— Zaraz sprawdzę.
Nethering roześmiał się cicho.
— Zdaje się, że będziemy mogli pokazać Princeton coś bardzo inte resującego! — Usiadł przed komputerem i zaczął przeglądać zapis z rada ru. Czy to wojna, czy natura mówiły do nich dziś wieczór? Tak czy inaczej, wiadomość była ważna.
Pięćdziesiąt
Hrunkner Unnerby nie lubił podróżować nowoczesnymi samolotami; czuł się wtedy bardzo stary. Pamiętał jeszcze czasy, gdy silniki spalinowe kręciły drewnianymi śmigłami, a skrzydła budowano z drewna pokrytego tkaniną.
Samolot Victory Smith nie był nawet zwykłym odrzutowcem; lecieli na wysokości niemal stu tysięcy stóp i przemieszczali się na południe z trzykrotną prędkością dźwięku. Dwa silniki pracowały niemal bezgłośnie, do wnętrza samolotu docierało tylko niskie, głębokie buczenie. Światło gwiazd i słońca na zewnątrz było na tyle jasne, że Hrunkner rozróżniał kolory w chmurach poniżej. Świat ukrywał się pod kilkoma warstwami chmur. Z tej wysokości nawet te najwyższe wydawały się niemal przylepione do ziemi. Od czasu do czasu w warstwie obłoków otwierała się jakaś szczelina, mogli wtedy zobaczyć śnieg i lód na dole. Za kilka minut mieli dolecieć do południowej cieśniny i opuścić przestrzeń powietrzną Akord.
Oficer komunikacyjny lotu powiedział im, że pozostają pod eskortą eskadry myśliwców Akord, która będzie im towarzyszyć aż do lądowiska ambasady w Gwieździe Południa. Jedynym dowodem na to, że oficer mówił prawdę, były stalowe błyski pojawiające się od czasu na niebie ponad nimi.
Hrunkner westchnął. Jak wszystko, co ważne w obecnych czasach, myśliwce poruszały się zbyt szybko i znajdowały się zbyt daleko, by mógł je zobaczyć zwykły śmiertelnik.
Prywatny samolot generał Smith był w rzeczywistości ponaddźwiękowym bombowcem rozpoznawczym, czymś, co w miarę rozwoju satelitów wychodziło powoli z użycia.
— Praktycznie dostaliśmy go ,od Obrony Powietrznej w prezencie — zauważyła Smith, kiedy weszli na pokład. — 1 tak zamieni się w kupę złomu, kiedy zacznie zamarzać powietrze.
Wtedy będą już istniały całkiem nowe środki transportu. Może pojazdy balistyczne? Albo antygrawitacyjne? Ale to bez znaczenia. Jeżeli ich obecna misja się nie powiedzie, nie będzie już żadnego przemysłu, tylko niekończąca się walka wśród ruin.
Środek kadłuba wypełniały komputery i sprzęt komunikacyjny. Unnerby widział generatory laserowe i mikrofalowe, kiedy wchodzili na pokład. Łącze z siecią wojskową Akord było niemal równie bezpiecznie jak to w Dowództwie Lądowym. Na pokładzie tego samolotu nie było żadnych stewardów, a Unnerby i generał Smith siedzieli na małych grzędach, które po kilku godzinach lotu stały się okropnie niewygodne. Mimo to zapewne i tak było im znacznie wygodniej niż żołnierzom wiszącym na siatkach z tyłu samolotu. Dziesięcioosobowy zespól; cała ochrona generał Smith.
Victory Smith pracowała w milczeniu. Jej asystent, Tim Downing, wniósł do samolotu cały sprzęt komputerowy: ciężkie, nieporęczne pudła, które albo musiały mieć wielką moc, albo były mocno opancerzone, albo po prostu przestarzałe. Przez ostatnie trzy godziny generał siedziała w kręgu sześciu monitorów. Patrząc na blask odbijający się w jej oczach, Hrunkner zastanawiał się, co też tam widzi. Wojskowe sieci w połączeniu z wszystkimi ogólnodostępnymi sieciami musiały dawać jej niesamowity widok.
Monitor Unnerby’ego pokazywał ostatni raport o podziemnych budowach Gwiazdy. W dużej części były to kłamstwa, Unnerby znał jednak dość dobrze oryginalne plany, by domyślić się prawdy. Po raz enty zmusił się do czytania. To dziwne; kiedy był młody, w czasach Wielkiej Wojny, potrafił bez trudu koncentrować się tak, jak robiła to teraz generał. Dziś jednak jego myśli wciąż wracały do sytuacji i katastrofy, której nie mogli już chyba zapobiec.
Byli już nad cieśniną; z tej wysokości popękany morski lód wyglądał jak misterna mozaika szczelin.
— Hej! — krzyknął nagle jeden z techników łączności. — Widzieli ście to?
Hrunkner niczego nie widział.
— Tak! Sprawdź to.
— Tak jest.
Technicy zajmujący miejsca na grzędach ponad głową Unnerby’ego pochylili się teraz nad swymi monitorami i wystukiwali coś szybko na klawiaturach. Światła na ekranach zmieniały się raz za razem, ale Unnerby nie mógł odczytać ani słowa.
Widział, jak Victory Smith wstaje ze swojej grzędy i przygląda się z uwagą poczynaniom techników. Najwyraźniej jej sprzęt nie był połączony z ich komputerami. No tak. Więc wcale nie miała tak niesamowitego widoku, jak przypuszczał.
Po chwili uniosła rękę, przyzywając jednego z techników.
— Wygląda na to, że ktoś zrzuciłbombę atomową — wyjaśnił ten natychmiast.
— Hm… — mruknęła Smith. Na monitorze Unnerby’ego nic się nie zmieniło.
— To było bardzo daleko, prawdopodobnie gdzieś nad Morzem Północnym. Otworzę dla pani dodatkowe okno.
— I dla sierżanta Unnerby’ego, proszę.
— Tak jest. — Raport z Gwiazdy na monitorze Hrunknera zastąpiła nagle mapa Północnego Wybrzeża. Kolorowe kontury rozrastały się koncentrycznie wokół punktu położonego osiemset mil na północny wschód od Rajskiej Wyspy. Tak, stary magazyn paliw Tieferów, bezużyteczna podwodna góra, chyba że ktoś chciał ją wykorzystać jako wyrzutnię. Rzeczywiście, było to bardzo daleko stąd, niemal po drugiej stronie globu.
— Tylko jeden wybuch? — spytała Smith.
— Tak, bardzo wysoko. Atak pulsacyjny… tyle że nie większy od megafony. Tę mapę tworzymy na podstawie danych z satelitów i analiz naziemnych z Północnego Wybrzeża i Princeton. — Na monitorze pojawiły się odpowiednie informacje, odnośniki bibliograficzne do tych miejsc w sieci, które brały udział w tworzeniu mapy. Ha. Znalazł się tu nawet raport naocznego świadka z Rajskiej Wyspy, naukowca z obserwatorium astronomicznego.
— Co straciliśmy?
— Brak strat wojskowych, generale. Nie działają dwa satelity komercyjne, ale to może być tylko jakaś drobna usterka. To było tylko szturchnięcie.
Więc po co? Test? Ostrzeżenie? Unnerby wpatrywał się w monitor.
Jau Xin był tutaj przed rokiem, wtedy dowodził jednak sześcioosobową szalupą i zakradł się na orbitę Arachny ledwie na kilka godzin. Dziś dowodził „Niewidzialną ręką”, statkiem kosmicznym o masie miliona ton.
Przybywali na planetę jak prawdziwi zdobywcy — nawet jeśli większość tych zdobywców wierzyła, że niesie Pająkom ratunek. Obok Jau, na miejscu zajmowanym niegdyś przez kapitana Handlarzy, siedział Ritser Brughel. Grupmistrz wyrzucał z siebie nieustający strumień rozkazów — można by pomyśleć, że sam próbował zarządzać pilotami. Zbliżyli się do Arachny nad biegunem północnym, utrzymując stałą wysokość tuż ponad atmosferą. Hamowali jednym, długiem ciągiem, niemal tysiąc sekund przy ponad 1 g. Dokonali tego nad otwartym oceanem, z dala od miejsc zamieszkanych przez Pająki, lecz powstała przy hamowaniu zorza musiała być doskonale widoczna dla tych niewielu, którzy znajdowali się w pobliżu.
Jau widział blask odbity w lodzie i śniegu na dole.
Brughel patrzył na martwy krajobraz przesuwający się pod okrętem.
Jego twarz ściągały jakieś intensywne emocje. Niesmak wywołany widokiem tak ogromnej przestrzeni, która wydawała się kompletnie bezwartościowa? Czy też triumf związany z przybyciem na świat, którym będzie współrządził? Prawdopodobnie jedno i drugie. Tutaj, na pokładzie „Niewidzialnej ręki”, zarówno poczucie triumfu, jak i żądza krwi coraz częściej pojawiały się w głosie Brughla, czasem nawet w jego słowach. Tomas Nau starał się nadal zachowywać pozory na LI, ale Ritser Brughel nie potrafił już dłużej grać. Jau widział kiedyś korytarze prowadzące do prywatnych kwater Brughla. Ściany pokrywał wirujący róż, zmysłowy, ciężki i przerażający. Nikt spoza najbliższego otoczenia grupmistrza nie miał wstępu do tego miejsca. Podczas podróży z LI Jau słyszał, jak Brughel opowiada grupkapralowi Anlangowi o specjalnym daniu, które zamierzał wyciągnąć z lodówki, by uczcić zwycięstwo nad Pająkami. Me, nie myśl otym. I tak wiesz już za dużo.