Выбрать главу

Ezr uśmiechnął się do grupmistrza.

Qiwi Lisolet wypadła ze śluzy jak burza.

— Cholera! Kurwa, cholera jasna, żeby to szlag… — wyrzucała z siebie wszystkie znane jej przekleństwa, ściągając skafander. Zanotowała w pamięci, by częściej przebywać w towarzystwie Gonie Fong. Z pewnością istniały jeszcze jakieś bardziej wymyślne obelgi, których mogłaby użyć w takiej sytuacji. Wrzuciła zewnętrzny skafander do szafki i ruszyła w dół korytarza.

Boże Handlu, jak mogli jej to zrobić? Została przegnana do środka, by stać tam bezczynnie i przyglądać się, jak Jimmy Diem wykonuje jej pracę!

Pham Trinli wznosił się trzydzieści metrów ponad płachtą izolacyjną, którą przymocowywali do góry lodowej. Trinli był oficjalnym szefem tej operacji, choć Ezr dopilnował, by wszelkie wydawane przez niego rozkazy były tylko mało znaczącymi ogólnikami. W rzeczywistości to Jimmy Diem odgrywał tu główną rolę. I co ciekawe, to mała Qiwi Lisolet miała najlepsze pomysły co do miejsc mocowania silników elektrycznych i sposobu ich kontroli. Gdyby kierowali się jej sugestiami, stabilizacja przebiegałaby prawdopodobnie bez najmniejszych problemów.

A to wcale nie byłoby dobre.

Pham Trinli był członkiem „wielkiego spisku”, ale mało znaczącym, któremu nie powierza się żadnych istotnych informacji. Wcale mu to nie przeszkadzało. Odwrócił się, tak by księżycowy blask OnOff padał na jego plecy, a skała wisiała niemal dokładnie nad głową. W głębokim cieniu skał znajdowały się przycumowane okręty, pomieszczenia mieszkalne, rafinerie substancji lotnych, ukryte przed blaskiem, który wkrótce miał runąć z nieba.

Jeden z budynków mieszkalnych, Hammerfest, przytwierdzony na stałe do podłoża, miałby nawet pewien dziwny wdzięk, gdyby nie zgromadzone wokół urządzenia. Kwatery Queng Ho wyglądały po prostu jak wielki balon przywiązany do skał. W środku przebywali wszyscy obudzeni Queng Ho i wielu Emergentów.

Za budynkami mieszkalnymi, częściowo ukryte pod masywem diamentu, cumowały okręty. Ponury widok. Okręty gwiezdne nigdy nie powinny być powiązane w ten sposób tak blisko grupy luźnych skał. Przed oczami stanął mu obraz z odległej przeszłości; stosy martwych wielorybów gnijących w miłosnym uścisku. Nie tak powinien wyglądać prawdziwy port.

Ale to było raczej złomowisko niż przystań planetarna. Emergenci drogo zapłacili za swój podstęp. Po zniszczeniu okrętu flagowego Sammy’ego Pham dryfował przez większość dnia w uszkodzonej taksówce — nadal jednak był podłączony do ocalałej automatyki wojennej. Prawdopodobnie grupmistrz Nau nigdy nie domyślił się, kto koordynował poczynaniami Queng Ho. Inaczej Pham już by nie żył albo leżał uśpiony wraz z innymi obrońcami Queng Ho na pokładzie „Dalekiego skarbu”.

Choć zaskoczeni i wciągnięci w zasadzkę, Queng Ho byli bliscy zwycięstwa. Wygralibyśmy, gdyby nie to przeklęte choróbsko. Kosztowne zwycięstwo zamieniło się niemal w obopólną rzeź. Nie więcej niż dwa okręty nadal były zdolne do lotu. Być może po wykorzystaniu części z innych wraków udałoby im się naprawić dwa kolejne. Obecny stan destylarni substancji lotnych nie pozwalał jednak przypuszczać, by w najbliższych latach zgromadzili taką ilość wodoru, która pozwoliłaby nadać choć jednemu z okrętów odpowiednią prędkość.

Niecałe pięćset sekund do Wybuchu. Pham płynął powoli do góry w stronę skał, aż płachta izolacyjna przesłoniła widok na statki i pomieszczenia mieszkalne. Po drugiej stronie tej płaszczyzny jego ludzie — Diem, Do i Patii, jako że Qiwi została odesłana do wewnątrz — mieli dokonywać właśnie ostatniego przeglądu silników i sprawdzać działanie systemu. Głos Jimmy’ego rozbrzmiewał od czasu do czasu na kanale, którym posługiwała się jego załoga, lecz Pham wiedział, że to tylko nagranie. Ukryci pod płachtą Diem i pozostali dawno już przeszli na drugą stronę skał. Wszyscy byli teraz uzbrojeni; zdumiewające, co można zrobić z silnikiem elektrycznym, szczególnie modelem Queng Ho.

Tak więc Pham Trinli został sam. Bez wątpienia Jimmy był zadowolony, że udało mu się go pozbyć. Ufano mu, ale tylko w mniej istotnych kwestiach planu, takich jak podtrzymywanie obrazu pracującej załogi.

Trinli raz chował się pod płachtą, to znów ukazywał kamerom z Hammerfest i kwater, reagując na sugestie z nagrania Jimmy’ego.

Trzysta sekund do Wybuchu. Trinli zanurkował pod płachtą. Stąd widział poszarpane szczyty lodowych głazów i warstwę śniegu powietrznego.

Zacieniona strona skał zupełnie zniknęła za diamentową płaszczyzną.

Diament. Kiedy Trinli był jeszcze dzieckiem, diamenty były oznaką wielkiego bogactwa. Czysty kryształ o masie jednego grama mógł opłacić zabójstwo księcia. Dla przeciętnego Queng Ho diament był po prostu jedną z odmian alotropowych węgla, wytwarzaną niewielkim kosztem w ogromnych ilościach. Lecz nawet Queng Ho czuli się nieco przytłoczeni ogromem tych skał. Dotychczas uważano, że asteroidy takie istnieją jedynie w teorii. I choć nie były one jednolitymi kryształami, miały regularną budowę krystaliczną. Pozostałości olbrzymów gazowych, planet zniszczonych w odległej przeszłości przez jakąś gigantyczną eksplozję? Była to kolejna zagadka układu OnOff.

Odkąd zaczęli pracę na zewnątrz, Trinli badał uważnie teren, lecz nie z tego samego powodu co Qiwi Lisolet czy nawet Jimmy Diem. Pomiędzy Diamentem Jeden i Diamentem Dwa ciągnęła się szczelina wypełniona lodem i śniegiem. Oczywiście było to istotne dla Qiwi i Jimmy’ego, lecz tylko ze względu na ustabilizowanie skał. Dla Phama Trinli… szczelina stanowiła ścieżkę łączącą miejsce ich pracy z Hammerfest, ścieżkę niewidoczną ze statków i pomieszczeń mieszkalnych. Nie mówił o tym Diemowi; spiskowcy chcieli przejąć Hammerfest dopiero po zdobyciu „Dalekiego skarbu”.

Trinli czołgał się przez klinowatą szczelinę, zbliżając się do kwater Emergentów. Jimmy Diem zdumiałby się zapewne, słysząc, że Pham Trinli nie był urodzonym kosmonautą. Czasami, kiedy odbywał podobne wspinaczki, doznawał zawrotów głowy, jakie nękały ludzi żyjących na planetach. Gdyby popuścił wodze wyobraźni… nie czołgał się przez wąski tunel, lecz wspinał w górskim kominie, który nachylał się coraz bardziej w jego stronę i który musiał ostatecznie doprowadzić do jego upadku.

Trinli zatrzymał się na sekundę. Jedną ręką trzymał się skały, drżał na całym ciele, myśląc tylko o chwytakach, linach i hakach wbitych w skałę, które utrzymałyby jego ciężar i ocaliły przed śmiercią. Boże. Dawno już pierwotne odruchy nie powróciły doń z taką siłą. Ruszył ponownie naprzód.

Naprzód. Nie do góry.

Według swoich obliczeń powinien znajdować się tuż obok Hammerfest, w pobliżu urządzeń komunikacyjnych Emergentów. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jakaś kamera mogła wychwycić go w chwili, gdy będzie wychodził na powierzchnię. Oczywiście niewykluczone, że nikt nie będzie monitorował okolicy bazy w takiej chwili. Mimo to Trinli pozostał w ukryciu. W razie potrzeby gotów był podejść bliżej, chciał się tylko przyczaić. Leżał ukryty w szczelinie, wspierając się stopami o lód i plecami o diamentową ścianę. Rozwinął małą sondę antenową. Od czasu zasadzki Emergenci odgrywali rolę uśmiechniętych tyranów, niemal przyjaciół. Jedynym wykroczeniem, które karali bezpardonowo, było posiadanie niedozwolonych urządzeń 1/0. Pham wiedział, że Diem i najważniejsi konspiratorzy mieli wyświetlacze Queng Ho i że używali tajnego szyfru w lokalnej sieci. Spisek został więc zaplanowany pod samym nosem Emergentów. Często zresztą komunikacja nie wymagała żadnych urządzeń; wielu spośród tych młodzików znało stary alfabet kropek i kresek, język sygnałowy.