Xin słyszał głosy swych pilotów, potwierdzające to, co widział na monitorze. Spojrzał na Brughla i wiedząc, jak bardzo ten lubi wszelkie wojskowe formalności, przemówił oficjalnym tonem:
— Ciąg zakończony, grupmistrzu. Jesteśmy na orbicie polarnej, wyso kość sto pięćdziesiąt kilometrów. — Gdyby zeszli jeszcze niżej, potrzebo waliby śniegowców. — Byliśmy widoczni z odległości wielu tysięcy kilome trów. — Xin przybrał zatroskaną minę. Przez całą podróż od LI udawał na iwnego idiotę. Była to ryzykowna gra, ale jak dotąd dawała mu trochę 4większy margines wolności. / może, moicuda mi się zapobiec w jakiś sposóbmasakrze.
Brughel uśmiechnął się z wyższością.
— Oczywiście że byliśmy widoczni, panie Xin. Właśnie o to nam cho dziło; pozwoliliśmy im nas zobaczyć, a teraz odpowiednio zmienimy in formacje, jakie będą do nich docierać. — Skontaktował się z pokładem fiksatów. — Panie Phuong! Czy zamaskował pan nasze przybycie?
Kiedy Jau był ostatnio na pokładzie twardogłowych, miejsce to wyglądało jak dom wariatów, Phuong przemawiał jednak z chłodnym spokojem:
— Całkowicie panujemy nad sytuacją, grupmistrzu. Trzy zespoły przy gotowują w tej chwili sygnały z satelitów. LI twierdzi, że wyglądają do brze. — Bil miał na myśli zespół Rity. Rita miała lada moment zejść ze służby, by — jak twierdził Nau — odpocząć przed ciężką pracą. Jau wiedział jednak doskonale, że ta „przerwa” miała odbywać się w czasie, gdy na planecie dojdzie do masakry Pająków. Tymczasem Phuong kontynuował:
— Muszę pana jednak ostrzec, grupmistrzu. W końcu Pająki domyśla się prawdy. Ten kamuflaż przetrwa tylko jakieś sto Ksekund, może krócej, jeśli ktoś tam na dole będzie wystarczająco sprytny.
— Dziękuję, panie Phuong. To powinno nam w zupełności wystarczyć.
— Brughel uśmiechnął się łaskawie do Jau.
Część widoku planety zniknęła z ich monitorów, ustępując miejsca Tomasowi Nau na LI. Starszy grupmistrz siedział z Ezrem Vinhem i Phamem Trinlim w chacie w parku. Słoneczny blask odbijał się od wody za ich plecami. Miała to być publiczna rozmowa, transmitowana do kwater na LI i na „Niewidzialną rękę”. Nau rozejrzał się po mostku okrętu, potem jego wzrok spoczął na Ritserze Brughlu.
— Gratulacje, Ritser. Dobrze wam poszło. Rita mówi mi, że osiągnę liście już bliską synchronizację z sieciami naziemnymi. My też mamy do bre wiadomości. Szef wywiadu Akord wizytuje Gwiazdę Południa. Jej główny oponent z Kindred już tam jest. Jeśli nie dojdzie do jakichś nie przewidzianych wydarzeń, jeszcze przez jakiś czas na Arachnie powinien panować pokój.
Nau wydawał się szczerze zatroskany losem Pająków. Co zdumiewające, Ritser Brughel kłamał niemal równie gładko.
— Tak jest. Przygotowujemy się do przejęcia sieci i wydania pierw szego oficjalnego oświadczenia. Mam nadzieję, że dojdzie do tego za ja kieś… — przerwał na moment, jakby konsultując się z harmonogramem — …pięćdziesiąt Ksekund.
Oczywiście Nau nie odpowiedział mu od razu. Sygnał z „Niewidzialnej ręki” musiał przebyć pięć sekund świetlnych dzielących okręt od LI.
Odpowiedź mogła więc nadejść najwcześniej za dziesięć sekund.
Równo dziesięć sekund potem Nau uśmiechnął się dobrotliwie.
— Doskonale. Postaramy się, by wszyscy tutaj mogli trochę odpocząć, nim rozpocznie się najcięższa praca. Życzymy wam wszystkim powodzenia, Ritser. Wierzymy w was.
Obaj grupmistrzowie wymienili jeszcze kilka podobnych w tonie uwag, potem Nau się rozłączył. Brughel sprawdził, czy komunikacja odbywa się teraz tylko w obrębie statku.
— Lada moment powinniśmy dostać kody celów, panie Phoung — oznajmił wreszcie z uśmiechem. — Jeszcze tylko dwadzieścia Ksekund i usmażymy trochę Pająków.
Shepry Tripper wpatrywał się z niedowierzaniem w ekran radaru.
— Jest… jest dokładnie tak, jak pan mówił. Osiemdziesiąt osiem mi nut i znów nadlatuje od północy!
Shepry był całkiem dobrym matematykiem i pracował z Netheringiem już prawie od roku. Z pewnością rozumiał zasady lotu satelitów. Jak większość ludzi nadal miał jednak kłopoty z uwierzeniem w „kamień, który raz podrzucony nigdy nie spada”. Dzieciak niemal skakał z radości, kiedy jakiś satelita meteorologiczny pojawiał się na horyzoncie w miejscu i czasie, który przewidziała matematyka.
To, co Nethering robił tego wieczora, różniło się znacznie od zwykłych obliczeń, a on sam był równie zdumiony jak jego asystent i znacznie bardziej przerażony. Tylko dwa czy trzy razy udało im się dokładnie namierzyć węższy koniec zorzy. Tajemniczy obiekt wciąż zwalniał, choć znajdował się ponad atmosferą. Pracownicy Obrony Powietrznej z Princeton przyjęli jego raport bez entuzjazmu. Nethering znał tych ludzi już od dawna, ale dziś traktowali go jak natręta, podziękowali za informację i zapewnili, że zajmą się tą sprawą. Tymczasem w światowej sieci’nie mówiło się niczym innym, jak tylko o pocisku atomowym krążącym po orbicie. Ale to nie był żaden pocisk. Kiedy odlatywał na południe, wydawało się, że jest na niskiej orbicie… teraz wracał od północy, dokładnie o czasie.
— Myśli pan, że teraz go zobaczą? Przeleci niemal dokładnie nad nami.
— Nie wiem. Nie mamy sondy, która mogłaby to dogonić. — Ruszył z powrotem w stronę schodów. — Może wykorzystamy dziesięciocalówkę.
— Tak! — Shepry już podrywał się do biegu…
— Zapnij ogrzewacz! Uważaj na kable!
…i zniknął mu z oczu, pędząc w górę schodów.
Ale dzieciak miał rację! Do momentu kiedy obiekt znajdzie się dokładnie nad wyspą, zostały niecałe dwie minuty, później znów zniknie za horyzontem. Ba. Może nie mieli nawet czasu na wystrzelenie sondy. Nethering przystanął na moment, pochwycił lornetkę ze swego biurka. Potem biegł już w górę schodów za Sheprym.
Na górze wiał lekki wiatr, mróz kąsał niczym kły taranta nawet przez elektryczne nogawice. Słońce miało wzejść za jakieś siedemdziesiąt minut; choć jego światło było bardzo słabe, i tak znacznie pogarszało jakość 4obrazu, dziś więc nie miał już szans na udaną obserwację. Choć raz wcale się tym nie przejmował. Dziś los uśmiechał się do niego w inny sposób.
Tajemniczy obiekt miał nadlecieć za niecałą minutę. W tej chwili powinien znajdować się nad horyzontem i zmierzać na południe, w ich stronę.
Nethering przesunął się nieco dalej wzdłuż kolistej ściany głównej kopuły i wbił wzrok w północne niebo. Słyszał, jak Shepry zmaga się z upchniętą w magazynie dziesięciocalówką, małym wskaźnikiem radarowym, który pokazywali turystom. Właściwie powinien pomóc dzieciakowi, ale naprawdę nie miał na to czasu.
Znajome układy gwiezdne błyszczały jasno w kryształowo czystym powietrzu. Właśnie ze względu na tę przejrzystość powietrza Obret Nethering czuł się tu jak w raju. W tej chwili szukał plamki odbitego światła słonecznego, która powinna wznosić się powoli po niebie. Była, rzecz jasna, bardzo niewielka, bo i słońce teraz wyjątkowo blado świeciło. Nethering patrzył i patrzył, szukając choćby najmniejszego ruchu światła… Nic. Może powinien był jednak użyć radaru, może marnowali właśnie jedyną szansę na zebranie jakichś konkretnych danych. Shepry wyciągnął już dziesięciocalówkę z magazynu. Teraz próbował ją podłączyć.