— Ja… nie rozumiem, grupsierżancie. To pan jest obrońcą. Pan ma własnych specjalistów. Dlaczego…
— …zarządca pilotów miałby się zajmować takimi rzeczami? — Znów ten ponury uśmiech. — Chcemy uratować cywilizację Pająków i niewykluczone, że będziemy musieli użyć tej broni z pokładu „Niewidzialnej ręki” krążącej po niskiej orbicie. Pańscy piloci powinni umieć obchodzić się z tym sprzętem.
Xin skinął głową. Znał już te argumenty. Początkiem wyniszczającej planetę wojny stanie się prawdopodobnie kryzys na biegunie południowym.
Po wejściu na orbitę będą przelatywać nad tym miejscem co 5300 sekund, a stałą kontrolę zapewnią im mniejsze pojazdy. Tomas Nau mówił już o użyciu laserów. Co do broni atomowej… może także zagrożenie zapewni im mocniejszą pozycję w negocjacjach.
Grupsierżant kontynuował obchód, omawiając po drodze ograniczenia odremontowanych urządzeń. Większość nowych elementów stanowiły prymitywne pociski i bomby.
— …na „Niewidzialnej ręce” będzie też większość fiksatów zajmują cych się siecią. Zajmą się dostarczaniem informacji koniecznych do wy konywania manewrów; w zależności od celu będziemy musieli zmieniać pozycję na orbicie.
Omo mówił z entuzjazmem artylerzysty i wkrótce pozbawił Jau ostatnich wątpliwości. Od roku już Jau obserwował przygotowania do interwencji z rosnącym przerażeniem; niektórych szczegółów po prostu nie dało się przed nim ukryć. Zawsze jednak znajdował jakieś wyjaśnienie dla zdradzieckich poczynań zwierzchników. Do tej pory trzymał się kurczowo tych „rozsądnych wyjaśnień”. Dzięki temu zachował resztki przyzwoitości, mógł ze śmiechem rozmawiać z Ritą o przyszłości, kontaktach z Pająkami, dzieciach, których nie mogli się już doczekać.
Jakaś część tego przerażenia musiała znaleźć odbicie na jego twarzy. Omo przerwał ten pokaz morderczych rewelacji i przyjrzał mu się uważnie.
— Dlaczego…? — spytał Jau.
— Dlaczego muszę ci to wszystko powiedzieć? — Omo dźgnął Jau palcem w pierś i przygwoździł go do ściany. Na jego twarzy widać było gniew i oburzenie. Było to słuszne oburzenie emergenckiej władzy, coś, z czym Jau musiał dorastać na Balacrei. — To nie powinno być potrzebne, prawda? Ale ty za bardzo przypominasz wielu ludzi z naszej grupy. Zepsułeś się w środku, zostałeś Handlarzem. Innym możemy pozwolić dryfować trochę dłużej, ale kiedy „Ręka” zejdzie na niską orbitę, będziemy potrzebowali twojego posłuszeństwa i inteligentnej współpracy. — Omo ponownie dźgnął go w pierś. — Rozumiesz teraz?
— T-tak. Tak! — Och, Rito! Zawsze będziemy częścią Emergencji.
Czterdzieści osiem
Ponad setka fiksatów opuszczała Strych Hammerfest. Geniusz organizacyjny, Trud Silipan, zaplanował to jako jedną dużą operację. Kiedy Ezr zmierzał do celi Trixii, musiał ustępować miejsca ludzkiemu strumieniowi. Fiksaci prowadzeni byli w grupach po cztery, pięć osób, najpierw z maleńkich tuneli, prowadzących do ich cel, potem do większych korytarzy i wreszcie do głównego hallu.
Przewodnicy grup starali się traktować ich łagodnie, nie było to jednak łatwe zadanie.
Ezr przywarł do ściany, pozwalając przepłynąć ludzkiej rzece. Mijali go ludzie, których nie widział od lat. Byli to specjaliści Queng Ho i z Trilandu, zafiksowani tuż po zasadzce jak Trixia. Kilku przewodników było przyjaciółmi twardogłowych, których teraz prowadzili. Wachta po wachcie przychodzili odwiedzać utraconych przyjaciół. Na początku było wielu takich ludzi. Mijały jednak kolejne lata, a nadzieje słabły. Może kiedyś…
Nau obiecywał przecież uwolnienie wszystkich fiksatów. Na razie twardogłowi wcale nie doceniali ich troski; wizyty innych ludzi co najwyżej ich kytowały. Tylko nieliczni głupcy nadal starali się regularnie ich odwiedzać.
Ezr nigdy nie widział tylu fiksatów naraz. Wentylacja na korytarzu nie była tak wydajna jak w celach; wszędzie unosił się zapach niemytych ciał.
Annę dbała o zdrowie swoich podopiecznych, ale to nie oznaczało, że ci są czyści i pachnący.
Bil Phuong wisiał przypięty do ściany u zbiegu dwóch korytarzy i kierował stamtąd pracą poszczególnych przewodników. Większość grup miała wspólną specjalizację. Do uszu Vinha doleciały strzępy jakiejś ożywionej rozmowy. Czyżby fiksatów obchodził los Pająków?… Nie, to było tylko zniecierpliwienie i techniczny żargon. Jakaś starsza kobieta — specjalistka od sieci komputerowych — odepchnęła swego przewodnika i zwróciła się bezpośrednio do niego.
— Więc kiedy? — Wydawała się bliska histerii. — Kiedy wrócimy do pracy?
Inna kobieta z jej zespołu wykrzyknęła coś w rodzaju:
— Tak, chcemy wracać do pracy! — i ruszyła na przewodnika z drugiej strony. Oderwani od swojej pracy nieszczęśliwcy tracili zmysły. Cały zespół zaczął krzyczeć na przewodnika. Zbuntowana grupa powstrzymywała swo bodny przepływ kolejnych fiksatów. Nagle Ezr zrozumiał, że coś takiego jak rewolta niewolników naprawdę mogło się wydarzyć — gdyby oderwać niewolników od pracy! Emergencki przewodnik najwyraźniej także rozu miał to niebezpieczeństwo. Przesunął się na bok i zarzucił sznur ogłuszacza na dwoje najgłośniejszych fiksatów. Ci dostali drgawek, potem zawi śli bezwładnie w powietrzu. Pozbawieni przywódców pozostali twardogło wi ograniczyli się tylko do gniewnych pomrukiwań.
Bil Phuong podleciał bliżej, by uspokoić ostatniego z wojowniczo nastawionych fiksatów. Potem spojrzał spode łba na przewodnika grupy.
— To następna dwójka do przestrojenia.
Przewodnik otarł krew z policzka i odpowiedział mu równie gniewnym spojrzeniem.
— Powiedz to Trudowi. — Pochwycił sznur i odciągnął na bok nieprzy tomnych fiksatów. Tłum ruszył naprzód i już po chwili Vinh mógł spokoj nie przedostać się na koniec korytarza.
Tłumacze nie przenosili się na „Niewidzialną rękę”. W ich sekcji Strychu powinien więc panować spokój. Kiedy Ezr tam przybył, zastał jednak pootwierane cele i tłumaczy blokujących wąskie przejście. Przecisnął się między stłoczonymi, rozkrzyczanymi fiksatami. Nigdzie nie widział Trixii. Kilka metrów dalej wpadł jednak na Ritę Liao, która zmierzała właśnie w przeciwnym kierunku.
— Rita! Gdzie są przewodnicy?
Liao podniosła obie ręce w geście irytacji.
— Zajęci wszędzie indziej, oczywiście! A teraz jakiś idiota otworzył drzwi tłumaczy!
Trud naprawdę przeszedł samego siebie, choć tu akurat musiał zawinić ktoś inny. Ja*k na ironię losu, tłumacze, którzy nie mieli nigdzie wyjeżdżać, sami opuścili swoje cele i teraz domagali się głośno przewodnika.
— Chcemy lecieć na Arachnę! Chcemy być blisko!
Gdzie była Trixia? Kolejne krzyki dobiegły go z górnego korytarza.
Podleciał wyżej i zobaczył ją, w towarzystwie innych tłumaczy. Trixia wydawała się mocno zdezorientowana; po prostu nie była przyzwyczajona do świata poza swą celą. Natychmiast jednak rozpoznała Ezra.
— Zamknijcie się, zamknijcie się! — krzyknęła, a gwar wokół niej przy cichł. Spojrzała w stronę Vinha. — Numerze Czwarty, kiedy polecimy na Arachnę?
Numerze Czwarty?
— Hm. Wkrótce, Trudo. Ale jeszcze nie teraz, nie na „Niewidzialnej ręce”.
— Dlaczego nie? Nie lubię tego opóźnienia!
— Na razie grupmistrz chce, byście zostali na miejscu. — Tak rzeczywiście brzmiała oficjalna wersja: na orbicie Arachny potrzebni byli tylko specjaliści od sieci komputerowych. Pham i Ezr znali jednak prawdziwe wyjaśnienie. Nau starał się, by kiedy „Ręka” rozpocznie swą morderczą misję, na jej pokładzie przebywało jak najmniej ludzi. — Polecisz tam, kiedy to będzie bezpieczne, Trixio. Obiecuję. — Wyciągnął do niej rękę. Trixia nie próbowała uciekać, trzymała się mocno uchwytu i nie pozwalała, by Ezr zaciągnął ją z powrotem do celi.