— Przelecimy kilkaset kilometrów na wschód od tego miejsca, grup mistrzu.
Brughel zbył te słowa machnięciem ręki.
— Wystarczy zmienić odrobinę kurs… Phuong, słuchasz nas? Tak, przy spieszamy wszystko o siedem Ksekund. No i co z tego? Może nas i zauwa żą, ale i tak będzie za późno, żeby to miało jakieś znaczenie. Niech twoi lu dzie przygotują nowy harmonogram. Oczywiście będziemy musieli bezpo średnio się zaangażować. Reynolt oddaje wszystkich swoich wolnych fiksatów do twojej dyspozycji. Zsynchronizuj ich najlepiej, jak możesz… Dobrze.
Brughel opadł na oparcie fotela i uśmiechnął się.
— Właściwie nic się nie stało, szkoda tylko, że nie zdążymy wyciągnąć Pedure z Gwiazdy. Mieliśmy ją rozpracowaną, byłaby dobrym namiestnikiem… Ale, wiesz, ja to nie lubię żadnego z tych robali. — Zauważył, że Jau słucha jego słów z nieskrywanym przerażeniem. — Spokojnie, spokojnie, zarządco pilotów. Zbyt długo przebywałeś ze swoimi przyjaciółmi Queng Ho. Cokolwiek knuli przeciwko nam, nie udało im się. Zrozumiałeś?
Grupmistrz przeżył i nadal dysponuje wszystkimi zasobami. — Podniósł wzrok, ujrzawszy coś na swoim wyświetlaczu. — Zsynchronizuj swoich pilotów” z fiksatami Bila Phuonga. Za kilka sekund dostaniesz dokładne dane. Na razie nie będziemy używać naszej broni. Znajdziesz za to i odpalisz rakiety krótkiego zasięgu, które Kindred ma przy brzegu, to będzie „zdradziecki atak Akord”, który wcześniej zaplanowaliśmy. Ale najważniejsze zacznie się dopiero kilkaset sekund później. Twoi ludzie zniszczą wyrzutnie rakietowe Akord. — To oznaczało użycie tych niewielkich ilości broni atomowej i laserowej, którymi jeszcze dysponowali. Jednak nawet te środki wystarczały w zupełności do zniszczenia prymitywnej obrony przeciwrakietowej Pająków… a potem tysiące pocisków Kindred zniszczą miasta na połowie planety.
— Ja… — Xin nie mógł wydobyć z siebie głosu, przejęty grozą. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, zabiją Ritę. Brughel zabije Ritę, a potem jego. Jeśli jednak wykona rozkazy… Wiem zbyt wiele.
Brughel przyglądał mu się z uwagą. Jau nigdy nie widział u niego takiego spojrzenia… kryła się w nim chłodna kalkulacja, którą dotąd dostrzegał tylko u Naua. Brughel przechylił lekko głowę i przemówił łagodnie:
— Te rozkazy nie dotyczą ciebie osobiście, nie masz się czego bać. Och, może tylko trochę wyczyścimy ci pamięć, stracisz parę wspomnień. Ale po trzebujemy cię, Jau. Ty i Rita możecie nam służyć jeszcze przez wiele lat, możecie wieść dobre życie. Jeśli tylko wykonasz teraz nasze rozkazy.
Nim wszystko się zepsuło, Reynolt przebywała na Strychu. Pham przypuszczał, że jest tam także i teraz, że stara się wykorzystać wszelkie dostępne środki łączności, chronić swoich ludzi i zarządzać nimi w ja)c najlepszy sposób… i wykorzystać ich zbiorowy geniusz, by spełnić wolę Naua.
Pham leciał do góry, przeciskał się przez ciemne tunele szerokości ledwie osiemdziesięciu centymetrów. Korytarze te drążone były przez maszyny, kiedy budowano na Diamencie Pierwszym bazę Emergentów, Hammerfest. Gdzieś w trzeciej dekadzie Wygnania Pham przejrzał uważnie programy architektoniczne Emergentów. Znalazł wtedy korytarze, które po rozbudowie Hammerfest stały się bezużyteczne, a potem zapomnieli o nich nawet budowniczowie. Był pewien, że Annę nie zna wszystkich przejść i zakamarków, w których mógłby się ukryć.
Na każdym zakręcie zwalniał, delikatnie przykładając dłonie do ścian, i zapalał na moment latarkę. Szukanie, kalkulacje. Bez zewnętrznego źródła zasilania lokalizatory też mogły dokonywać szybkich, krótkich obliczeń.
Dzięki odbiornikowi wzmacniającemu wciąż mógł korzystać z ich pomocy — wiedział, że jest wysoko w wieży Hammerfest, po tej samej stronie co sala twardogłowych.
Możliwości najbliższych lokalizatorów były już jednak coraz bardziej ograniczone. Wyleciał powoli zza rogu, obierając najbardziej prawdopodobny kierunek. Światło latarki rozszczepiało się w gładkich diamentowych ścianach. Jeszcze kilka metrów. Jest! Ledwie widoczny krąg wydrążony w diamentowej płaszczyźnie. Podleciał bliżej i delikatnie wystukał kod dostępu na powierzchni. Rozległ się cichy trzask. Dysk odsunął się na bok, odsłaniając wejście do zalanego światłem magazynu. Pham wśliznął się szybko do środka. Stał między półkami z żywnością i środkami higienicznymi.
Obszedł półki, był już niemal przy wejściu do głównej sali — kiedy ktoś otworzył te właśnie drzwi. Pham uskoczył na bok, a kiedy ten ktoś wleciał do środka, sięgnął do jego głowy i ściągnął mu wyświetlacz. Trud Silipan.
— Pham! — Silipan był bardziej zaskoczony niż przerażony. — Co ty do diabła… wiesz, że Annę jest na ciebie wściekła? Oszalała, mówi, że zabi łeś Kala Omo i zająłeś Północną Łapę. — Zamilkł nagle, uświadomiwszy so bie, że obecność Phama w tym pokoju była równie nieprawdopodobna.
Pham uśmiechnął się szeroko do Silipana i zamknął za nim drzwi.
— Och, to wszystko prawda, Trud. Przyszedłem odebrać moją flotę.
— Twoją… flotę. — Trud wpatrywał się weń przez moment, zaciekawiony i wystraszony. — Do diabła, Pham. Co ty kombinujesz? Wyglądasz bardzo dziwnie. — Odrobina adrenaliny, odrobina wolności. Zdumiewające, jakie mogą być efekty. Silipan skurczył się odruchowo, widząc uśmiech wypełzający na twarz Phama. — Oszalałeś, człowieku. Wiesz, że nie możesz wygrać. Jesteś tu uwięziony. Poddaj się. Powiemy im, że to napad szału, że nie byłeś sobą.
Pham pokręcił głową.
— Jestem tu, żeby wygrać, Trud. — Podniósł wyżej pistolet strzałko wy, który trzymał w dłoni. — A ty mi pomożesz. Wejdziemy do sali, a ty odetniesz całe wsparcie fiksatów.
Silipan spojrzał z irytacją na broń Nuwena.
— To niemożliwe. W tej chwili bardzo ich potrzebujemy, wspierają wszystkie operacje naziemne.
— Wspierając program eksterminacji Pająków przygotowany przez Naua? Więc tym bardziej powinniśmy ich natychmiast odciąć. To powinno mieć też interesujący wpływ na jezioro grupmistrza.
Pham widział niemal, jak Emergent analizuje w myślach swoją sytuację: Pham Trinli, jego kompan od kieliszka i przemądrzały chwalipięta, uzbrojony w pistolet, który wyglądał na atrapę — przeciwko całej mocy grupmistrza.
— Nie ma mowy, Pham. Sam się w to wpakowałeś, więc nie próbuj wciągać jeszcze mnie.
Wyświetlacz, który Pham trzymał w prawej ręce, wydawał z siebie gniewne, przytłumione odgłosy. Po chwili zakończył je pełen irytacji krzyk i niemal w tej samej chwili otworzyły się drzwi pokoju.
— Co się z tobą dzieje, Silipan? Mówiłam ci, że potrzebujemy… — Do magazynu wleciała Annę Reynolt. Natychmiast zrozumiała całą sytuację, ale nie miała się od czego odbić.
A Pham był równie szybki jak ona. Broń wypaliła, a Reynolt drgnęła gwałtownie. Po chwili jej ciałem wstrząsnęły dziwne spazmy. Pham odwrócił się do Truda, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
— Strzałki z ładunkiem wybuchowym, widziałeś? Dostają się do środ ka, a potem, bum, twoje wnętrzności to jeden wielki hamburger.
Trud zbladł jak ściana.
— Uh…uh… — Wpatrywał się przerażony w ciało swej byłej szefo wej/niewolnika, najwyraźniej z trudem powstrzymując wymioty.
Pham dźgnął go w pierś lufą pistoletu. Trud spojrzał na mały pistolet, ledwie żywy ze strachu.
— Trud, mój przyjacielu, czemu tak posmutniałeś? Jesteś przecież dobrym Emergentem. Reynolt była tylko fiksatem, zwykłym meblem. — Wskazał na znieruchomiałe ciało Reynolt. — Zabierzmy stąd tego trupa, a potem pokażesz mi, jak odłączyć twardogłowych. — Uśmiechnął się i podleciał do ciała Annę. Trud wyraźnie się trząsł, kiedy ruszył w stro nę drzwi.