Ta myśl otrzeźwiła Thracta na moment. Nie byli bogami. Wieść o ich monstrualnym okręcie musi rozchodzić się po cywilizowanym świecie, spowolniona i ograniczona do kontaktów pomiędzy pojedynczymi ludźmi pozbawionymi władzy. Ale prawda za kilka godzin wyjdzie na jaw. To zaś znaczyło, że cokolwiek jest celem tej gigantycznej maskarady, zostanie zrealizowane w ciągu kilku następnych godzin. W tej chwili generał ryzykowała życie w Gwieździe Południa, próbując zapobiec katastrofie, która w rzeczywistości stanowiła pułapkę. Gdybym tylko mógł się z niąskontaktować, z Belga, z kimkolwiek na górze…
Ale telefony i poczta elektroniczna były teraz bezużyteczne. Potrzebował bezpośredniego kontaktu. Chwiejnym krokiem przemierzał opustoszałą ulicę. Za rogiem powinien znajdować się przystanek. Kiedy odjedzie najbliższy autobus? Miał jeszcze swój prywatny helikopter, zabawkę bogatego kobera… to niebezpieczny środek transportu. Obcy mogą go po prostu przechwycić i zniszczyć. Odsunął od siebie te myśli. W tej chwili śmigłowiec był jego jedyną nadzieją. Dzięki niemu mógł szybko dotrzeć do każdego miejsca w promieniu dwustu mil. Co mógł znaleźć na tym obszarze? Wybiegł zza rogu. Wielki Bulwar ciągnął się w dal pod szpalerem latarni, przez cały las Caloriki. Las dawno już usechł. Grunt był tutaj cieplejszy niż gdzie indziej, więc nie zostały nawet liście. Pośrodku martwego lasu znajdował się heliport. Stamtąd mógł polecieć do… Ogarnął spojrzenieni wielką misę wulkanu. Światła bulwaru malały w oddali do rozmiarów maleńkich iskierek. Kiedyś wspinał się na ściany kaldery w drodze do rezydencji Lat Gaśnięcia. Lecz prawdziwi bogacze porzucili już swe pałace. Do nielicznych zamieszkanych jeszcze domów i tak nie można było dotrzeć z dołu.
Jest tam Sherkaner Underhill, wrócił z Princeton. Przynajmniej tak wyglądała sytuacja, kiedy miał jeszcze dostęp do raportów, w dniu, gdy zakończyła się jego kariera. Słyszał plotki o Underhillu, wiedział, że staruszek podobno oszalał. Nieważne. Thract potrzebował jakiejś drogi dostępu do Dowództwa Lądowego, może poprzez córkę szefowej, drogi, która nie przechodziła przez sieć.
Minutę później za Thractem zatrzymał się autobus. Thract wskoczył pośpiesznie do środka. Był jedynym pasażerem, choć dochodziło dopiero południe.
— Ma pan szczęście. — Kierowca się uśmiechnął. — Następny będzie dopiero za cztery godziny.
Dwadzieścia mil na godzinę, trzydzieści. Autobus toczył się powoli przez Wielki Bulwar, w stronę heliportu w martwym lesie. Mogę być u niego za dziesięć minut. Nagle Rachner uświadomił sobie, że jego paszcza, ręce pożywiające i fragmenty munduru pokryte są sztywną skorupą wymiocin. Otarł głowę, nie mógł jednak wyczyścić munduru. Szaleniec odwiedza zdziecinniałego starca. Może to i dobrze. Może to ostatnia szansa, jaką dał im obu los.
Dziesięć lat wcześniej, w latach przyjaznej współpracy, Hrunkner Unnerby pomagał Południowcom projektować nową, podziemną Gwiazdę.
W pewnym sensie poczuł się więc bardziej u siebie, kiedy opuścili już ambasadę Akord i weszli na terytorium Republiki Południa. Było tu mnóstwo wind. Zgodnie z życzeniem Południowców siedziba parlamentu została zaprojektowana tak, by mogła przetrwać uderzenie atomowe. Unnerby ostrzegał ich, że rozwój broni jądrowej prawdopodobnie uczyni ten cel niemożliwym do zrealizowania, Południowcy jednak nie chcieli go słuchać i poświęcili ogromne środki, które mogłyby zostać przeznaczone na rozwój podziemnego rolnictwa.
Główna winda była tak wielka, że mogli do niej wejść nawet reporterzy, czego też nie omieszkali zrobić. Dziennikarze stanowili na Południu klasę uprzywilejowaną, chronioną prawem — nawet w obiektach rządowych!
Generał doskonale radziła sobie z prasą. Może nauczyła się tego, obserwując poczynania Sherkanera. Jej ochroniarze czekali dyskretnie z tyłu.
Smith wygłosiła kilka ogólnych uwag, a potem uprzejmie ignorowała pytania dziennikarzy, pozwalając, by policja Południa nie dopuszczała do niej zbyt natrętnych reporterów.
Tysiąc stóp pod ziemią winda zaczęła poruszać się poziomo na zasilanej prądem szynie. Wysokie okna windy wychodziły na jasno oświetlone jaskinie przemysłowe. Południowcy sporo zrobili tu i na wybrzeżu, lecz nie mieli dość podziemnych farm, by utrzymać to wszystko.
Dwaj Wybrani Reprezentanci, którzy powitali ją na lotnisku, mieli kiedyś ogromne wpływy na Południu. Czacy się jednak zmieniły; popleczników Akord dziesiątkowały zabójstwa, przekupstwa, wszystkie sztuczki typowe dla Pedure — a ostatnio niezwykłe, niemal magiczne szczęście sprzyjające stronie Kindred. Teraz ci dwaj byli jedynymi — przynajmniej publicznie — przyjaciółmi Akord. W Republice uważano ich za marionetki Króla. Obaj stali blisko generał, jeden tak blisko, że mógł dyskretnie z nią rozmawiać. Teoretycznie tylko generał i Hrunkner mogli słyszeć jego słowa. Nie licz na to, pomyślał Hrunk.
— Bez urazy, pani generał, ale mieliśmy nadzieję, że wasz Król przy leci tu osobiście. — Polityk nosił elegancko skrojoną marynarkę i nogawice, a jego ręce pożywiające ułożone były w urażonym grymasie.
Generał skinęła uspokajająco głową.
— Rozumiem pana. Jestem tu, by nadać sprawom właściwy, bezpieczny bieg. Czy będę mogła przemówić do parlamentu? — Hrunk przypuszczał, że w obecnej sytuacji nie ma już żadnego „wewnętrznego kręgu”, do którego mogłaby się zwrócić Smith. Głosowanie w parlamencie mogło jednak wiele zmienić, jako że strategiczne siły rakietowe nadal stosowały się do jego postanowień.
— T-tak. Zadbaliśmy o to. Ale sprawy zaszły za daleko. — Machnął ręką. — Nie wiem, czy to może jeszcze cokolwiek zmienić…
— Dopuścili nas aż tutaj. Myślę, że jeśli przemówię w parlamencie, uda mi się doprowadzić do ugody. — Generał Smith uśmiechnęła się porozumiewawczo do Południowca, jakby dzieliła z nim jakąś tajemnicę.
Piętnaście minut później winda zatrzymała się przy głównej esplanadzie. Trzy ściany i sufit po prostu uniosły się, wypuszczając ich na otwartą przestrzeń. Czegoś takiego Unnerby jeszcze nie widział. Ciekawość inżyniera kazała mu zatrzymać się na moment i spojrzeć w górę, gdzie próbował odszukać mechanizm działający tak efektownie i cicho.
Potem tłum policjantów, polityków i reporterów zepchnął go z platformy…
…i już wchodzili na schody parlamentarnej Sali Obrad.
Na szczycie ochrona Południowców oddzieliła ich ostatecznie od reporterów i ochroniarzy Smith. Przeszli przez potężne pięciotonowe drzwi…
i wkroczyli do sali. Pomieszczenie to istniało tutaj od dawna, w poprzednich pokoleniach pod jego podłogą kryła się miejscowa otchłań. Pierwsi władcy Południa byli właściwie bandytami (albo bojownikami o wolność, w zależności od źródła informacji), którzy podczas Jasności przemierzali wzdłuż i wszerz ten górzysty kraj.
Hrunkner pomagał projektować obecne wcielenie Sali Obrad. Przy wznoszeniu sali główny nacisk położono na jej wyjątkowy wygląd. Być może Sala Obrad w rzeczywistości nie była odporna na atak bombowy, ale wyglądała naprawdę imponująco.
Podłoga przypominała kształtem płytką misę ułożoną z wielu płaskich poziomów. Wzdłuż każdego z nich ciągnął się rząd biurek i grzęd, a poszczególne poziomy łączyły 6zerokie, wygodne schody. Kamienne ściany nachylały się ku sobie, tworząc ogromną kopułę, pod którą zawieszono lampy fluorescencyjne i kilka innych rodzajów oświetlenia. Razem światła te dawały niemal całą gamę kolorów. Schody, alejki i proscenium pokrywał dywan tak gruby i delikatny jak ojcowskie futro. Na wypolerowanych ścianach wisiały obrazy o tysiącach odcieni i barw, wykonane przez malarzy, którzy wiedzieli, jak wyzyskać każdą iluzję. Choć ich kraj nie należał do najbogatszych, Południowcy wydali na to miejsce całą fortunę. Ale parlament był ich największą dumą, wynalazkiem, który położył kres bandytyzmowi i zależności, który przyniósł im pokój. Aż do teraz.