Benny Wen przelatywał od stołu do stołu, wydając polecenia swoim pomocnikom i witając gości. Ale od czasu do czasu jego myśli wędrowały ku przyszłości, próbował wyobrazić sobie, jak będzie podejmował Pająki.
— Na dole brakuje piwa — rozległ się w jego uchu głos Hunte.
— Poproś Gonie, tato. Obiecała, że zadba o wszystko. — Rozejrzał się dokoła, dostrzegł sylwetkę Fong po drugiej stronie tunelu kwiatów i winorośli, we wschodnim skrzydle saloniku.
Benny nie słyszał odpowiedzi ojca. Rozmawiał z grupą Emergentów i Queng Ho, którzy właśnie zasiadali wokół przygotowanego wcześniej stołu.
— Witajcie, witajcie. Lara! Nie widziałem cię już od tylu wacht. — Du ma z wszystkiego, co udało mu się przez ten czas osiągnąć, i radość wywo łana spotkaniem ze starymi przyjaciółmi mieszały się w jego sercu, two rząc podnoszącą na duchu całość.
Po krótkiej rozmowie odleciał od stołu, przeniósł się do następnego, i do jeszcze kolejnego, przez cały czas kontrolując sytuację w saloniku.
Nawet gdy on, Gonie i ojciec byli razem na służbie, naprawdę musieli się bardzo starać, by skoordynować pracę wszystkich pomocników.
— Ona tu jest, Benny — rozbrzmiał w jego uchu głos Gonie.
— Przyszła! — odparł. — Spotkam się z nią przy frontowym stoliku! — Odepchnął się mocniej, zmierzając w stronę centralnej sali. Grupmistrz pozwolił — ba, zachęcał ich do tego — by zlikwidowali ściany i połączyli wszystkie sale narad w jedną całość. Salon był teraz największym pomieszczeniem w kwaterach. Oprócz parku stanowił także największą przystosowaną do życia przestrzeń na LI. Dziś, u szczytu przygotowań do akcji ratunkowej dla Arachny, na wachcie przebywało jednocześnie niemal trzy czwarte wszystkich Queng Ho i Emergentów. Przez tę krótką chwilę przed decydującym ruchem praktycznie wszyscy zebrali się w salonie Benny’ego.
Był to nie tylko dzień ratunku, ale także pojednania i nowego początku.
W samym centrum salonu znajdował się w tej chwili dwudziestościan monitorów, namiot zbudowany z najlepszej wideotapety, jaka im jeszcze została. Choć było to prymitywne rozwiązanie, pomagało tworzyć więź między uczestnikami akcji ratunkowej. Wszyscy Klienci patrzyli jednocześnie na ten sam obraz. Benny przeleciał szybko przez pustą przestrzeń, omal nie zawadzając stopami o monitory. Z tego miejsca widział setki swoich gości, dziesiątki stolików ustawionych wśród kwiatów i liści. Podleciał jeszcze kilka metrów, uchwycił się najbliższej winorośli i zatrzymał przy stoliku w górnym skrzydle.Tomas Nau nazwał to miejsce „lożą honorową”.
— Witaj, Qiwi! Proszę, usiądź i rozgość się! — Przysunął się bliżej do stołu.
Qiwi Lisolet uśmiechnęła się doń niepewnie. Choć była teraz starsza od niego o jakieś pięć, sześć lat, nagle wydała mu się bardzo młoda, nieśmiała. Trzymała coś na ramieniu, był to jeden z kotków z Północnej Łapy, Benny nigdy wcześniej nie widział ich poza parkiem. Qiwi rozejrzała się dokoła, jakby zdumiona widokiem takich tłumów.
— Są tu prawie wszyscy.
— Tak! Bardzo się cieszymy, że zechciałaś do nas przyjść. Będziesz mogła wyjaśnić nam lepiej, co się dzieje tam na dole. — Ambasador dobrej woli od grupmistrza. I właśnie tak dzisiaj wyglądała. Żadnych ubrań roboczych czy skafandrów. Miała na sobie delikatną sukienkę, która falowała łagodnie w powietrzu przy każdym jej ruchu. Nawet na otwarciu parku nie wyglądała tak pięknie.
Qiwi niepewnie usiadła za stołem. Benny na moment zajął miejsce obok niej, przez grzeczność. Wręczył jej pilota sterującego monitorami.
— Dała mi to Gonie. Przykro mi, ale nie mamy nic lepszego. — Wska zał na monitory. — Dzięki temu bf dzie cię też słychać w całym salonie.
Proszę, używaj tego. Ty najlepiej z nas wszystkich orientujesz się w sytu acji. Po chwili wahania Qiwi wzięła od niego pilota. Drugą ręką mocno trzymała kotka. Zwierzę poruszyło skrzydłami, przyjmując wygodniejszą pozycję, poza tym jednak nie protestowało w żaden sposób. Od wielu już lat Qiwi była najpopularniejszą osobą z bliskiego otoczenia grupmistrza. Nie była właściwie ambasadorem, przypominała raczej księżniczkę. Tak właśnie opisał ją kiedyś Benny w rozmowie z Gonie Fong. Gonie przyjęła to pogardliwym parsknięciem, ale potem przyznała mu rację. Wszyscy ufali Qiwi, to ona nadawała rządom grupmistrza ludzki charakter… A jednak czasami wydawała się zagubiona. Na przykład dziś była w takim stanie.
Benny rozsiadł się wygodniej na swoim miejscu. Niech inni popracują za niego przez chwilę. Wyczuwał, że Qiwi potrzebuje go teraz bardziej niż oni.
Po chwili podniosła nań wzrok, a na jej twarzy pojawił się dobrze mu znany uśmiech.
— Dobrze, poprowadzę ten show. Tomas pokazał mi, jak to robić. — Wypuściła z objęć kociaka i poklepała Benny’ego po ręce. — Nie martw się, Benny. Akcja ratunkowa może być bardzo trudna, ale jakoś sobie po radzimy.
Znacznie już pewniejsza siebie uruchomiła monitory, oznajmiając w ten sposób, że rozpoczyna show. Kiedy przemówiła, jej głos popłynął z tysiąca mikrogłośników ustawionych tak, że każdy miał wrażenie, iż znaj duje się tuż przy nim.
— Dzień dobry wszystkim. — Jej głos był mocny, pewny siebie. Znów zachowywała się jak Qiwi, którą wszyscy znali.
Tymczasem monitory podzieliły się na mniejsze okna, przedstawiające różne obrazy; twarz Qiwi, Arachna widziana z pokładu „Niewidzialnej ręki”, grupmistrz Nau pracujący w swej chacie w parku, schemat orbity „Ręki” i wojskowa konfiguracja różnych państw Pająków.
— Jak wiecie, nasza stara przyjaciółka, Victory Smith, przybyła właśnie do Gwiazdy Południa. Za kilka chwil dotrze do parlamentu, a my będziemy mogli cieszyć się czymś, czego tu jeszcze nie mieliśmy — bezpośrednim widokiem z ludzkiej kamery umieszczonej na sali obrad. Wreszcie, po wszystkich tych latach, zobaczymy Pająki na żywo. — Twarz Qiwi rozciągnęła się w uśmiechu. — Pomyślcie o tym jako o zapowiedzi nadchodzących wydarzeń, o początku naszego życia z ludem Arachny. Wiecie jednak, że nim do tego dojdzie, musimy zapobiec wojnie jądrowej i ujawnić wreszcie naszą obecność. — Spojrzała na monitory i zawahała się na moment, jakby nagle przerażona ogromem zadania, którego się podejmowali. — Planujemy ujawnić się za czterdzieści Ksekund, kiedy opanujemy już sieci naziemne w Kindred i Akord. Domyślacie się zapewne, że nie jest to łatwe zadanie. Nasi przyjaciele z Arachny stoją w tej chwili na skraju przepaści, każdy błąd może skończyć się ich zagładą. Wiem, że dobrze przygotowaliście się do tego dnia. Wiem, że kiedy nadejdzie czas interwencji i kontaktu, wszystko zakończy się pomyślnie. Na razie więc obserwujcie to, co dzieje się na dole. Wkrótce wszyscy będziemy bardzo zajęci.
Pięćdziesiąt dwa
Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu Rachner Thract zachował swój stopień, co nie znaczyło wcale, że jego koledzy powierzyliby mu jakiekolwiek zadanie poza sprzątaniem latryn. Generał Smith potraktowała go bardzo łagodnie. Nie mogli udowodnić, że jest zdrajcą, a generał najwyraźniej nie chciała poddawać go upokarzającym przesłuchaniom.
Więc pułkownik Thract, dawniej funkcjonariusz tajnych służb królewskich, zachował swoją pensję i pełną dniówkę, ale nie miał najmniejszego pojęcia, co ze sobą zrobić.