Bez tego gazy opływające nieregularny kadłub „Ręki” całkowicie by go zniszczyły, ogromne siły rozerwałyby milion ton metalu na drobne strzępy.
Żar okrywał coraz większą część kadłuba, topił wszystkie nieregularności w jednolitą masę. Jau opadł z powrotem na krzesło, przyciągnięty rosnącym przeciążeniu. Czterysta milig, osiemset. To przyspieszenie nie zostało jednak wywołane przez silniki okrętu. Teraz wpływała na nie atmosfera Arachny.
Po chwili do uszu,Jau dotarł nowy dźwięk. Nie był to pomruk silników pomocniczych, ale głęboki, przybierający na sile ton. Od dziobu aż po rufę „Ręka” stała się jedną wielką piszczałką. Dźwięk zmieniał wysokość, w miarę jak okręt opadał ku powierzchni planety, zwalniał. Kiedy blask jonizacji zadrżał i przygasł, pożegnalna pieśń „Ręki” sięgnęła crescendo i ucichła.
Jau wpatrywał się w rufę okrętu, w scenę, która nie powinna nigdy się zdarzyć. Kanciasty, nieregularny kadłub został wygładzony, stopiony podczas przejścia przez atmosferę. „Ręka” była jednak olbrzymem o masie miliona ton, a dzięki pilotom, którzy przez cały czas precyzyjnie utrzymywali kierunek lotu, większość jej potężnej masy przetrwała.
Siła równa niemal standardowej grawitacji wciskała Jau w fotel, skierowana była prostopadle do poprzedniej siły przeciążenia. To było ciążenie planetarne. „Ręka” stała się teraz statkiem powietrznym, katastrofą sunącą przez niebo. Znajdowali się na wysokości czterdziestu tysięcy metrów i opadali ze stałą prędkością stu metrów na sekundę. Jau spojrzał na blady horyzont, poszarpane krawędzie i lodowe bloki przesuwające się pod okrętem. Niektóre miały nawet pięćset metrów wysokości, zostały wypchnięte do góry przez masę zamarzającego oceanu. Jau odwrócił się do konsoli, po kilku próbach udało mu się od jednego z pilotów uzyskać garść informacji. Mieli przelecieć nad tym pasmem lodowych gór i trzema innymi, które kryły się za nim. Dalej, przy horyzoncie cienie wydawały się łagodniejsze… złudzenie, a może śnieg okrywający grubą warstwą poszarpany lód.
Przez korytarze „Ręki” niosło się echo strzałów z karabinu. Krzyki, cisza, potem znów seria strzałów, tym razem gdzieś dalej. Wszystkie włazysą zamknięte. A Ritser Brughel przebijał się przez nie po kolei. W pewnym sensie grupmistrz miał rację; kontrolował fizyczną warstwę. Mógł dotrzeć do najważniejszych urządzeń, zniszczyć łączność z LI. Mógł „rozłączyć” wszystko, czym nadal manipulowali miejscowi fiksaci…
Trzydzieści tysięcy metrów. Od lodu odbijał się blady blask słońca, jednak nigdzie w pobliżu nie było widać sztucznych świateł czy miast.
Opadali na środek największego oceanu Pająków. „Ręka” nadal leciała z prędkością przekraczającą trzy machy, a tempo opadania wciąż wynosiło równe sto metrów na sekundę. Intuicja i fragmentaryczne dane, jakie otrzymywał z pokładu statku, podpowiadały mu, że rozsmarują się na powierzchni planety z olbrzymią prędkością. Chyba że — krzywa mocy wciąż rosła — dałoby radę jeszcze raz uruchomić główny silnik, uruchomić go we właściwym momencie… co praktycznie graniczyło z cudem. „Ręka” była tak wielka, że jej podwozie i dysza zadziałałyby jak poduszka, ochraniając mostek i te części okrętu, w których przebywali ludzie.
Podobna sytuacja pojawiła się kiedyś w fantastycznych opowiadaniach Phama Trinlego.
Jedno jest pewne. Nawet gdyby Jau odzyskał w tej chwili wszystkich swoich pilotów i pełną kontrolę nad okrętem, nie;potrafiłby wykonać takiego lądowania.
Przelecieli nad ostatnim pasmem lodowych gór. Silniki pomocnicze zapłonęły na moment, przechylając okręt o jeden stopień, jakby prowadził ich ktoś doskonale obeznany z terenem.
Ritser Brughel nie zdąży już nikogo zabić. Rita będeie bezpieczna. Jau patrzył, jak poszarpana ziemia zbliża się do nich w zawrotnym tempie.
Wraz z nią nadeszła dziwna mieszanka przerażenia, triumfu i radości.
— Za późno, Ritser. Za późno.
Sześćdziesiąt
Nigdy jeszcze Belga Underville nie widziała, by grupa ludzi reagowała na jedno wydarzenie tak wielką radością i tak silnym strachem jednocześnie. Technicy Coldhavena powinni byli skakać z radości, kiedy kolejne fale rakiet Kindred padały ofiarą pocisków przechwytujących, a setki innych niszczyły się same lub przerywały zadanie. 2 mapy sytuacyjnej zniknęło już niemal dziewięćdziesiąt dziewięć procent symboli oznaczających broń nieprzyjaciela. Na terytorium Akord miało więc wlecieć nie więcej jak trzydzieści głowic jądrowych. Tak wyglądała różnica pomiędzy zagładą i wyizolowaną katastrofą… A technicy zagryzali ręce pożywiające, starając się powstrzymać te ostatnie zagrożenie.
Coldhaven spacerował wzdłuż szeregu techników. Towarzyszyła mu jedna z podwładnych Lighthill, młoda kapral. Generał słuchał uważnie każdego słowa Rhapsy Lighthill, upewniając się jednocześnie, czy jego technicy wykorzystują wszystkie nowe dane spływające do ich stanowisk. Belga odsunęła się na bok. I tak nie mogła im w niczym pomóc. Victory Lighthill była zatopiona w jakiejś dziwnej rozmowie z obcymi, po każdej kwestii robiła długą, kilkunastosekundową przerwę, podczas której konsultowała się ze swoim bratem i Coldhavenem. Gdy wreszcie umilkła na chwilę czekając na odpowiedź obcych, uśmiechnęła się nieśmiało do Belgi.