Trinli zwrócił się ponownie do Silipana.
— Posłuchaj, Nau jest w taksówce, leci do Ll-A. Na tym terenie peł no jest silników stabilizujących. Gdybyśmy tylko namówili kilku fiksa tów, żeby się nimi zajęli…
Trud czuł, jak ogarnia go ogromny gniew. Pham Trinli nadal był głupcem.
— A niech cię Plaga weźmie! Po prostu nie rozumiesz lojalności twar dogłowych! Musimy…
Bonsol znów im przerwała.
— Ritser nie może zniszczyć planety, ale my nie możemy też go po wstrzymać. — Roześmiała się cicho. — Co za intrygująca sytuacja. Utknę liśmy w martwym punkcie.
Trud dał mu znak, by wrócili pod sufit i nie słuchali już więcej idiotycznych komentarzy fiksata.
— Oni tak mogą nawijać bez końca.
Ale Pham odwrócił się do Bonsol, poświęcając jej nagle całą swoją uwagę.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — spytał cicho.
— Do diabła z tym, Pham! Jakie to ma znaczenie! — Trinli podniósł jednak rękę, nakazując mu milczeć. W tym geście kryła się ogromna pewność, autorytet starszego grupmistrza — a słowa protestu zamarły Silipanowi na ustach. Ogarniał go coraz większy strach. Koniec z cudami. Jeśli mieli jakiekolwiek szanse, by powstrzymać Naua przed wejściem do Ll-A, to właśnie bezpowrotnie je tracili. A Silipan wiedział, co mieści się w Ll-A. O tak. Przejmując arsenał, grupmistrz odzyska władzę absolutną. Zegar w rogu pola widzenia Truda bezlitośnie odliczał kolejne sekundy, te nieliczne sekundy życia, które mu jeszcze zostały. Oczywiście twardogłowa wcale nie zwracała uwagi na Phama, a tym bardziej na jego pytanie.
Cisza przeciągała się przez kolejne sekundy, dziesięć, może piętnaście.
Nagle Bonsol podniosła głowę i spojrzała Phamowi prosto w oczy — fiksaci robili to tylko wtedy, gdy grali rolę kogoś innego.
— To znaczy, że wy blokujecie nas, a my was — powiedziała. — Moja Victory myślała, że wszyscy jesteście potworami, że nie możemy zaufać ni komu z was. Teraz wszyscy płacimy za ten błąd.
Były to typowe bzdury fiksatów, może nieco bardziej składne niż zazwyczaj. Pham jednak przysunął się bliżej do krzesła Bonsol. Wpatrywał się w nią, rozchyliwszy lekko usta, jakby oniemiały ze zdumienia, człowiek, którego świat rozleciał się właśnie na drobne kawałki i który stoi na skraju szaleństwa. A kiedy wreszcie przemówił, jego słowa także były szalone.
— Ja… większość nas nie jest potworami. Gdybyśmy przerwali jakoś ten impas, moglibyście zająć się wszystkim? A potem… potem zdani by libyśmy na waszą łaskę. Możemy wam zaufać?
Bonsol odwróciła wzrok. Milczała, a jej dłonie stukały w klawiaturę.
Znów mijały sekundy ciszy, ale tym razem Silipan zaczynał domyślać się niesamowitej prawdy. Nie.
Dokładnie po dziesięciu sekundach Trixia Bonsol przemówiła:
— Jeśli przywrócicie pełny dostęp, możemy kontrolować najważniejsze rzeczy. Przynajmniej taki był plan. Co do zaufania… — Twar? Bonsol wykrzywiła się w dziwnym uśmiechu, drwiącym i smutnym jednocześnie. — Cóż, wy znacie nas znacznie lepiej niż my was. Sami musicie wybrać swoje potwory.
— Tak — odparł Pham. Potarł skronie i skrzywił się lekko, ujrzawszy coś niewidocznego dla Truda. Odwrócił się do niego, a na jego twarzy znów zagościł drapieżny uśmiech kogoś, kto ryzykuje wszystko — i spodziewa się wygranej.
— Przywracamy pełną łączność, Trud. Czas dać Nau i Brughlowi wsparcie fiksatów, na które zasługują.
Pięćdziesiąt dziewięć
Nau przyglądał się ukradkiem Qiwi, kiedy ta sprowadzała taksówkę na ziemię; przed nimi wznosiły się hałdy śniegu zakrywające wejście do Ll-A.
Korzystając jedynie z automatyki na pokładzie taksówki, Qiwi znalazła śluzę, otworzyła właz i uratowała ich — wszystko w ciągu kilkuset sekund.
Gdyby tylko wytrwała jeszcze kilkaset sekund, mógłby być niemal pewny zwycięstwa. Jeśli tylko wytrwa jeszcze kilkaset sekund… Widział, jak patrzy na swego ojca. Widok Alego przybliżał ją jakoś do zrozumienia. Plaga! Sprowadź nas bezpiecznie na dół, tylko o to cię proszę. Potem będzie mógł ją zabić.
Marli podniósł wzrok znad konsoli. Jego twarz wyrażała ulgę i zdumienie.
— Grupmistrzu! Dostaję potwierdzenia z kanałów twardogłowych. Za kilka sekund powinniśmy mieć pełną automatykę.
— Ach. — Wreszcie jakieś dobre wieści. Teraz mógł ograniczyć zniszczenia konieczne do odzyskania kontroli. Tyle że walczysz z Phamem Nuwenemi niemal wszystko jest możliwe. To mogła być jakaś niewiarygodna maskarada. — Doskonale, grupkapralu. Na razie jednak nie korzystaj z automatyki.
— Tak jest. — Marli wydawał się jeszcze bardziej zdumiony niż przed chwilą.
Nau wyjrzał przez okno taksówki. Dawno już nie patrzył na to miejsce bez pośrednictwa automatyki. Wejście do Ll-A znajdowało się jakieś siedemdziesiąt metrów dalej, ukryte głęboko w cieniu. Dziwne… krawędź metalu świeciła na czerwono. Ale ja nie mam wyświetlacza.
— Qiwi…
— Widzę. Ktoś do…
Głośny trzask przerwał jej w pół słowa. Marli krzyknął przeraźliwie.
Płonęły jego włosy. Kadłub obok jego fotela żarzył się na czerwono.
— Cholera! — Qiwi poderwała taksówkę do góry. — Oni wykorzystują moje silniki! — Obróciła taksówkę w miejscu, podrywając jąjednocześnie gwałtownie do przodu. Nau czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Mc nie powinno tak latać.
Blask na włazie Ll-A, uszkodzony kadłub — nieprzyjaciel wykorzystywał zapewne wszystkie pobliskie silniki. Każdy z osobna nie stanowił większego zagrożenia. Nuwen zdołał jednak jakoś kierować kilka jednocześnie dokładnie w ten sam punkt.
Marli wciąż krzyczał. Manewr Qiwi zawiesił Naua w pasach, potem posadził go ponownie na fotelu. Widział, że grupkapral znalazł się w ramionach swych kolegów. Przynajmniej już się nie palił. Pozostali strażnicy patrzyli nań szeroko otwartymi oczyma.
— Promieniowanie — powiedział jeden z nich. Strumień elektronów mógł zabić ich wszystkich. Tym jednak mógł zająć się później, kiedy upo ra się już z bezpośrednim zagrożeniem.
Wciąż wyczyniając taksówką szalone ewolucje, Qiwi zbliżyła się do powierzchni Diamentu Pierwszego. Taksówka skręcała się w kolejnej nieprawdopodobnej akrobacji. Nieprzyjaciel z pewnością nie mógł trzymać silników w jednym miejscu. A jednak po każdym manewrze blask na ścianie stawał się coraz silniejszy. Mech to Plaga. W jakiś niepojęty sposób Nuwen wykorzystywał automatykę przeciw niemu.
Dziób, a potem tył taksówki uderzyły o grunt, wzbijając obłok śniegu.
Kadłub zajęczał na całej długości, ale wytrzymał. Teraz, poprzez kłęby śniegu, Nau widział promienie silników. Lód i powietrze na ich drodze 5rozpalały się gwałtownie. Pięć wiązek, może dziesięć, niektóre odpadały i zbliżały się ponownie przy obrotach taksówki, kilka jednak nie odrywało się od kadłuba.
Obłok śniegu i powietrza wokół taksówki gęstniał z każdą chwilą.
Rozżarzony krąg na kadłubie zaczął przygasać, gdy opadające substancje lotne rozpraszały mordercze promienie silników. Qiwi ustabilizowała taksówkę czterema precyzyjnymi manewrami, pchając ją jednocześnie w stronę wejścia do Ll-A.