— Zna pan więc naturę Najgłębszej Ciemności, superniskie temperatury, niemal absolutną próżnię.
— Tak, proszę pani. I poświęciłem tym problemom sporo pracy. — Prawie pół roku, ale lepiej o tym nie mówić. — Mam mnóstwo pomysłów, choć część z nich to tylko wstępne projekty. Niektóre dotyczą biologii, i na razie nie chcę niczego państwu pokazywać. Przywiozłem jednak prototypy kilku mechanicznych urządzeń. Są w moim samochodzie.
— Ach tak, zaparkowanym pomiędzy autami generała Greenvala i generała Downinga. Może powinniśmy rzucić na nie okiem… i przejechać pańskim autem w bezpieczniejsze miejsce.
W pełni uświadomił sobie to dopiero kilka lat później, lecz już w tej chwili przeczuwał, że wśród wszystkich ludzi w Dowództwie Lądowym — wśród wszystkich ludzi na świecie — nie mógł znaleźć bardziej wdzięcznego słuchacza niż porucznik Yictory Smith.
Sześć
Ostatnie lata Gasnącego Słońca to czas sztormów i burz, często bardzo gwałtownych. Nie są to jednak straszliwe, wyniszczające burze Nowego Słońca. Wichury i zamiecie nadchodzącej Ciemności przypominają raczej ostatnie wysiłki kogoś, kto został śmiertelnie raniony, kto próbuje jeszcze walczyć, choć uchodzi z niego krew. Ciepło planety jest bowiem jej krwią, a kiedy ta wsiąka w ciemność, protesty świata są coraz słabsze.
Nadchodzi czas, kiedy w południe można ujrzeć na niebie sto gwiazd.
Potem tysiąc, wreszcie słońce gaśnie niemal całkowicie… i nadchodzi prawdziwa Ciemność. Większe rośliny umarły już dawno, a ich zarodniki spoczywają ukryte głęboko pod śniegiem. Niższe zwierzęta wyginęły w ten sam sposób. Pozostałości martwych istot kalają białe połacie śniegu; nad zwłokami unosi się czasem dziwna poświata; duchy umarłych, twierdzili starożytni; ostatnie padlinożerne bakterie, odkryli uczeni późniejszych epok.
A jednak na powierzchni nadal żyją ludzie. Niektórzy to nieszczęśnicy, którym silniejsze plemiona (lub silniejsze narody) nie pozwoliły wejść do głębokiego sanktuarium. Inni to ofiary powodzi lub trzęsień ziemi, które zniszczyły ich rodowe otchłanie. Dawniej istniał tylko jeden sposób, by przekonać się, jak naprawdę wygląda ciemność; pozostając na powierzchni, można było osiągnąć pewnego rodzaju nieśmiertelność, zapisując wszystko, co się widziało, i zabezpieczając te notatki tak, by przetrwały ogień Nowego Słońca. Czasami któryś z tych desperatów żył w Ciemności nawet rok lub dwa albo dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, albo dzięki starannemu planowaniu i pragnieniu ujrzenia serca Ciemności. Jeden z filozofów przetrwał tak długo, że ci, którzy znaleźli jego ostatnie słowa wyryte w kamieniu nad ich otchłanią, uznali je za metaforę lub majaczenie szaleńca: „…a suche powietrze zamienia się w szron”.
Propagandziści Korony i Tiefstadt zgadzali się ze sobą w jednej kwestii. Ta Ciemność miała być inna od wszystkich poprzednich. Ta Ciemność po raz pierwszy miała zostać wykorzystana przez naukę do działań wojennych. Podczas gdy miliony obywateli wycofywały się do tysięcy otchłani, armie obu stron kontynuowały walkę. Często walka ta toczyła się w otwartych okopach, ogrzewanych jedynie za pomocą prymitywnych piecyków. Największe zmiany zachodziły jednak pod ziemią, gdzie kopano tunele sięgające daleko poza naziemną linię frontu. W miejscach, gdzie tunele obu stron spotykały się ze sobą, dochodziło do wielkich bitew z użyciem maszyn i gazów bojowych. Tam gdzie do spotkania takiego nie dochodziło, tunele ciągnęły się przez kredową skałę Frontu Wschodniego, jard po jardzie, dzień po dniu, nawet wtedy, gdy na powierzchni dawno już ustały wszelkie walki. Pięć lat po nastaniu Ciemności tylko techniczna elita, może dziesięć tysięcy po stronie Korony, kontynuowała jeszcze kampanię pod Wschodnim Frontem. Nawet głęboko pod ziemią panował siarczysty mróz. Świeże powietrze pompowano do tuneli za pomocą wentylatorów. Ostatnie otwory powietrzne i tak wkrótce miały pokryć się lodem.
— Niemal od dziesięciu dni nie odbieramy żadnych sygnałów aktywności Tiefstadt. Dowództwo Kopaczy wciąż składa sobie gratulacje. — Generał Greenval włożył do paszczy zimną przekąskę i zgryzł ją ze chrzęstem; szef wywiadu Akord nigdy nie grzeszył delikatnością, a w ostatnich dniach stał się wręcz wyjątkowo złośliwy. Był starym koberem i choć prawdopodobnie na całym świecie nie istniały w tej chwili lepsze warunki do życia niż w Dowództwie Lądowym, i tutaj stawały się one coraz trudniejsze. W bunkrach obok królewskiej otchłani przebywało nadal jakieś pięćdziesiąt przytomnych osób. Z każdą godziną powietrze stawało się coraz bardziej zatęchłe. Generał porzucił swą przytulną bibliotekę już ponad rok temu. Teraz jego biuro mieściło się w szczelinie o wymiarach dwadzieścia stóp na dziesięć na cztery stopy, tuż nad sypialnią. Ściany maleńkiego pokoju zakrywały mapy, na stole leżały kopie raportów przekazywanych dalekopisem z linii frontu. Bezprzewodowa komunikacja ustała całkowicie przed siedemdziesięcioma dniami. Wcześniej niemal przez rok specjaliści od łączności radiowej eksperymentowali z coraz silniejszymi nadajnikami i istniały spore szanse, że utrzymają tę łączność do samego końca. Niestety, teraz został im tylko telegraf i radio optyczne.
Greenval spojrzał na swego gościa, z pewnością ostatniego przed ponaddwustuletnią przerwą.
— Zatem, pułkowniku Smith, wróciła pani właśnie ze wschodu. Dlaczego nie słyszę okrzyków radości? Przetrzymaliśmy przecież wroga.
Uwagę Victory Smith zajmował peryskop generała. Właśnie dlatego generał trwał uparcie w swej niewygodnej kwaterze — ostatni widok na świat. Królewskie Wodospady zamarzły ponad dwa lata temu. Miała stąd widok na całą dolinę. Ciemny ląd, pokryty szronem, który formował się zarówno na skałach, jak i na lodzie. Dwutlenek węgla wydzielający się z atmosfery. Ale Sherkaner zobaczy jeszcze znacznie zimniejszy świat.
— Pułkowniku?
Smith odstąpiła od peryskopu.
— Przepraszam… Podziwiam Kopaczy z całego serca. — Przynajmniejżołnierzy, którzy naprawdę tam pracują. Była w ich polowych otchłaniach.
— Ale już od wielu dni nie mogą sięgnąć żadnych pozycji nieprzyjaciela.
Mniej niż połowa będzie zdolna do walki po Ciemności. Obawiam się, że Dowództwo Kopaczy źle oceniło sytuację.
— Tak — mruknął generał. — Dowództwo Kopaczy przejdzie do historii dzięki najdłużej podtrzymywanej operacji wojskowej, ale Tieferzy zyskali, zaprzestając walki w odpowiednim momencie. — Westchnął i powiedział coś, co mogło przysporzyć mu sporych kłopotów, jednak w świecie martwym od pięciu lat zostało już bardzo niewielu ludzi, którzy mogliby go usłyszeć. — Wiesz, Tieferzy nie są znowu tacy źli. Można by z powodzeniem znaleźć paskudniejsze typy wśród naszych sprzymierzeńców, którzy czekają tylko, aż Korona i Tiefstadt zrobią z siebie krwawą miazgę. Właśnie dlatego powinniśmy już teraz zaplanować przyszłość z myślą o tych, którzy przyjdą po nas. Wygramy tę wojnę, ale jeśli będziemy musieli zrobić to z pomocą tuneli i Kopaczy, czekają nas jeszcze długie lata walki w Nowym Słońcu.
Dla podkreślenia tych słów przygryzł mocniej przekąskę i wycelował w Smith przednią rękę.
— Twój projekt to jedyna szansa, by doprowadzić tę sprawę do szyb kiego końca.
Odpowiedź Smith była szybka i zdecydowana:
— Te szanse byłyby jeszcze większe, gdyby pozwolił mi pan zostać z zespołem.