We wnętrzu przepastnego hangaru jasno płonęły światła, a gdy tylko zamknęły się drzwi, obsługa przysunęła do samolotu schody. Na dole czekało już kilku eleganckich koberów. Zapewne ambasador i szef ochrony ambasady. Nadal przebywali na terenie Akord, toteż prawdopodobieństwo, że pojawi się tutaj ktoś z Południowców, było niewielkie. Wtedy zobaczył insygnia parlamentarzystów na kurtkach dwóch oficjeli. Komuś bardzo zależało na tym spotkaniu.
Otworzono środkowy właz, do wnętrza samolotu wpadło zimne powietrze. Smith zebrała już swoje rzeczy i zmierzała do wyjścia. Hrunkner pozostał jeszcze przez chwilę na swojej grzędzie. Przywołał gestem jednego z techników.
— Były jeszcze jakieś eksplozje?
— Nie, proszę pana, nic. Mamy potwierdzenie z sieci. Tylko ten jeden megatonowy wybuch.
Klub Podoficerski w Dowództwie Lądowym różnił się znacznie od większości tego rodzaju lokali. Dowództwo Lądowe znajdowało się o dzień jazdy samochodem od najbliższego miasta, lecz w porównaniu z większością odizolowanych obiektów wojskowych dysponowało dość pokaźnym budżetem. Przeciętny podoficer w Dowództwie Lądowym był zazwyczaj technikiem co najmniej po czterech latach szkolenia na poziomie akademickim, a wielu tutejszych żołnierzy pracowało w Centrum Dowodzenia, kilka pięter pod klubem. W lokalu znajdowały się więc nie tylko gry stołowe, zestawy do ćwiczeń i bar, normalne wyposażenie klubów wojskowych, ale i całkiem przyzwoita biblioteczka oraz kilka stanowisk do gier sieciowych, które także wykorzystywano do nauki.
Victory Lighthill siedziała w mrocznym kąciku za barem i oglądała serię reklam telewizyjnych na przeciwległej ścianie. Niezwykłe było to, że w ogóle została tu wpuszczona. Lighthill była podporucznikiem, zmorą i wrogiem wielu podoficerów. Jednak zgodnie z tutejszą tradycją, jeśli oficer zakrył dystynkcje i został zaproszony przez podoficera, jego obecność w klubie tolerowano.
Lighthill tolerowano, ale nie była zbyt mile widziana. Ze względu na charakter działalności — nieoczekiwane inspekcje i wizyty — oraz na szczególne powiązania z szefem wywiadu, zespół Lighthill zyskał sobie dość specyficzną reputację, a przeciętny żołnierz czuł się dość niepewnie w ich towarzystwie. No tak, ale pozostali członkowie zespołu byli przecież podoficerami. W tej chwili siedzieli w różnych punktach klubu, każdy z zestawem wypchanych koszy podróżnych. Choć raz inni podoficerowie rozmawiali z nimi, nawet jeśli robili to tylko z ciekawości. Nawet ci, którzy nie pracowali w wywiadzie, orientowali się, że sprawy stoją na ostrzu noża — a członkowie tajemniczego zespołu Lighthill z pewnością wiedzieli znacznie więcej niż przeciętny żołnierz.
— To Smith przyleciała do Gwiazdy Południa — powiedział starszy sierżant siedzący za barem. — No bo kto inny? — Wyciągnął rękę w stronę jednego z kaprali Lighthill, najwyraźniej oczekując jakiejś odpowiedzi.
Kapral Suabisme, która dla tradycjonalistów musiała wyglądać wręcz nieprzyzwoicie młodo, wzruszyła tylko ramionami.
— Nie mam pojęcia, sierżancie. Naprawdę.
Starszy sierżant uczynił rękoma pożywiającymi gest oznaczający kpiący uśmieszek.
— Doprawdy? To dlaczego wszyscy macie torby podróżne? Powiedział bym, że czekacie tylko, żeby wskoczyć do jakiegoś samolotu.
Tego rodzaju zaczepki zmusiłyby zazwyczaj Viki do działania; odciągnęłaby Suabisme na bok albo — w razie potrzeby — zamknęła usta sierżantowi. Lecz tutaj, w klubie podoficerskim, Lighthill nie miała żadnej władzy. Poza tym przebywali tu właśnie po to, by nie zwracać na siebie uwagi. Po chwili starszy sierżant jakby zrozumiał, że nie wyciągnie od młodszego żołnierza żadnych informacji i odwrócił się do swoich kolegów przy barze.
Viki odetchnęła z ulgą. Pochyliła się niżej, tak że tylko czubki jej oczu znajdowały się ponad poziomem baru. W klubie robiło się tłoczno.
Niewielu gości rozmawiało, nikomu nie było też do śmiechu. Podoficerowie po służbie powinni zachowywać się nieco swobodniej, lecz dziś wszyscy mieli co innego na głowie. Centrum uwagi stanowił telewizor. Spółka podoficerów zakupiła — najnowszy model o zmiennym formacie. Viki uśmiechnęła się lekko do siebie. Jeśli świat przetrwa jeszcze choć kilka lat, takie urządzenia będą równie bezużyteczne jak sprzęt do wideomancji, którym bawił się tata.
Tymczasem w telewizji przedstawiano właśnie wiadomości. Jedno okno ukazywało obraz nakręcony jakąś amatorską kamerą na lotnisku ambasady w Gwieździe Południa; samolot, który wylądował obok ambasady, należał do ściśle strzeżonych tajemnic wojskowych. Viki tylko dwa razy widziała dotąd ten model. Jednak jak wiele podobnych rzeczy, samolot był tajny i jednocześnie przestarzały. Prasa raczej powstrzymywała się od komentarzy na temat tego wydarzenia. Prowadząca dziennik gratulowała swym współpracownikom tak udanego materiału i zastanawiała, się kto może przebywać na pokładzie tego samolotu.
— …Nie jest to sam Król, wbrew temu, co mogą twierdzić inne sta cje. Nasi reporterzy czuwający pod pałacem i w pobliżu lotnisk w Prince ton z pewnością zauważyliby jakieś ruchy królewskiego dworu. Kto więc przyleciał dzisiaj do Gwiazdy Południa? — Spikerka zrobiła dramatyczną pauzę, a kamery przysunęły się bliżej, otaczając ciasno jej ciało. Manewr ten dawał widzom wrażenie zażyłości, poufałości z prowadzącą. — Wiemy teraz, że wysłannikiem jest szef królewskiej służby wywiadowczej, Victory Smith. — Kamery cofnęły się nieco. — Zwracamy się do was, oficerowie królewskich służb informacyjnych, nie zdołacie ukryć się przed prasą.
Lepiej od razu dajcie nam pełny dostęp. Zobaczmy, jak radzą sobie ludzie Smith w Republice Południa.
Kolejna kamera, tym razem we wnętrzu hangaru; samolot mamy został wciągnięty do hangaru, szczelnie zamknięto drzwi. Cała ta scena wyglądała jak diorama zbudowana z dziecięcych zabawek; futurystyczny samolot, przysadziste, opancerzone ciągniki pełznące po podłodze hangaru. Jak dotąd w polu widzenia kamery nie pojawił się żaden człowiek. Chyba niemuszą utrzymywać sztucznego ciśnienia w hangarze? Nawet w oku suchego huraganu ciśnienie nie mogło tak bardzo opaść. Po chwili jednak z furgonetki wyskoczyli jacyś żołnierze. Przysunęli do włazu samolotu schody. Wszyscy obecni w klubie nagle zamilkli.
Jeden z żołnierzy wbiegł na schody. Uchylił właz i… obraz przekazywany z kamery ambasady zniknął nagle, zastąpiony przez królewską pieczęć.
Ktoś roześmiał się nerwowo, potem sala wypełniła się głośnym aplauzem.
— Brawo dla generał Smith! — krzyknął ktoś. Ci koberzy byli równie ciekawi tego, co dzieje się w ambasadzie w stolicy Południa, jak wszyscy przeciętni obywatele Akord, lecz także serdecznie nie cierpieli dziennikarzy. Otwarte, publiczne dyskusje, jakie toczyły się ostatnio na antenie, odbierali jako osobisty afront.
Viki spojrzała na członków swego zespołu. Większość oglądała telewizję, lecz bez specjalnego zainteresowania. Wiedzieli już, co się dzieje, i — jak słusznie domyślał się Starszy Sierżant Ciekawski — gotowi byli w każdej chwili wkroczyć do akcji. Niestety telewizja nie mogła im w tym pomóc.
Na tyłach sali, z dala od baru i telewizora, kilku wytrwałych graczy okupowało miejsca w kabinach komputerowych. Była między nimi także trójka podwładnych Lighthill. Brent siedział tam, odkąd tylko weszli do klubu. Jej brat siedział pochylony nad tablicą sterowniczą, elektroniczny hełm zakrywał większą część jego głowy. Patrząc na niego, nikt nie domyślałby się, że świat stoi na skraju przepaści.
Viki zsunęła się ze swojej grzędy i podeszła cicho do szeregu kabin.
Ten dzień miał być najjaśniejszym punktem w całej trzydziestopięcioletniej historii saloniku. Kto wie, może po tym wszystkim będziemy moglidziałać nadal, zamienić to w prawdziwy biznes. Zdarzały się już dziwniejsze rzeczy. Salonik Benny’ego stanowił centrum życia towarzyskiego tej dziwnej społeczności LI. Wkrótce miała do niej dołączyć inna rasa, pierwsza zaawansowana technicznie obca rasa, jaką kiedykolwiek poznała ludzkość. Salonik mógł stać się centralnym punktem spotkań tej cudownej mieszanki.