Выбрать главу

Nagle, w ciągu trzech sekund, obraz podzielił się na dziesiątki kopii, a potem na dziesiątki dziesiątek.

— Co…

— Ładownik właśnie dokonał samopodziału, grupmistrzu — wyjaśniła Reynolt chłodnym, niemal drwiącym tonem. — Niemal dwieście ruchomych sond… Niektóre powinny dostać się do Gwiazdy Południa. — Odwróciła się od monitora i niemal spojrzała mu w oczy. — Ciekawe, dlaczego tak nagle zaczął się pan interesować szczegółami operacyjnymi, grupmistrzu.

Ta bezczelność rozpaliła w nim na moment płomień dawnego gniewu, lecz była to reakcja bardzo łagodna w porównaniu z tym, co czuł kiedyś — dziś nie wpływała nawet na jego oddech. Wzruszył lekko ramionami. Dziśpotrafię wytrzymać nawet z Reynolt. Może Tomas Nau miał rację; pewnie rzeczywiście dorastał.

— Chciałbym zobaczyć, jak naprawdę wyglądają te stworzenia. — Po znać swoich niewolników. Wkrótce będą smażyć setki milionów Pająków, musi jednak nauczyć się jakoś tolerować tych, którzy pozostaną.

Maleńkie sondy opadały powoli na zamarznięty glob. Kilka kręciło się jeszcze w powietrzu, przekazując obraz chmur, najwyższej części… huraganu? Dwieście drobinek mniejszych od kciuka. W ciągu następnej Ksekundy wszystkie dotarły do powierzchni, niektóre wpadły głęboko w śnieg, inne na skalne pustkowie. Nie zabrakło jednak i sukcesów.

Kilkanaście sond wylądowało na jakiejś drodze zalanej błękitnym światłem latarni. Jeden z widoków ukazywał odległe przykryte śniegiem ruiny. Obok przejeżdżały ciężkie, zamknięte pojazdy. Fiksat Reynolt skierował swoje sondy na drogę, próbował przyczepić którąś z nich do pojazdu.

Po chwili jednak jedna po drugiej przerywały transmisje, rozgniecione na miazgę. Ritser zerknął na okno z danymi.

— Lepiej, żeby to się udało, Annę. Został nam tylko jeden multilądownik.

Reynolt nie zaszczyciła go odpowiedzią. Ritser opuścił się, by postukać jednego z jej specjalistów w ramię.

— No i co, uda wam się wprowadzić choć jeden do środka?

Był przygotowany na to, że i teraz nie otrzyma odpowiedzi; umysł fiksata skupiony na konkretnym zadaniu jest zwykle nieosiągalny. Po chwili jednak ten skinął głową.

— Sonda 132 dobrze sobie radzi. Zostało nam tylko kilka metrów do bocznego włazu. Ten jest już prawie… — Fiksat pochylił się nisko na tabli cą sterowniczą. Potem zaczął kołysać się do przodu i do tyłu, niczym na łogowiec pochłonięty grą symulacyjną — bo tym właśnie była ta operacja.

Jeden z obrazów przemieszczał się gwałtownie w górę i w dół, kiedy ope rator próbował włączyć sondę do ruchu.

Brughel spojrzał ponownie na Reynolt.

— Przeklęte opóźnienie. Jak w ogóle możemy…

— Sterowanie taką sondą nie jest jeszcze najgorsze. Melin… — zafiksowany operator — ma doskonałą koordynację czasową. Największy problem to operacje w sieciach komputerowych Pająków. Możemy się nie spieszyć, kiedy chodzi o ściąganie zwykłych danych, ale wkrótce będziemy musieli działać w czasie rzeczywistym. Dziesięć sekund to więcej niż czas oczekiwania w niektórych sieciach.

Kiedy wypowiadała ostatnie zdanie, obok maleńkiej kamery sondy przesunęła się błyszcząca nić. Kierowany jakąś niesamowitą intuicją Melin przymocował urządzenie do boku pojazdu. Obraz kręcił się przez moment jak szalony, kiedy Melin synchronizował rotację z przekazem wideo.

Wreszcie zobaczyli, jak otwierają się przed nimi wielkie drzwi w ścianie.

Wjechali do środka. Minęło trzydzieści sekund. Wydawało się, że ściany przesuwają się do góry. Jakaś winda? Jeśli jednak informacje przekazywane przez sondę były prawdziwe, znajdowali się w pomieszczeniu większym od sali do rocketbolla.

Mijały kolejne sekundy. Brughel siedział nieruchomo, wpatrzony w monitor. Od lat wszystko, co wiedział o Pająkach, pochodziło z drugiej ręki, od twardogłowych tłumaczy Reynolt. Spora część tych informacji musiała być czystą fantazją — zbyt przypominała jakąś bajkową rzeczywistość. Ritser potrzebował prawdziwych zdjęć. Obrazy przekazywane przez mikrosatelity zwiadowcze miały kiepską jakość. Przez kilka lat Ritser myślał, że kiedy Pająki wprowadzą wreszcie do użycia przekaz wideo wysokiej rozdzielczości, przyjrzy im się lepiej. Okazało się jednak, że ludzka zdolność postrzegania zbyt różni się od pajęczej. Teraz około pięciu procent pajęczej łączności wojskowej stanowiły te obrazy o niezwykle wysokiej rozdzielczości, które Trixia Bonsol nazywała wideomancją. Dla człowieka była to tylko nieskładna zbieranina kolorów i kształtów. Brughel podejrzewałby, że to steganograficzna przykrywka dla jakichś ważnych informacji, lecz tłumacze udowodnili szpiegom Kala Omo, że wideomancją to tylko niewinne obrazy — bardzo interesujące dla kogoś o pajęczym wzroku.

Teraz jednak już za kilka sekund miał ujrzeć te potwory z ludzkiego punktu widzenia.

Nie dostrzegał żadnego ruchu. Jeśli była to winda, to jechali naprawdę głęboko pod ziemię. Wydawało się to całkiem rozsądne, wziąwszy pod uwagę warunki panujące na biegunie południowym.

— Nie stracimy sygnału?

Reynolt nie odpowiedziała mu od razu.

— Nie wiem. Melin próbuje wprowadzić przekaźniki do szybu windy.

Bardziej boję się, że nas odkryją. Nawet jeśli zadziała samodestrukcja…

Brughel się roześmiał.

— Kogo to obchodzi? Nie rozumiesz, Reynolt? Jeszcze niecałe cztery dni, a to wszystko i tak będzie nasze.

— Akord zaczyna panikować. Wyrzucili właśnie jednego ze starszych zarządców. Mam raporty ze spotkań sztabu Akord. Victory Smith podejrzewa, że ktoś manipuluje ich siecią.

— Szefowa ich wywiadu? — Brughel był ogromnie zaskoczony tą wiadomością. Musiało się to wydarzyć bardzo niedawno. — Mają mniej niż cztery dni. Co mogą jeszcze zrobić?

Reynolt obrzuciła go swym typowym, twardym spojrzeniem.

— Mogą podzielić sieć, a nawet w ogóle przestać z niej korzystać. W ten sposób odebraliby nam możliwość manewru.

— I przegrali wojnę z Kindred.

— Tak. Chyba że pokazaliby im jakieś niezbite dowody na istnienie „potworów z kosmosu”.

To nieprawdopodobne. Ta kobieta naprawdę była obsesyjnie podejrzliwa. Ritser uśmiechnął się do zasępionej Reynolt. Oczywiście. Właśnie takącię uczyniliśmy.

Otworzyły się drzwi windy. Kamera przekazywała im tylko jeden obraz na sekundę, i to obraz o bardzo niskiej rozdzielczości. Cholera.

— Jest! — wykrzyknął triumfalnie Melin.

Wprowadził przekaźnik do szybu.

Obraz nabrał płynności, stał się całkiem wyraźny. Kiedy sonda wysunęła się zza drzwi windy, Melin skierował jej oczy w dół, na nieprawdopodobnie strome schody, przypominające raczej drabinę. Kto wie, czym właściwie było to pomieszczenie, może jakąś stacją przeładunkową? Na razie mała kamera chowała się po kątach i patrzyła z ukrycia na Pająki.

Dzięki umieszczonej w rogu obrazu skali Brughel mógł się przekonać, jakie rozmiary osiągają w rzeczywistości mieszkańcy Arachny. Dorosły osobnik sięgał Brughlowi do uda. Stworzenia te poruszały się nisko nad ziemią, dokładnie tak, jak przedstawiono to na rysunkach z biblioteki odnalezionej przed Wybuchem. W bardzo małym stopniu przypomniały obraz wywołany w ludzkich umysłach przez tłumaczy. Czy nosiły ubrania? Niepodobne do ludzkich. Potwory spowite były w coś, co wyglądało jak chorągiew z guzikami. Wiele z nich nosiło po bokach wielkie kosze lub torby.