Выбрать главу

Sherkaner zbliżał się już do końca doliny. Przed nim wznosiła się ściana Królewskich Wodospadów. W maleńkich kroplach wody błyszczała tęcza o tysiącu kolorów. Minął budynek, w którym najprawdopodobniej mieściła się biblioteka, i objechał krąg parkingu ozdobionego królewskimi barwami i posągiem Trojga Sięgających po Akord. Kamienne budynki wokół kręgu były szczególną częścią legendy Dowództwa Lądowego.

Dzięki sprzyjającemu układowi cieni trwały niemal nietknięte przez kolejne Nowe Słońca; nawet ich zawartość nie ulegała zniszczeniu.

BUDYNEK 5007, głosił znak. Biuro Badań Materiałowych, jak zaznaczono na mapce, którą wręczył mu strażnik. Sherkaner uznał za dobry omen fakt, że biuro znajdowało się w samym centrum dowództwa. Zaparkował pomiędzy dwoma autami, które stały już na skraju ulicy. Lepiej nie rzucać się zbytnio w oczy.

Kiedy wchodził na stopnie, zauważył, że słońce zachodzi niemal dokładnie nad ścieżką, którą tu przyjechał. Było już niżej niż szczyty najwyższych gór. Posągi Trojga Sięgających po Akord, ustawione pośrodku okrągłego placu, rzucały długie cienie na trawnik. Dotąd wydawało mu się, że baza wojskowa nie może być taka piękna.

Sierżant spoglądał na list Sherkanera z nieskrywaną odrazą.

— Więc kim jest ten kapitan Underhill…

— Och, to nie jest krewny, sierżancie. On…

— …i dlaczego jego życzenia miałyby dla nas coś znaczyć?

— Och, jeśli przeczyta pan dalej, przekona się pan, że jest on adiutantem pułkownika A.G. Castlewortha, królewskiego kwatermistrza.

Sierżant wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak „przeklęte dupki z bezpieki”. Potem westchnął ciężko i przysiadł z rezygnacją.

— No dobrze, panie Underhill, jaki wkład chciałby pan wnieść do naszego wojennego wysiłku? — Sierżant wydawał mu się jakiś krzywy. Dopiero teraz Sherkaner zauważył, że wszystkie lewe nogi żołnierza zamknięte były w łupkach. Rozmawiał z prawdziwym weteranem.

Czekało go ciężkie zadanie. Wiedział, że nawet na przychylnej publiczności nie robi zbyt dobrego wrażenia; młody, zbyt chudy, gamoniowaty i przemądrzały. Wcześniej miał nadzieję, że spotka się z jakimś specjalistą, inżynierem.

— Cóż, sierżancie, co najmniej przez trzy ostatnie pokolenia wy, wojskowi, staracie się uzyskać przewagę nad wrogiem, pracując coraz dłużej w Ciemności. Najpierw było to tylko kilkaset dni, dość jednak długo, by zastawić pułapki czy wzmocnić fortyfikacje. Potem był to rok, dwa, dość długo, by przemieścić duże oddziały wojska i przygotować je do ataku podczas następnego Nowego Słońca.

Sierżant — HRUNKNER UNNERBY, jak głosiła plakietka z nazwiskiem — patrzył nań w milczeniu.

— Wszyscy wiedzą, że obie strony na Froncie Wschodnim prowadzą szeroko zakrojone prace przy budowie tuneli i że może dojść do wielkich bitew nawet w dziesięć lat po nastaniu Ciemności.

Unnerby rozpogodził się nieco, uradowany jakąś myślą.

— Jeśli to właśnie pana interesuje, powinien pan zwrócić się do kopaczy. Tutaj mieści się Biuro Badań Materiałowych, panie Underhill.

— Och, wiem o tym. Ale bez odpowiednich materiałów nie możemy nawet marzyć o aktywności w bardzo niskich temperaturach. A poza tym…

moje plany nie mają nic wspólnego z kopaniem — dodał pospiesznie.

— Więc z czym?

— Pro… proponuję, byśmy wybrali odpowiednie cele Tiefstadt, obudzili się w Najgłębszej Ciemności, przeszli po ziemi do tych celów i zniszczyli je. — W jednym zdaniu połączył wszystkie najbardziej nieprawdopodobne pomysły. Uniósł ręce, powstrzymując protesty sierżanta. — Pomyślałem o wszystkich trudnościach. Mam już rozwiązania albo pomysły rozwiązań…

Głos Unnerby’ego był niemal łagodny, gdy mu przerwał.

— W Najgłębszej Ciemności, powiada pan? I jest pan badaczem z Królewskiej Szkoły w Princeton? — Tak określił to kuzyn Sherkanera w liście.

— Tak, matematykiem i…

— Milczeć. Czy wiesz, ile milionów Korona wydaje na badania wojskowe w miejscach takich jak Królewska Szkoła? Czy wiesz, jak bacznie obserwujemy wszystkie poważne prace, które się tam prowadzi? Boże, jak ja nienawidzę takich zarozumialców z Zachodu. Jedyna rzecz, jaką musicie się martwić, to przygotowania do Ciemności, a i tak ledwo dajecie sobie z tym radę. Gdybyś miał choć odrobinę odwagi w pancerzu, zaciągnąłbyś się do wojska. Żołnierze na Wschodzie umierają, koberze. Zginą jeszcze tysiące tych, którzy nie przygotują się do Ciemności, tysiące tych, którzy pracują w tunelach, i znacznie więcej tych, którzy po nadejściu Nowego Słońca nie będą mieli co jeść. A ty siedzisz tutaj i wygadujesz jakieś bzdury. — Unnerby umilkł na moment, jakby starał się zapanować nad gniewem. — Ale zanim wykopię cię stąd z powrotem do Princeton, opowiem ci jeszcze zabawną historyjkę. Widzisz, jestem trochę niesprawny. — Pomachał lewymi nogami. — Dopóki nie wydobrzeję, pomagam sprawdzać idiotyczne pomysły, które podsuwają nam tacy ludzie jak ty. Na szczęście większość przychodzi pocztą. Mniej więcej co dziesięć dni jakiś kober ostrzega nas, że pewne odmiany alotropowe cyny źle znoszą niskie temperatury…

Oho, może jednak rozmawiam z inżynierem!

— …i że nie powinniśmy używać jej w lutowiu. Ci przynajmniej mówią prawdę, choć marnują tylko nasz czas. Potem są ci, którzy przeczytali właśnie o radzie i pomyśleli, że powinniśmy robić z tego supergłowice do koparek. Mamy tu taki mały konkurs na najbardziej idiotyczny pomysł. Cóż, panie Underhill, zdaje się, że dzięki panu zostałem właśnie zwycięzcą. Chce pan, żebyśmy obudzili się w środku Ciemności i wyszli na powierzchnię, w temperaturę niższą, niż znajdzie pan w jakimkolwiek laboratorium, i próżnię doskonalszą, niż uda nam się kiedykolwiek stworzyć. — Unnerby znów umilkł, być może przerażony, że zdradził zbyt wiele tajnych informacji. Dopiero po chwili Sherkaner zrozumiał, że sierżant patrzy na coś za jego plecami.

— Porucznik Smith! Dobry wieczór pani. — Sierżant wyprostował się nagle, jakby chciał stanąć na baczność.

— Dobry wieczór, Hrunkner. — Nieznajoma weszła w pole widzenia Sherka. Była… piękna. Miała smukłe, twarde nogi i poruszała się z jakimś nieokreślonym wdziękiem. Ubrana była w czarny mundur nieznanej Sherkanerowi formacji. Jedyne insygnia stanowiły ciemnoczerwone gwiazdki i plakietka z imieniem i nazwiskiem. Victory Smith. Wydawała się niezwykle młoda. Urodzona poza fazą? Niewykluczone, a przesadna atencja podoficera mogła być prowokacją.

Porucznik Smith zwróciła się do Sherkanera. Spoglądała nań przyjaźnie, choć jakby z lekkim rozbawieniem.

— Więc, panie Underhill, jest pan badaczem z Wydziału Matematyki Królewskiej Szkoły w Princeton.

— Cóż, właściwie to studiuję na ostatnim roku… — Jej zainteresowane spojrzenie skłoniło go do uczciwej odpowiedzi. — A matematyka to tylko jedna ze specjalizacji w moim oficjalnym programie. Zaliczyłem sporo kursów w Szkole Medycznej i w Szkole Inżynierii Mechanicznej. — Bał się, że Unnerby wygłosi w tej chwili jakiś pogardliwy komentarz, ten jednak się nie odzywał.