Выбрать главу

Sto sekund później Annę znów odezwała się do niego.

— Ritser rozumie. Moi ludzie pomagają mu przygotować prosty atak.

Potem będziemy mogli dopracować resztę. — Mówiła ze swą typową, chłodną niecierpliwością. Annę Reynolt toczyła bitwy trudniejsze niż ta, wygrywała dziesiątki razy w sytuacjach pozornie beznadziejnych. Gdyby wszystkich przeciwników można tak wykorzystywać…

— Doskonale. Znalazłaś już Trinlego? Założę się, że jest gdzieś w tunelach. — Jeśli nie wraca tutaj, by zastawić drugą pułapkę.

— Tak, tak mi się wydaje. Słyszymy jakiś ruch w starych geofonach. — Sprzęt Emergentów.

— Dobrze. Na razie przygotuj jakiś syntetyczny głos, żeby nie alarmować ludzi u Benny’ego.

— Zrobione — nadeszła natychmiastowa odpowiedź. Już zrobione.

Nau odwrócił się do swych strażników i Ezra Vinha. Zostało im bardzo mało czasu, wystarczająco jednak, by wydać nowe rozkazy Ritserowi i dowiedzieć się, kto jest właściwie jego wrogiem.

Vinh odzyskał przytomność. Jego oczy wypełniał bólu i nienawiść.

Nau uśmiechnął się do niego. Gestem nakazał Ciretowi, by ten wykręcił zranione ramię Vinha.

— Potrzebuję kilku odpowiedzi, Ezr.

Handlarz zaczął krzyczeć.

Pham pędził coraz szybciej w górę diamentowego korytarza, prowadzony zielonymi obrazami, które chwiały się, rozmazywały… i wreszcie zniknęły w całkowitej ciemności. Przez kilka sekund sunął po omacku, nie zwalniając tempa. Poklepał się po skroniach, sprawdzając, czy nie zgubił lokalizatorów. Były na miejscu, a on wiedział, że w korytarzu są jeszcze tysiące innych. Annę musiała odciąć bezprzewodowe zasilanie pulsacyjne, przynajmniej w tym tunelu.

Ta kobieta jest niesamowita! Przez lata Pham starał się nie manipulować bezpośrednio systemem twardogłowych. A mimo to Annę coś zauważyła. Amnezja spowolniła na moment jej postępy, ale w ciągu ostatniego roku zaciskała pętlę coraz mocniej i mocniej, aż… Byliśmy tak bliskounieruchomienia systemu, a teraz straciliśmy wszystko. Prawie wszystko.

Ezr umarł, by dać mu jeszcze jedną szansę.

Gdzieś z przodu tunel ostro zakręcał. Pham sięgnął w ciemność, dotykając lekko ścian, potem mocniej, wyhamowując pęd i obracając się stopami do przodu. Wykonał ten manewr o ułamek sekundy za późno. Stopy, kolana i dłonie uderzyły w niewidoczną powierzchnię, niczym przy złym upadku na ziemię — tyle że teraz odleciał do tyłu, wpadając na przeciwległą ścianę.

Wyhamował upadek i na palcach rąk powrócił do zakrętu. Korytarz rozgałęział się tutaj na cztery strony. Odszukawszy w ciemności wszystkie cztery, Pham ruszył w dół drugiego, tym razem bardzo cicho. Annę domyśliła się dopiero kilkadziesiąt sekund temu. Pakunek, który zostawił w tym tunelu, nadal powinien znajdować się na swoim miejscu.

Po kilku metrach natrafił dłonią na torbę przymocowaną do ściany. Ha.

Przygotowując tę kryjówkę, podejmował wielkie ryzyko, ale pod koniec gry niemal każdy ruch jest ryzykowny, a ten się opłacił. Wsunął rękę do środka, odszukał pierścień latarki. Krąg żółtego światła otoczył jego dłoń. Teraz już szybciej wyciągał pozostałe przedmioty, a każdy jego ruch rzucał na ściany rozedrgane cienie. W jednej z paczuszek znajdowały się małe kulki. Rzucił jedną w boczny tunel. Przez chwilę leciała cicho, potem zaczęła obijać się głośno o ściany. Fałszywy trop dla fiksatów Annę.

Więc zdemaskowano nas o kilka Ksekund za wcześnie. Często jednak w zderzeniu z rzeczywistością misterne plany kończą się fiaskiem. Gdyby wszystko poszło po ich myśli, nie potrzebowałby tej paczki — i właśnie dlatego ją tu zostawił. Pham sprawdzał po kolei zawartość torby: respirator, odbiornik wzmacniający, apteczka, pistolet strzałkowy.

Nau i spółka mogli spróbować kilku rozwiązań. Mogli wypełnić tunele trującym gazem albo wytworzyć w nich próżnię, choć ta zniszczyłaby mnóstwo cennego sprzętu. Mogą spróbować go tu ścigać. To byłaby niezła zabawa; bandziory Naua przekonałyby się, jak niebezpieczne mogą być ich własne tunele… Pham czuł, jak budzi się w nim stary entuzjazm, gorączka, która ogarniała go zawsze, gdy nadchodził czas ostatecznej rozgrywki, kiedy plany i zamierzenia przechodziły w czyn. Poukładał przedmioty z torby w kieszeniach, obmyślając jednocześnie kolejne posunięcia. Ezr,wygramy, obiecuję. Wygramy pomimo Annę… i dla niej.

Bezszelestnie niczym obłoczek mgły ruszył w górę tunelu, oświetlając tylko kilka najbliższych metrów. Musiał wreszcie złożyć Annę wizytę.

„Niewidzialna ręka” sunęła sto pięćdziesiąt kilometrów nad światem Pająków. Byli tak nisko, że bezpośrednio mogły ich zobaczyć tylko 5nieliczne Pająki przebywające na powierzchni planety, ale we właściwym czasie mieli znaleźć się dokładnie nad wyznaczonymi celami. I bez względu na to, jakie kłamstwa mówiono Ricie i innym na LI, na pokładzie „Niewidzialnej ręki” pajęcze miasta nazywano „celami”.

Jau Xin siedział w fotelu zarządcy pilotów — kiedyś, gdy okręt ten należał do Queng Ho, było to miejsce oficera zarządzającego — i kontrolował parametry lotu. Teoretycznie miało mu w tym pomagać jeszcze trzech zafiksowanych pilotów, lecz tylko jeden z nich pozostawał do jego dyspozycji. Dwaj pozostali zostali podłączeni do systemu zarządzania Bila Phuonga. Jau starał się ignorować słowa, które dobiegały od strony fotela kapitana. Ritser Brughel doskonale się bawił, zdając swemu szefowi w Hammerfest relację z tego, co działo się na dole.

Brughel przerwał swoją obrzydliwą analizę, litościwie milcząc przez kilka sekund. Nagle wicegrupmistrz zaklął paskudnie.

— Grupmistrzu! Co… Phuong! — krzyknął. — W parku ktoś strzela. Omo nie żyje i… straciłem łączność. Phuong!

Xin odwrócił się w fotelu, widział, jak Brughel wali pięścią w konsolę.

Blada zazwyczaj twarz wicegrupmistrza była teraz czerwona. Przez chwilę słuchał czegoś na swym prywatnym kanale.

— Ale grupmistrz przeżył? Dobrze, dawaj w takim razie Reynolt.

Włącz ją!

Najwyraźniej nie mogli połączyć się z Reynolt. Minęło sto sekund.

Dwieście. Brughel gotował się z wściekłości, nawet jego zbiry odstąpiły odeń o krok. Jau odwrócił się ponownie do swych monitorów, lecz nie potrafił się skupić na strumieniu danych. Tego nie było w planie Tomasa Nau.

— Ty suko, gdzie byłaś!? Co… — Potem Brughel znów umilkł. Pomru kiwał od czasu do czasu, nie przerywał jednak czyjegoś monologu. Kiedy znów przemówił, wydawał się raczej zamyślony niż wściekły. — Rozumiem.

Powiedz grupmistrzowi, że może na mnie liczyć.

Rozmowa na prywatnym kanale trwała jeszcze przez kolejne kilkadziesiąt sekund, a Jau zaczął się domyślać, jaka będzie jej konkluzja. Nie mógł się powstrzymać, spojrzał w bok, w stronę wicegrupmistrza. Ten patrzył prosto na niego.

— Zarządco pilotów, nasza obecna pozycja?

— Lecimy na południe, jesteśmy nad oceanem jakieś sześćset kilometrów od Gwiazdy Południa.

Brughel zerknął na swój wyświetlacz, czekając, aż pojawi się dokładniejszy opis ich położenia.

— Rozumiem. Więc przy tym okrążeniu przelecimy nad wyrzutniami rakietowymi Akord.

Xin przełknął ciężko. Wiedział, że ta chwila musi nadejść. Ale myślałem, że będę miał więcej czasu…