Выбрать главу

Ezr wypłynął z tunelu, dojrzał Benny’ego Wena i odbił się od ściany, ruszając w jego stronę.

Wen podniósł nań wzrok i uprzejmie skinął głową.

— Zarządco floty. — Ezr powinien już przyzwyczaić się do tego powitania, nadal jednak odbierał je jak policzek.

— Cześć, Benny. J-jak leci?

Wen zerknął szybko w stronę swego emergenckiego zwierzchnika.

Facet wyraźnie różnił się od pozostałych, jego szare ubranie nie pasowało zupełnie do luźnych, kolorowych strojów większości Queng Ho. Rozmawiał głośno z trzema członkami załogi,-odległość zniekształcała jednak jego słowa i czyniła je niezrozumiałymi. Benny powrócił spojrzeniem do Ezra i wzruszył ramionami.

— Och, nie najgorzej. Wiesz, co tutaj robimy?

— Wymieniacie wejścia komunikacyjne. — Jednym z pierwszych posunięć Emergentów była konfiskata wszystkich wyświetlaczy okularowych.

Wyświetlacze i związane z nimi urządzenia elektroniczne były klasycznym narzędziem wolności.

Wen roześmiał się cicho, ponownie zerkając na emergenckiego szefa.

— Zgadłeś, staruszku. Widzisz, nasi nowi… pracodawcy… mają pewien problem. Potrzebują naszych statków. Potrzebują naszego sprzętu. Ale nic nie będzie działało bez naszej automatyki. A jakże oni mogą jej za ufać? — We wszystkie bardziej skomplikowane maszyny wbudowano urządzenia sterujące. Oczywiście urządzenia te tworzyły większą całość, połączone były niewidzialną pajęczyną lokalnej sieci floty, która umożliwiała im konsekwentne i logiczne działanie.

Oprogramowanie tego systemu tworzone było i doskonalone przez tysiąclecia. Gdyby je zniszczyć, flota Queng Ho stałaby się bezużyteczną kupą metalu. Lecz jak okupant mógł zaufać czemuś, co jego przeciwnik budował przez stulecia? W większości podobnych sytuacji sprzęt przegranego był po prostu niszczony. Lecz tutaj, jak sam przyznał Tomas Nau, zwycięzcy potrzebowali wszelkich dostępnych środków i nie mogli pozwolić sobie na podobny luksus.

— Ich ekipy też przeglądają wszystkie punkty węzłowe. Nie tylko tutaj, ale na wszystkich naszych statkach. Wymieniają je jeden po drugim.

— Nie mogą wymienić wszystkiego. — Mam nadzieję. Najgorsze tyranie powstawały tam, gdzie rząd przestrajał wszystkie punkty węzłowe, wszystkie łącza, dostosowując do własnej logiki.

— Zdziwiłbyś się, gdybyś zobaczył, co wymieniają. Widziałem ich przy pracy. Ich technicy komputerowi są… dziwni. Znaleźli w systemie rzeczy, o których nie miałem pojęcia. — Benny wzruszył ramionami. — Ale masz rację, nie ruszają najniższego poziomu. Ograniczają głównie logikę 1/0. Dostajemy za to całkiem nowe interfejsy. — Twarz Benny’ego wykrzywiła się w lekkim uśmiechu. Wyciągnął z pasa czarny, podłużny przedmiot z plastiku.

Jakaś klawiatura. — Na razie będziemy używać tylko tego.

— Boże, przecież to jest prymitywne.

— Proste, nie prymitywne. Myślę, że to tylko rezerwa. — Benny znów zerknął w stronę swojego szefa. — Istotne jest to, że Emergenci znają ten sprzęt lepiej od nas. Jeśli tylko spróbujemy coś z tym zrobić, w Sieci zaraz podniesie się alarm. Praktycznie mogą nadzorować wszystko, co robimy. — Benny spojrzał na czarny przedmiot, ujął go mocniej w dłoń. Benny był kadetem, podobnie jak Ezr. Nie znał się na technice lepiej od niego, ale zawsze miał nosa do sprytnych układów. — To dziwne. Technologia Emergentów, przynajmniej ta, którą widzieliśmy, wydaje się całkiem prosta. A jednak oni naprawdę chcą wszystko monitorować. W ich automatyce jest coś, czego nie rozumiemy. — Benny mówił bardziej do siebie niż do Ezra.

Na ścianie za jego plecami rozrastała się plama światła, przesuwała powoli na bok. Jakaś taksówka zbliżała się do doku. Światło przemknęło po krągłości ściany, a sekundę później dobiegł ich uszu stłumiony trzask.

Tkanina wokół cylindra doku zafalowała lekko. Włączyły się pompy śluzy.

Tutaj ich wycie było głośniejsze niż w samym doku. Ezr zawahał się na moment. Hałas mógł zagłuszyć ich rozmowę. Tak, ale każda pluskwa lepiejsłyszy przez huk rakiety niż my. Nie zniżył więc głosu do konspiracyjnego szeptu, lecz przemawiał głośno, jakby chciał przekrzyczeć huk pomp.

— Benny, wiele się wydarzyło. Chciałbym, żebyś wiedział, że ja się nie zmieniłem. Nie jestem… — Nie jestem zdrajcą, do diabla!

Przez moment twarz Benny’ego pozostawała nieprzenikniona… a potem nagle rozciągnęła się w uśmiechu.

— Wiem, Ezr. Wiem.

Benny prowadził go w stronę pozostałych członków załogi.

— Pokażę ci jeszcze inne rzeczy, którymi się zajmujemy.

Ezr przyglądał się wszystkiemu, co pokazywał mu Benny, słuchał uważnie, kiedy ten opisywał zmiany wprowadzane przez Emergentow w protokołach połączeń. I nagle zrozumiał nieco lepiej tę grę. Wróg naspotrzebuje, chce, byśmy pracowali dla niego jeszcze przez lata. Możemy muwiele przekazać. Nie zabiją nas, bo potrzebują informacji, które pozwolą imdokończyć zadanie. Nie zabiją nas, bo sami musieliby się domyślić, jak działają te wszystkie urządzenia.

Pompy ucichły. Gdzieś za plastikową ścianą doku z wnętrza pojazdu wysiadali ludzie.

Wen podpłynął do otwartego włazu kanału naprawczego.

— Słyszałem, że chcą tu sprowadzić więcej swoich ludzi.

— Tak, wkrótce przyleci tu czterystu Emergentow, może więcej. — Te kwatery były tylko fragmentami wielkiego balonu, nadmuchanego kilka Msekund wcześniej, po przybyciu floty. Było ich tak wiele, że mogły pomieścić wszystkich członków załogi, zamrożonych na czas przelotu z Trilandu, czyli trzy tysiące ludzi. Teraz mieszkało ich tutaj tylko trzystu.

Benny uniósł lekko brwi.

— Myślałem, że mają własne kwatery, lepsze od naszych.

— Ja… — Byli już bardzo blisko emergenckiego szefa grupy. Ale to niejest konspiracja. Na Boga Handlu, możemy chyba rozmawiać o naszej pracy.

— Myślę, że stracili więcej, niż chcą przyznać. — Myślę, że bardzo niewiele brakowało, a to my byśmy wygrali tę bitwę, choć daliśmy się wciągnąć w zasadzkę i powalili nas tą swoją chorobą.

Benny skinął głową, a Ezr domyślił się, że wiedział o tym już wcześniej.

— I tak zostanie nam jeszcze sporo przestrzeni. Tomas Nau zastanawia się, czy nie obudzić więcej naszych ludzi, może kilku oficerów. — Oczy wiście seniorzy stanowili większe zagrożenie dla Emergentow, jeśli jednak ci chcieli naprawdę efektywnej współpracy… Niestety, grupmistrz był znacznie bardziej tajemniczy, gdy Ezr pytał go o „fiksatów”. Trixia.

— Och? — odparł Benny obojętnym tonem, lecz jego spojrzenie nagle się wyostrzyło. Odwrócił wzrok. — To wiele by zmieniło, szczególnie dla niektórych z nas… na przykład dla tej małej damy, która tutaj pracuje. — Wsunął głowę do kanału i krzyknął: — Hej, Qiwi, skończyłaś już?

Qiwi? Ezr widział ją tylko raz czy dwa, odkąd powrócił do kwater, dość, by przekonać się, że nie jest ranna ani uwięziona. Dziewczynka jednak częściej niż inni przebywała na zewnątrz albo w towarzystwie Emergentow.

Może uważali, że jest zbyt młoda, by stanowiła jakieś zagrożenie. Po chwili zza włazu wynurzyła się drobna figurka w kolorowym kombinezonie.

— Tak, tak, skończyłam już. Zamknęłam wszystkie zabezpieczenia…

— Zobaczyła Vinha. — Cześć, Ezr! — Choć raz Qiwi nie próbowała mu dokuczyć. Skinęła tylko głową i uśmiechnęła się. Może po prostu dorastała. Jeśli tak, była to wyjątkowo bolesna droga dorastania. — Zamknęłam je przy wszystkich śluzach, bez problemu. Zastanawiam się tylko, dlaczego ci kolesie nie używają szyfrów. — Uśmiechała się, lecz miała podkrążone, zmęczone oczy. Ezr widział takie twarze tylko u starszych ludzi. Qiwi stała w zrelaksowanej pozie nieważkości, z jedną nogą wsuniętą pod uchwyt na ścianie. Trzymała jednak ręce wzdłuż tułowia, obejmując dłońmi łokcie.