Oczywiście, od tego właśnie byli królowie. Mimo to oświadczenie minister zszokowało zgromadzonych, nawet stary zabijaka Neudep wydawał się zdumiony.
— Pani wybaczy… Wiem, że Król władny jest dokonywać takich rze czy, nie zgodzę jednak z twierdzeniem, że jest to tylko kwestia zaufania.
Oczywiście wiele ważnych stanowisk w Republice zajmują uczciwi, god ni szacunku ludzie. Rok temu Południe było niemal naszym sprzymie rzeńcem. Mieliśmy sympatyków na wszystkich szczeblach rządowych. Puł kownik Thract powiedział nam, że mieliśmy, mówiąc bez ogródek, szpie gów we wszystkich kluczowych instytucjach. Myślę, że gdyby nie to, ge nerał Smith nie wspierałaby rozwoju technicznego Południa… Lecz w ciągu niecałego roku straciliśmy tam wszystkie wpływy. ZRP to w tej chwili państwo całkowicie infiltrowane przez Kindred. Nawet jeśli w par lamencie zasiadają prawie wyłącznie uczciwi i rozsądni ludzie, to nie ma to znaczenia. Pańska analiza, pułkowniku?
Czas krytyki. Ostatnio była to stała część każdego spotkania sztabu i za każdym razem Thract obrywał coraz mocniej.
Thract ukłonił się lekko w stronę starego zabijaki.
— Pańska ocena jest, ogólnie rzecz biorąc, prawidłowa, choć nie wi dzę szczególnej infiltracji sił rakietowych Południa, per se. Mieliśmy tam przyjazny rząd, „sterowany” do pewnego stopnia przez agentów Akord. Potem, krok po kroku, traciliśmy grunt. Najpierw były to przechwycone meldunki, potem śmiertelne wypadki, później zabójstwa, którym nie zdążyliśmy zapobiec. Ostatnio doszły do tego nagłaśniane przez tamtejszych dziennikarzy afery kryminalne… Nasz nieprzyjaciel jest bardzo sprytny.
— Więc wielebna Pedure jest geniuszem znajdującym się poza na szym zasięgiem? — spytał dyrektor Obrony Powietrznej. Jego głos ociekał sarkazmem.
Thract milczał przez moment. Jego ręce pożywiające poruszały się w jednostajnym, nerwowym rytmie. Podczas poprzednich spotkań przechodził w tym momencie do kontrataku, zasypywał oponenta danymi i nowymi projektami. Teraz… wydawało się, że coś w nim pękło. Belga Underville uważała Thracta za biurokratycznego wroga od czasu porwania dzieci szefowej, teraz jednak szczerze mu współczuła. Kiedy wreszcie Thract przemówił, jego głos drżał od tłumionych emocji:
— Nie! Czyżby pan nie wiedział… tam zginęli moi przyjaciele; straci łem wielu innych, bo przestałem im ufać. Przez długi czas myślałem, że agent Kindred musi kryć się wśród moich najbliższych współpracowni ków. Najważniejszymi informacjami dzieliłem się z coraz mniejszym krę giem ludzi, czasami nie podawałem ich nawet zwierzchnikowi… — Wska zał głową na generał Smith. — W końcu do wroga zaczęły trafiać sekrety, które znałem tylko ja i które przekazywałem za pomocą własnego sprzę tu szyfrującego.
W pokoju panowała kompletna cisza, kiedy w głowach zgromadzonych formowały się oczywiste wnioski. Wydawało się, że Thract całą uwagę kieruje do swego wnętrza, jakby nie przejmował się faktem, że inni mogą uważać go za Ojca Wszystkich Zdrajców. Spokojniej już kontynuował:
— Jeśli jeden człowiek może być opętany obsesją zdrady i starać się być wszędzie jednocześnie, to właśnie ja taki jestem. Używałem różnych ścieżek komunikacyjnych, różnych szyfrów… I mogę wam powiedzieć tylko tyle, że nasz wróg to ktoś więcej niż jakaś jedna wielebna Pedure. Nie wiem, jak to się dzieje, ale cała ta nasza sprytna nauka pracuje przeciwko nam.
— Nonsens! — żachnął się dyrektor Obrony Powietrznej. — Mój wydział używa więcej tej, jak to pan nazywa, sprytnej nauki niż ktokolwiek inny, a jesteśmy całkowicie zadowoleni z rezultatów. Wykorzystywane przez kompetentnych ludzi komputery, sieci i satelity zwiadowcze mogą być nieprawdopodobnie potężnymi narzędziami. Zobaczcie tylko, czego dokonaliśmy, analizując niezidentyfikowane obserwacje radarowe. Oczywiście sieci mogą być wykorzystywane do złych celów. Jesteśmy jednak światowym liderem w projektowaniu, produkcji i zastosowaniu tych technologii. I choćby wszystko inne zawiodło, mamy całkowicie bezpieczną technikę szyfrującą… A może twierdzi pan, że wróg może złamać nasz szyfr?
Thract zachwiał się lekko na swym miejscu na podium.
— Nie, to było jedno z moich pierwszych podejrzeń, ale spenetrowa liśmy dokładnie środowisko najlepszych deszyfrantów Kindred — byliśmy tam jeszcze całkiem niedawno. Jeśli wierzę jeszcze w cokolwiek, to wła śnie w to, że nie złamią naszych szyfrów. — Machnął ręką. — Nie rozumie cie tego, prawda? Mówię wam, w naszych sieciach jest jakaś siła, coś, co aktywnie nam się sprzeciwia. Bez względu na to, co zrobimy, to wie wię cej i wspiera naszych nieprzyjaciół…
Było to żałosne widowisko, rodzaj publicznej egzekucji. Thract nie potrafił wyjaśnić swej porażki inaczej, jak poprzez obecność jakichś zjaw.
Może rzeczywiście Pedure cechowała niewyobrażalna inteligencja, ale znacznie bardziej prawdopodobne wydawało się, że Thract jest zdrajcą.
Belga obserwowała szefową zuwagą. Generał Smith cieszyła się ogromnym zaufaniem Króla. Bez wątpienia mogła przetrwać upadek Thracta, po prostu aresztując go i pozbawiając stanowiska.
Smith skinęła na sierżanta stojącego przy drzwiach.
— Proszę odprowadzić pułkownika Thracta do biura. Pułkowniku, spotkam się z panem za kilka minut. Do tej pory nadal pozostaje pan na służbie.
Sens tych słów dopiero po sekundzie dotarł do przerażonego Thracta.
Został wyproszony z pokoju, nie groził mu jednak natychmiastowy areszt ani przesłuchania.
— Tak jest, generale.
Wyprostował się dumnie i wyszedł za sierżantem na zewnątrz.
Po wyjściu Thracta w pokoju zapadła kompletna cisza. Wszyscy spoglądali po sobie, a ich głowy wypełniały czarne myśli. Wreszcie generał Smith powiedziała:
— Moi drodzy, pułkownik ma rację. Bez wątpienia w naszych szere gach kryją się głęboko zakonspirowani agenci Kindred. Ich działania ma ją jednak o wiele za szeroki zasięg, dotyczą wszystkich departamentów.
Nasz system bezpieczeństwa jest wadliwy, na razie jednak nie mamy po jęcia, co jest tego przyczyną… Teraz rozumiecie już, dlaczego powołałam do życia zespół Lighthill.
Czterdzieści siedem
Minęło czterdzieści lat, odkąd gwiazda OnOff obudziła się ostatnio do życia. Ritser Brughel nie był na wachcie przez cały ten czas, lecz mimo to Wygnanie pochłonęło sporą część jego życia. Teraz wreszcie zbliżało się do końca. To, na co czekał przez lata, stało się kwestią Ksekund. Za niecałe cztery dni miał zostać wicekrólem świata.
Brughel zawisł nad głową fiksata kierującego zdalnie sterowanym ładownikiem i obserwował w ciszy sygnały napływające od maleńkiego urządzenia. Kilka sekund wcześniej ładownik skończył hamowanie i rozpostarł szerokie na metr skrzydła. Choć od ziemi dzieliło go jeszcze czterdzieści kilometrów, przekazywał obraz niekończącego się morza świateł. Twardogłowi nazywali to miejsce Kingston. Pajęcze supermiasto. Ten świat był przeraźliwie zimny i stawał się coraz zimniejszy, nie był jednak ziemią jałową. Pajęcze metropolie przypominały niemal te z Frenk. To była prawdziwa cywilizacja, owoc czterdziestoletniego starannie podtrzymywanego rozwoju. Najwyższe osiągnięcia miejscowej techniki nadal nie dorównywały standardom ludzkości, ale przy pomocy fiksatów można było to naprawić w ciągu dekady czy dwóch. Przez czterdzieści lat byłem zaledwie PanemDziesiątek, a wkrótce będę Panem Dziesiątek Milionów. A później… jeśli świat Pająków naprawdę krył w sobie tajemnice Wyższej Technologii… któregoś dnia on i Tomas Nau wrócą na Frenk i Balacreę, by rządzić i tam.