Ekspansywny, nieznośny i niestrudzony potwór sprzed bitwy zniknął.
Ojciec Qiwi nadal nie otrząsnął się z choroby, jak Trixia. Jak Trixia, mógł się już nigdy nie obudzić. A Kira Pen Lisolet była starszym obrońcą.
Dziewczyna opowiadała dalej o swojej pracy w kanale. Była naprawdę dobrze wykwalifikowana. Inne dzieci miały zabawki, gry i kolegów; domem Qiwi był niemal zupełnie pusty okręt, zawieszony między gwiazdami. Pozostawiona samej sobie, wiele się uczyła i była niemal specjalistką w kilku dziedzinach.
Miała kilka pomysłów na to, jak zaoszczędzić czas przy przeciąganiu nowych kabli, czego domagali się Emergenci. Benny kiwał głową, robił notatki.
Potem Qiwi zmieniła temat.
— Słyszałam, że będziemy mieli nowych ludzi w kwaterach.
— Tak…
— Kogo? Kogo?
— Emergentów. A potem trochę naszych.
Jej twarz rozpromieniła się na moment, potem z ogromnym trudem powściągnęła swój entuzjazm.
— Byłam w Hammerfest. Grupmistrz Nau chciał, żebym sprawdziła sprzęt hibernacyjny, zanim przeniosą go na „Daleki skarb”. Ja… widziałam mamę, Ezr. Widziałam jej twarz przez szybę. Widziałam, jak oddycha.
— Nie martw się, moje dziecko — przemówił łagodnie Benny. — Będziemy… Niedługo na pewno spotkasz się z mamą i tatą.
— Wiem. To samo mówił mi grupmistrz Nau.
Ezr widział nadzieję w jej oczach. Więc Nau składał jej łatwe obietnice, robił nadzieje, które dla biednej Qiwi stawały się treścią życia. Być może nawet niektóre z tych obietnic były prawdziwe. Może w końcu wyleczą jej ojca z tej przeklętej choroby wojennej. Lecz obrońca taki jak Kira Pen Lisolet byłby ogromnie niebezpieczny dla każdego tyrana. Jeśli nie przygotują jakiejś kontrzasadzki, sen Kiry Lisolet może okazać się bardzo, bardzo długi… Jeśli nie przygotują kontrzasadzki. Zerknął ukradkiem na Benny’ego. Jego przyjaciel znów przybrał obojętny, nieprzenikniony wyraz twarzy. Nagle Ezr zrozumiał, że w kwaterach działa jednak jakaś konspiracja. Najpóźniej za kilka Msekund niektórzy spośród Queng Ho ruszą do akcji.
Mogę pomóc; wiem, że mogę. Wszystkie oficjalne rozkazy Emergentów musiały przejść przez Ezra Vinha. Mógł działać w samym sercu wroga…
Pozostawał jednak pod ścisłą obserwacją, nawet jeśli Tomas Nau w rzeczywistości nie miał dlań ani odrobiny szacunku. Na moment ogarnęła go wściekłość. Benny wiedział, że nie jest zdrajcą — lecz on nie mógł w żaden sposób pomóc spiskowcom, nie wydając ich tym samym w ręce wroga.
Kwatery Queng Ho przetrwały bitwę bez najmniejszej szkody. Zniszczeniu uległa część oprogramowania, Emergenci okaleczyli miejscową sieć, choć wcześniej przejrzeli dokładnie zawartość baz danych.
To, co pozostało, wystarczyło w zupełności do rutynowych operacji.
Co kilka dni do kwater przybywała grupa nowych mieszkańców. W większości byli to Emergenci, obudzono jednak także kilku niższych stopniem Queng Ho. Zarówno nowi Emergenci, jak i Queng Ho wyglądali niczym ofiary jakiegoś kataklizmu, przed którym musieli uciekać w panice. Nie dało się ukryć ogromnych strat, jakie ponieśli Emergenci w sprzęcie i ludziach. Może Trixia już nie żyje. „Fiksatów” przetrzymywano w nowych kwaterach Emergentów, Hammerfest. Nikt jednak jeszcze ich nie widział.
Tymczasem warunki w pomieszczeniach mieszkalnych Queng Ho stopniowo się pogarszały. Przebywała w nich zaledwie jednak trzecia docelowej liczby mieszkańców, lecz mimo to systemy zawodziły. Po części była to wina okaleczonej matematyki, po części zaś fakt — a był to subtelny efekt — że ludzie nie wykonywali właściwie swej pracy. Queng Ho nie kwapili się pomagać Emergentom, którzy nie umieli poradzić sobie z systemami podtrzymywania życia. Szczęśliwie dla konspiratorów Qiwi spędzała większość czasu poza kwaterami. Ezr wiedział, że natychmiast odkryłaby prawdziwą przyczynę tego bałaganu. Jego wkładem w spisek było milczenie, ignorowanie tego, co działo się dokoła. Dokonywał drobnych napraw, reagował tylko w oczywistych sytuacjach i zastanawiał się, co właściwie knują jego przyjaciele.
Kwatery zaczynały śmierdzieć. Ezr i jego emergenccy pomocnicy wybrali się do bakterium w samym centrum budynku mieszkalnego, miejsca, gdzie kadet Vinh spędził tak wiele Ksekund… kiedyś. Oddałby wszystko, by pracować tutaj całymi latami, gdyby tylko mogło to przywrócić do życia kapitana Parka i pozostałych.
Smród panujący w bakterium gorszy był nawet od tego, który wywołał niegdyś w szkolnym laboratorium, źle wykonawszy zadanie. Ściany pokrywała lepka, czarna maź. Poruszała się lekko w podmuchu wentylatorów, niczym stare, zepsute mięso. Ciret i Marli od razu zwymiotowali, jeden do wnętrza swego respiratora.
— Pfe! — wykrztusił Marli. — Nie wytrzymam tu. Zaczekamy na ciebie na zewnątrz.
Pospiesznie opuścili bakterium. Ezr został sam. Stał przez chwilę w bezruchu, zrozumiawszy nagle, że jeśli mógł gdziekolwiek przebywać w zupełnej samotności, to właśnie w tym miejscu!
Kiedy zaczął badać przyczyny zanieczyszczenia, z warstwy brudu wyłoniła się postać w pokrytym mazią skafandrze i z respiratorem na twarzy.
Uniosła rękę, prosząc o ciszę, a potem przesunęła wykrywaczem podsłuchu wzdłuż ciała Vinha.
— Mhm… Jesteś czysty — rozległ się przytłumiony głos. — Może po pro stu ci ufają.
Był to Jimmy Diem. Ezr omal go nie uściskał, zapomniawszy o śmierdzącej mazi. Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu spiskowcy znaleźli sposób, by z nim porozmawiać. W głosie Diema nie było jednak radosnej ulgi. Jego oczy kryły się za okularami maski, ale postawa zdradzała napięcie.
— Dlaczego im się podlizujesz, Vinh?
— Wcale nie, tylko gram na zwłokę!
— Tak właśnie… przypuszczali niektórzy z nas. Ale Nau obstawił cię swoimi ludźmi, musimy chodzić do ciebie z każdym problemem jak dzieci. Naprawdę myślisz, że rządzisz tym, co z nas zostało?
Był to argument, którego Nau już niejednokrotnie używał w kontaktach z Ezrem.
— Nie! Może oni myślą, że mnie kupili, ale… Na Boga Handlu, czy nie byłem dobrym członkiem załogi?
Stłumiony chichot. Ramiona Diema jakby nieco się rozluźniły.
— Tak, byłeś marzycielem, który nie zawsze potrafił się skupić na tym, co trzeba… — przygana, którą słyszał już niejednokrotnie, lecz teraz wypowiedziana z sympatią — ale nie jesteś głupi i nigdy nie próbowałeś korzystać ze swoich koneksji… No dobrze, kadecie, witaj na pokładzie.
Była to najbardziej radosna promocja, jaką Ezr Vinh kiedykolwiek otrzymał. Powstrzymał setki pytań, które cisnęły mu się na usta; większość wymagała odpowiedzi, których nie powinien znać. Lecz zostało to jedno, o Trixię…
Diem już mówił do niego:
— Mam dla ciebie kilka kodów, które musisz zapamiętać, ale i tak będziemy musieli znów się spotkać. Więc smród trochę przygaśnie, ale na dal pozostanie problemem. Będziesz miał mnóstwo okazji, żeby ponownie tutaj zejść. Na razie kilka ogólnych spraw; musimy wydostać się na zewnątrz.