlepszych ludzi. To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego, kazało Beldze przypuszczać, że szalony mąż szefowej nadal ma na nią duży wpływ. Belga przysiadła niżej na swojej grzędzie. Nie musiała mówić już nic więcej.
Victory Smith znała ją dość dobrze, by zrozumieć, że jest zirytowana.
— Czy porucznik Lighthill znalazła podczas tych wizyt coś istotnego?
— W jednym przypadku. — Jeden dość poważny problem, na który Belga z pewnością natrafiłaby sama w ciągu najbliższych dziesięciu dni.
Widziała, że większość zgromadzonych przy stole ludzi jest zaskoczonych jej skargą. Dwoje skinęło lekko w jej stronę. Thract nerwowo wystukiwał na stole jakiś szalony rytm; wydawało się, że zaraz sprowokuje kłótnię. Nikt nie dziwił się temu, że to właśnie jego służby stały się celem działań nepotycznej załogi Smith, ale na miłość Boską, niech trzyma gębę na kłódkę. Thract już miał tak kiepskie notowania, że jego wsparcie tylko pogorszyłoby jej sytuację.
Szefowa przechyliła lekko głowę, milczała uprzejmie przez chwilę, czekając na komentarze innych. Wreszcie przemówiła:
— Pułkowniku Underville, rozumiem, że pani ludzie mogą czuć się urażeni. Znajdujemy się jednak w bardzo trudnej sytuacji,*nacznie trud niejszej niż otwarta wojna. Potrzebuję specjalnych asystentów, ludzi, któ rzy mogą działać bardzo szybka i z którymi doskonale się rozumiem. Ze spół Lighthill działa bezpośrednio dla mnie. Proszę dać mi znać, jeśli ich zachowanie przekroczy ustalone normy, lecz proszę także, by szanować nadane im przeze mnie uprawnienia. — Wydawało się, że mówi ze szcze rym żalem, ale jej słowa były jednoznaczne; Smith zmieniała ustalone od dziesięcioleci sposoby postępowania. Belga miała wrażenie, że szefowa wie o wszystkich postępkach jej koblików.
Do tej pory minister finansów wyglądała na znudzoną. Nizhnimor była bohaterką wojenną; szła przez Ciemność ze Sherkanerem Underhillem.
Patrząc na nią, można było łatwo o tym zapomnieć; Aberdon Nizhnimor przez wszystkie dekady tego pokolenia wspinała się po szczeblach dworskiej kariery, jako polityk i jako arbiter. Ubierała się i poruszała jak stara idiotka; Nizhnimor wyglądała jak gazetowa karykatura ministra finansów. Wielka, chuda, słabowita. Teraz pochyliła się do przodu. Jej dychawiczny głos wydawał się równie nieszkodliwy jak ona.
— Obawiam się, że ta sprawa wykracza nieco poza moje kompetencje, ale mam pewną radę. Choć nie możemy przeprowadzić Plebiscytu, prak tycznie jesteśmy już w stanie wojny. Normalne schematy działań admini stracyjnych zostają zawieszone. Ze względu na tę niezwykłą sytuację po winniście państwo zdawać sobie sprawę, że zarówno ja, jak i — co ważniej sze — Król darzymy generał Smith pełnym zaufaniem. Wszyscy wiecie, że 4szef wywiadu ma specjalne prerogatywy. Panie i panowie, to nie jest jakaś niemodna, przebrzmiała tradycja. To przemyślana, rozważna polityka Króla i wszyscy państwo musicie ją zaakceptować.
Ha. Miała swoją „słabowitą” minister finansów. Wszyscy zgromadzeni wokół stołu kiwali poważnie głowami. Nikt — a szczególnie Belga Underville — nie miał już nic do dodania. W pewien sposób Belga poczuła się lepiej, otrzymawszy tak radykalną i jednoznaczną odpowiedź. Być może wszyscy zmierzali prosto do piekła, ale ona nie musiała się martwić tym, kto siedzi na grzędzie kierowcy.
Po chwili generał Smith wróciła do porządku zebrania.
— Został nam jeszcze jeden punkt. To także najważniejszy problem, przed jakim obecnie stoimy. Pułkowniku Thract, zechce pan opowiedzieć nam o sytuacji w Republice Południa? — Smith mówiła uprzejmym, nie mal przyjacielskim tonem, ale tak czy inaczej biedny Thract został przy party do muru.
Młody pułkownik pokazał jednak, że nie poddaje się tak łatwo. Zeskoczył z grzędy i dziarskim krokiem wmaszerował na podium.
— Pani minister. Generale. — Skinął głową Nizhnimor i szefowej. — Uważamy, że sytuacja ustabilizowała się nieco w ciągu ostatnich piętna stu godzin. — Odwrócił się do zdjęć, która Belga zauważyła jeszcze przed spotkaniem. Większość Południa kryła się pod wirem śnieżnej burzy, lecz wyrzutnie rozmieszczono wysoko w Górach Suchych i widać je nawet przy tak złej pogodzie. Thract odwrócił się do zdjęć i przeszedł do omówienia aktualnej sytuacji. — Rakiety dalekiego zasięgu Południowców napędza ne są płynnym paliwem, to bardzo delikatne urządzenia. Od kilku dni ich parlament wydaje się wręcz irracjonalnie agresywny, weźmy choćby Ul timatum Wspólnego Przetrwania, ale sądzimy, że w rzeczywistości nie więcej niż jedna dziesiąta ich rakiet jest gotowa do wystrzelenia. Potrze bują trzy do czterech dni, żeby napełnić wszystkie zbiorniki.
— To czysta głupota z ich strony — mruknęła Belga.
Thract skinął głową.
— Pamiętajmy jednak, że system parlamentarny znacznie opóźnia ich reakcje, nie mogą działać tak szybko jak my czy Kindred. Ci ludzie zostali otumanieni, wmówiono im, że muszą rozpocząć teraz wojnę albo zostaną wymordowani w czasie snu. Ultimatum pojawiło się może za wcześnie, ale był to także celowy zabieg części parlamentarzystów, którzy chcieli tak wystraszyć swych kolegów perspektywą wojny, by ci jak najszybciej się wycofali.
— Więc uważa pan, że wojna z pewnością nie wybuchnie do czasu, aż wszystkie zbiorniki zostaną napełnione? — odezwał się dyrektor Obrony Powietrznej.
— Tak. Decydujące będzie spotkanie parlamentu za cztery dni. Wtedy właśnie będą dyskutować nad naszą odpowiedzią na Ultimatum. Jeśli im taką damy, oczywiście.
Cwaniaczek od Kontaktów ze Społeczeństwem spytał:
— Dlaczego po prostu nie spełnić ich żądań? Nie chcą przecież na szego terytorium. Jesteśmy tak silni, że uznanie ich pretensji może nas kosztować jedynie utratę części prestiżu.
Ze wszystkich stron stołu dobiegły pomruki oburzenia. Generał Smith odpowiedziała w tonie znacznie łagodniejszym, niż zasługiwało na to pytanie:
— Niestety, nie jest to tylko kwestia prestiżu. Republika Południa domaga się, byśmy osłabili kilka naszych armii. Prawdę mówiąc, wątpię, czy to zapewniłoby większe bezpieczeństwo Południowcom uśpionym w otchłaniach — z pewnością jednak zwiększyłoby szanse Kindred na zwycięstwo przy pierwszym dużym ataku.
— Rzeczywiście — wtrącił się Chezny Neudep, dyrektor Ofensywy Rakietowej. — Południowcy są teraz jedynie marionetkami Kindred. Pedure i jej krwiopijcy muszą być zadowoleni. Bez względu na to, jak skończy się ta awantura, oni wygrają.
— Może nie — odparła minister Nizhnimor. — Znam wielu wysoko postawionych Południowców; nie są podli, szaleni ani niekompetentni. W tej chwili jest to przede wszystkim kwestia zaufania. Król gotów jest polecieć do Gwiazdy Południa na następne zebranie Parlamentu Republiki i pozostać tam do końca sesji. Trudno wyobrazić sobie większą manifestację zaufania z naszej strony. Myślę, że Południowcy zrozumieją to i zaakceptują, bez względu na to, czego życzy sobie Pedure.