Выбрать главу

Vinh pomyślał o „Dalekim skarbie” i obrońcach Queng Ho uśpionych na jego pokładzie. A może na statkach Queng Ho znajdowała się jakaś broń zamknięta w tajnych skrytkach.

— Hm… Trzeba będzie wykonać kilka projektów naprawczych na zewnątrz, i to takich, na których tylko my się znamy.

— Wiem. Najważniejsze, żeby umieścić w załogach odpowiednich ludzi i przyporządkować ich do odpowiednich zadań. Podam ci kilka nazwisk.

— Dobrze.

— Następna sprawa. Chcemy dowiedzieć się jak najwięcej o „fiksatach”. Gdzie się ich właściwie przetrzymuje? Czy można ich szybko przenieść?

— Staram się czegoś o nich dowiedzieć. — Bardziej, niż przypuszczasz,dowódco. — Reynolt twierdzi, że żyją i że zatrzymano już postępy choroby.

Pleśń mózgu. Ten przerażający termin nie pochodził z ust Reynolt. Wyrwał się któremuś z Emergentów w obecności Ezra. — Już od dłuższego czasu staram się o pozwolenie na wizytę…

— Tak. Trixia Bonsol, prawda? — Oblepiona mazią dłoń poklepała ramię Vinha ze współczuciem. — Hm, masz więc solidny motyw, by drążyć tę sprawę. Bądź dobrym chłopcem w każdej innej sprawie, ale domagaj się usilnie tego jednego. Wiesz, jakby miała to być wielka przysługa, jakbyś gotów był sprzedać się za to do końca… No dobra. Zabieraj się stąd.

Diem zniknął w całunie śmierdzącej mazi. Vinh zmazał ślady jego palców z rękawa. Kiedy odwracał się do wyjścia, nie czuł już prawie przeraźliwego smrodu. Znów pracował ze swoimi przyjaciółmi. I mieli szansę.

Resztki ekspedycji Queng Ho miały nie tylko swego marionetkowego „zarządcę floty”; Tomas Nau wyznaczył także Komisję Zarządzającą Floty, która miała doradzać i pomagać w kierowaniu flotą. Była to typowa strategia Nau, wciąganie niewinnych ludzi w coś, co na odległość pachniało zdradą. Spotkania komisji, które odbywały się raz na jedną Msekundę, byłyby prawdziwą torturą dla Vinha, gdyby nie jedna rzecz; Jimmy Diem wchodził w skład komisji.

Ezr przyglądał się dziesiątce ludzi zgromadzonych w sali konferencyjnej. Nau wyposażył salę w meble z polerowanego drewna i doskonałe, szerokie okna; wszyscy mieszkańcy kwater wiedzieli, że kapitan Emergentów darzy zarządcę floty i komisję szczególnymi względami. Prócz Qiwi wszyscy członkowie komisji wiedzieli, jak są wykorzystywani. Większość wiedziała, że upłyną jeszcze długie lata, nim Tomas Nau obudzi z hibernacji pozostałych Queng Ho — jeśli w ogóle to zrobi. Niektórzy, jak Jimmy, domyślali się, że Emergenci mogą potajemnie wybudzać oficerów, przesłuchiwać ich i zmuszać do działania na swoją korzyść. Właśnie takie bezwzględne działania zapewniały Emergentom nieustanną przewagę.

W komisji nie było więc żadnych zdrajców. Mimo to nie przedstawiali sobą szczególnie zachęcającego widoku: pięcioro kadetów, trójka młodszych oficerów, czternastolatka i niekompetentny staruszek. No dobrze, prawdę mówiąc, Pham Trinli nie był jeszcze staruszkiem, przynajmniej nie fizycznie. Prawdopodobnie nigdy nie był szczególnie rozgarnięty. Świadectwem jego niekompetencji był zresztą fakt, że jako jedyny wojskowy Queng Ho nie został uśpiony.

A to wszystko czyni ze mnie klauna klaunów. Zarządca floty Vinh Ezr przywołał zgromadzonych do porządku. Można by pomyśleć, że jako zdrajcy i marionetki zechcą przynajmniej skrócić czas trwania tych spotkań do minimum. Lecz nie, przeciągali je przez długie Ksekundy, zastanawiali się długo nad najdrobniejszymi sprawami, przydzielali poszczególne zadania konkretnym ludziom. Mam nadzieję, że nie możesz już tego słuchać Nau,łajdaku.

Pierwszym punktem porządku było zanieczyszczanie bakterium. Ta sprawa została już załatwiona. Do następnego spotkania smród powinien zniknąć. Co prawda w samym bakterium pozostawało jeszcze kilka niekontrolowanych linii genetycznych (dobrze!), lecz nie stanowiły one żadnego zagrożenia. Słuchając raportu, Vinh starał się nie patrzeć na Jimmy’ego Diema. Do tej pory już trzykrotnie spotkał się z nim w bakterium.

Ich rozmowy były krótkie i jednostronne. Rzeczy, które najbardziej interesowały Vinha, były jednocześnie tymi, o których absolutnie nie mógł wiedzieć; ilu Queng Ho należało do spisku? Kto? Czy mieli już jakiś konkretny plan, jak zniszczyć Emergentów, jak uratować zakładników?

Drugi punkt budził już więcej sporów. Emergenci chcieli, by w całej flocie stosowano ich jednostki czasowe.

— Nie rozumiem — mówił Vinh, spoglądając na zatroskane twarze członków komisji. — Emergencka sekunda jest taka sama jak nasza, a reszta to tylko kwestia nazewnictwa. Nasze oprogramowanie bez ustanku odmierza czas według kalendarzy Klientów. — Z pewnością pewne problemy powstawały przy zwykłej rozmowie. Balacreański dzień nie różnił się zbytnio od stu Ksekund, czyli „dnia” używanego przez Queng Ho. A ich rok zbliżony był do trzydziestu Msekund, czyli roku obowiązującego na większości światów.

— Jasne, poradzimy sobie z ich dziwacznym kalendarzem, ale tu chodzi o aplikacje czołowe. — Ario Dinh był przed bitwą kadetem programistą, teraz odpowiadał za modyfikacje oprogramowania. — Nasi nowi, hm…

pracodawcy, używają wewnętrznych narzędzi Queng Ho. Mogą być efekty uboczne — zaintonował złowieszczo Ario.

— Dobrze, dobrze. Zajmę… — Ezr zamilkł, olśniony nagle zbawczą myślą. — Ario, dlaczego ty sam nie porozmawiasz z Reynolt? Wyjaśnisz jej ten problem.

Ezr spojrzał na program zebrania, unikając wściekłego wzroku Ario.

— Następny punkt. Przyjmujemy coraz więcej nowych mieszkańców.

Grupmistrz mówi, że należy się spodziewać kolejnych trzystu Emergentów, a potem pięćdziesięciu Queng Ho. Systemy podtrzymywania życia powinny sobie z tym poradzić. Co z innymi systemami? Gonie?

Kiedy posługiwali się jeszcze swymi prawdziwymi stopniami, Gonie Fong była młodszym kwatermistrzem na „Niewidzialnej ręce”. Umysł Fong nie ogarnął jeszcze wszystkich zmian, jakie zaszły w jej otoczeniu. Była drobną kobietą w nieokreślonym wieku i gdyby nie bitwa, zapewne dożyłaby kresu swych lat jako młodszy kwatermistrz. Może należała do tych osób, których kariera zatrzymała się we właściwym miejscu, tam gdzie ich zdolności pasowały do wymagań. Lecz teraz…

Fong skinęła głową, przyjmując jego pytanie.

— Tak, mam kilka liczb do pokazania. — Wystukała coś na emergenckiej klawiaturze, która leżała przed nią na stole, popełniła jakiś błąd, próbowała go naprawić. Na monitorze po drugiej stronie sali ukazywały się wiadomości kwitujące jej kolejne pomyłki. — Jak to się wyłącza? — mruknęła Fong, przeklinając pod nosem. Znów uderzyła w niewłaściwy klawisz i nie potrafiła już dłużej zapanować nad wściekłością. — Do jasnej cholery, nienawidzę tych prostackich urządzeń! — Pochwyciła klawiaturę i rzuciła nią w wypolerowany blat stołu. Lakier na stole popękał w kilku miejscach, lecz klawiatura pozostała nietknięta. Rzuciła nią raz jeszcze; wiadomości na ekranie zamigotały w niemym proteście i zniknęły. Fong wstała z miejsca i machnęła wygiętym keyboardem w stronę Ezra.

— Te dupki zabrały nam całe 1/0. Nie mogę używać głosu ani wyświetla czy. Mamy tylko okna i te cholerne zabawki! — Jeszcze raz rzuciła klawiaturą o stół. Ta odbiła się od blatu i poleciała pod sufit.

Odpowiedział jej pomruk aprobaty, lecz nikt nie posunął się w złości tak daleko jak ona.

— Nie można zrobić wszystkiego przez klawiaturę. Potrzebujemy wyświetlaczy… Jesteśmy kalekami, nawet jeśli podstawowe systemy działają.

Ezr podniósł ręce, czekając, aż oburzone głosy nieco przycichną.