Nau spojrzał błagalnie na Ezra i Qiwi.
— Zawieszenie broni. Dopóki nie ustabilizujemy skał.
— Nie! — krzyknął Jimmy. — Jeśli cię nie przyciśniemy, będziesz próbował się wymigać!
— Do diabła, człowieku, na pokładzie „Skarbu” są wasi ludzie.
— Gdyby byli aktywni, zgodziliby się ze mną. Czas wyłożyć karty na stół. Mamy tu dwudziestu trzech waszych ludzi w szpitalu, plus pięciu z załogi. Wiemy też, jak prowadzić negocjacje. Chcę, żebyś przyleciał tu zaraz z Brughlem. Możecie skorzystać ze swoich taksówek. Daję wam tysiąc sekund.
Nau zawsze wydawał się Ezrowi trzeźwo myślącym, opanowanym człowiekiem. Teraz także najwyraźniej już otrząsnął się z szoku. Podniósł dumnie głowę i spytał:
— A jeśli tego nie zrobimy?
— Przegramy, ale wy też. Po pierwsze, zginą wasi ludzie. Po drugie, użyjemy materiałów wybuchowych, żeby zerwać „Skarb” z cumy. Wlecimy nim prosto w wasze przeklęte Hammerfest.
Qiwi do tej pory słuchała wszystkiego w milczeniu, przerażona i zszokowana. Teraz rzuciła się nagle w stronę miejsca, z którego dobiegał głos Jimmy’ego, krzycząc:
— Nie! Nie! Jimmy! Proszę, nie rób tego!
Przez kilka sekund oczy wszystkich zwrócone były na Qiwi. Nawet ci, którzy w pośpiechu dopinali skafandry, znieruchomieli na moment, a jedynym dźwiękiem, jaki dobiegał do ich uszu, był jęk sieci mocującej kwatery do skały. Matka Qiwi była na pokładzie „Dalekiego skarbu”; jej ojciec przebywał w Hammerfest razem ze wszystkimi ofiarami pleśni mózgu. Większość ocalałych członków ekspedycji Queng Ho, uśpionych lub chorych, przebywała właśnie w tych dwóch miejscach. Trixia. Przesadzasz,Jimmy. Zwolnij! Słowa jednak uwięzły w gardle Ezra. Zawierzył we wszystkim Jimmy’emu. Jeśli te groźby przeraziły Ezra Vinha, to może przekonają Tomasa Nau.
Po chwili Jimmy przemówił ponownie, ignorując krzyk Qiwi.
— Macie tylko dziewięćset siedemdziesiąt pięć sekund, grupmistrzu.
Radzę, żebyście się pospieszyli.
Byłoby to trudne do wykonania, nawet gdyby Nau w tej chwili wyleciał z balonu. Odwrócił się do Xina i obaj rozmawiali przez chwilę przyciszonymi głosami.
— Tak, mogę pana tam zawieźć. To niebezpieczne, ale swobodne materiały poruszają się wolniej niż metr na sekundę. Możemy je ominąć.
Nau skinął głową.
— Więc chodźmy. Chcę… — Zasunął kaptur skafandra, a jego głos stał się niesłyszalny.
Tłum Queng Ho i Emergentów rozstąpił się na boki, kiedy ci dwaj ruszyli do wyjścia.
Tymczasem z głośnika dobiegł jakiś huk, potem ucichł raptownie.
Ktoś krzyknął, wskazując na główne okno. Od burty „Dalekiego skarbu” oderwało się coś małego. Fragment kadłuba.
Nau zatrzymał się przy drzwiach audytorium. Spojrzał ponownie na „Daleki skarb”.
— System kontrolny poinformował o naruszeniu kadłuba jednostki — powiedział Brughel. — Liczne eksplozje na piętnastym pokładzie rufowym.
Tam właśnie znajdowały się kabiny hibernacyjne i ambulatorium. Ezr nie mógł się ruszyć, nie mógł odwrócić wzroku. W kadłubie okrętu pojawiły się dwa kolejne otwory, wypłynęły z nich blade języki światła. W porównaniu z ogromem Wybuchu eksplozje te wyglądały całkiem niegroźnie. Dla niewprawnego oka „Skarb” mógł wydawać się praktycznie nieuszkodzony. Dziury w poszyciu miały tylko kilka metrów średnicy. Lecz S7 był najmocniejszym materiałem wybuchowym Queng Ho, a wyglądało na to, że eksplodowało wszystko. Pokład piętnasty znajdował się za czterema przegrodami, dwadzieścia metrów pod zewnętrznym poszyciem.
Eksplozja rozprzestrzeniająca się we wnętrzu okrętu zniszczyła prawdopodobnie napęd „Dalekiego skarbu”. Kolejny okręt został zniszczony.
Qiwi zawisła w bezruchu pośrodku sali, poza zasięgiem rąk, które mogłyby dać jej pocieszenie.
Trzynaście
Ezr nigdy nie był tak zapracowany jak w ciągu Ksekund po Wybuchu i śmierci Jimmy’ego. Groza tego, co wydarzyło się na pokładzie „Dalekiego skarbu”, przenikała wszystkie myśli Ezra, nie mógł jednak pozwolić, by wymknęła się spod kontroli. Wszyscy byli zbyt zajęci ratowaniem tego, co jeszcze mogli ocalić z ludzkiej i naturalnej katastrofy.
Nazajutrz Tomas Nau zwrócił się z przemówieniem do wszystkich mieszkańców balonu Queng Ho i Hammerfest. Tomas Nau, który patrzył na nich z wielkiego okna, był wyraźnie zmęczony i przybity.
— Panie i panowie, gratulacje. Przeżyliśmy drugi co do wielkości Wy buch w znanej nam historii OnOff. Udało nam się to pomimo straszliwej, niewyobrażalnej zdrady. — Przysunął się bliżej kamery, jakby patrząc na zmęczonych Emergentów i Queng Ho zgromadzonych w audytorium. — W najbliższych Msekundach zajmiemy się przede wszystkim przeglądem i oszacowaniem strat… ale muszę być z wami szczery. Bitwa pomiędzy flotami Queng Ho i Emergentów była ogromnie wyniszczająca dla Queng Ho; z żalem przyznaję, że Emergenci ponieśli niemal równie dotkliwe straty. Próbowaliśmy ukryć choć część tych zniszczeń. Mieliśmy dużo części zapasowych, urządzeń medycznych i materiałów podniesionych z Arachny. Po rozwiązaniu kwestii bezpieczeństwa moglibyśmy też skorzystać z wiedzy i doświadczenia starszych specjalistów Queng Ho. Nie mniej działaliśmy niemal na granicy bezpieczeństwa. Po wczorajszych wydarzeniach wszystkie marginesy bezpieczeństwa zniknęły. W tej chwili nie mamy już ani jednego sprawnego okrętu i nie wiadomo, czy uda nam się zbudować choćby jeden z wraków pozostałych.
Tylko dwa okręty zderzyły się ze sobą. Najwyraźniej jednak „Dale ki skarb” był w najlepszym stanie — po akcji Jimmy’ego napęd okrętu i większość systemów podtrzymujących życie nadawała się już tylko na śmietnik.
— W ciągu ostatnich Ksekund wielu z was ryzykowało życie, próbując ocalić choć część substancji lotnych. Tej części katastrofy nikt nie jest winien. Nikt z nas nie spodziewał się takiej gwałtowności Wybuchu ani efektów, jakie wywoła działanie słońca na lód uwięziony pomiędzy diamentami. Jak wiecie, pochwyciliśmy już większość dużych bloków. Tylko trzy nadal dryfują luzem. — Benny Wen i Jau Xin pracowali razem, próbując ściągnąć te trzy wielkie głazy i kilka mniejszych. Znajdowały się za ledwie trzydzieści kilometrów od bazy, lecz masa każdego z nich wynosiła sto tysięcy ton, a oni dysponowali tylko taksówkami i jednym uszkodzonym podnośnikiem. — Obecnie OnOff świeci z mocą dwóch i pół kilo wata na metr kwadratowy. Nasze pojazdy mogą działać w tych warunkach.
Odpowiednio przygotowane załogi także mogą na krótko wychodzić na zewnątrz. Nie uda nam się jednak odzyskać śniegu powietrznego, który 1uleciał w przestrzeń, obawiamy się też, że straciliśmy sporą część lodu. — Nau rozłożył ręce i westchnął. — Przypomina to wiele spośród historii, które opowiadali nam Queng Ho. Walczyliśmy, walczyliśmy i omal nie doprowadziliśmy się do zguby. Nie możemy wrócić do domu z tym, co mamy.
Możemy się tylko domyślać, jak długo przetrwamy, korzystając z tego, co udało nam się uratować. Pięć lat? Sto lat? Stare prawdy nadal zachowują swą moc; bez pomocy stałej cywilizacji żadna wyizolowana grupa okrętów i ludzi nie może odbudować podstaw swej technologii. — Na jego twarzy pojawił się na moment słaby uśmiech. — Ale istnieje jakaś nadzieja. W pewnym sensie te katastrofy zmusiły nas do tego, byśmy skoncentrowali się na pierwotnym celu naszej misji. Teraz nie jest to już kwestia akademickiej ciekawości ani nawet kontaktów handlowych Queng Ho — teraz od mieszkańców Arachny zależy nasze przetrwanie. Istoty zwane Pająkami znajdują się obecnie na początku Ery Informacji. Na podstawie zgromadzonych dotąd informacji możemy przypuszczać, że podczas obecnego okresu aktywności słońca osiągną właściwą ekologię przemysłową. Jeśli uda nam się przetrwać jeszcze kilka dziesięcioleci, przemysł Pająków będzie wytwarzał wszystko, czego nam potrzeba. Nasza misja odniesie sukces, choć znacznie większym kosztem, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.