Stąd właśnie ta podróż do Dowództwa Lądowego. Jak dotąd były to przyjemne wakacje, okazja do spotkań ze starymi przyjaciółmi (nieczęsto też zdarza się, by sierżant miał za szofera generała). Sherkaner Underhill był tym samym nieobliczalnym geniuszem co zawsze, choć urazy nerwowe, jakich doznał w ich prowizorycznej otchłani, bardzo go postarzały. Smith była bardziej otwarta i radośniejsza niż kiedykolwiek. Piętnaście mil za Princeton, za rzędami prowizorycznych domostw i u podnóży Zachodniego Pasma, ci dwoje podzielili się z nim swą osobistą tajemnicą.
— Kim jesteście? — powiedział Unnerby, omal nie ześlizgując się z grzędy. Gorący deszcz uderzał głośno o szyby; może nie usłyszał dobrze.
— Słyszałeś mnie, Hrunkner. Generał i ja jesteśmy mężem i żoną. — Underhill szczerzył się jak idiota.
Victory Smith uniosła spiczastą rękę.
— Jedna poprawka. Nie nazywaj mnie generałem.
Unnerby zazwyczaj potrafił lepiej skrywać zdumienie; nawet Underhill widział teraz jego reakcję i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Domyślałeś się na pewno, że coś nas łączyło przed Wielką Ciemnością.
— Cóż… — Tak, choć ze względu na szaleńczą wyprawą Sherkanera nic nie mogło z tego wyniknąć. Hrunkner zawsze szczerze im współczuł z tego powodu.
Właściwie ci dwoje tworzyli doskonały zespół. Sherkaner Underhill miał więcej pomysłów niż tuzin mniej zdolnych ludzi naraz, lecz większość tych pomysłów była niepraktyczna, przynajmniej w kategoriach tego, co można osiągnąć w ciągu życia jednej osoby. Victory Smith z kolei potrafiła odszukać wśród nich te, którymi warto się zainteresować. Gdyby tamtego popołudnia, przed wielu laty, nie pojawiła się akurat w jego biurze, Unnerby przegnałby biednego Sherkanera z powrotem do Princeton — a jego szalony pomysł zakończenia Wielkiej Wojny zostałby bezpowrotnie zaprzepaszczony. Więc… tak. Właściwie nie był zaskoczony, choć nie spodziewał się, że dojdzie do tego już teraz. A jeśli Victory Smith była obecnie dyrektorem Wywiadu Akord, przed krajem rysowały się wielkie perspektywy. Pewna paskudna myśl, jakby kierowana własną wolą, przedostała się na jego usta i zmieniła w pytanie, którego wcale nie chciał zadać:
— A dzieci? Chyba nie teraz.
— Owszem. Generał jest w ciąży. Za niecałe pół roku będę nosił na grzbiecie dwa pierścienie niemowlęce.
Hrunkner zdał sobie sprawę, że w zakłopotaniu przygryza ręce pożywiające. Mruknął coś niezrozumiałego. Przez pół minuty jechali w absolutnej ciszy, przerywanej tylko bębnieniem gorącego deszczu o szybę auta. Jak mogli zrobić to własnym dzieciom?
Wreszcie generał powiedziała cicho:
— Czy ma pan z tym jakiś problem, Hrunkner?
Unnerby najchętniej zapadłby się pod ziemię. Znał Victory Smith, odkąd ta pojawiła się w Dowództwie Lądowym: świetnie wyszkolony oficer, dama o nieznanym nazwisku i młodzieńczej świeżości. W wojsku trudno jest cokolwiek ukryć przed innymi, wszyscy też od razu domyślili się prawdy. Pani porucznik była naprawdę młoda; urodzona poza fazą. Jednak zdołała jakoś zdobyć na tyle dobre wykształcenie, by dostać się do szkoły oficerskiej. Krążyły plotki, że Victory Smith jest córką bogacza ze Wschodniego Wybrzeża, że rodzina jakiś czas temu wydziedziczyła tego zboczeńca i jego potomstwo. Unnerby pamiętał złośliwości i obelgi, jakich nie szczędzono jej podczas pierwszego kwartału służby. Właściwie pierwszą oznaką jej wielkości był sposób, w jaki znosiła ostracyzm, oraz odwaga i inteligencja, z jaką traktowała wstydliwe okoliczności swych narodzin.
Wreszcie odzyskał głos.
— Ee… Tak, proszę pani. Wiem. Nie chciałem pani urazić. Po prostu wpojono mi pewne określone zasady — jak powinni żyć przyzwoici ludzie.
Przyzwoici ludzie poczynali dzieci w latach Gaśnięcia i rodzili je wraz z nastaniem nowego słońca.
Generał nie odpowiedziała, lecz Underhill poklepał go po plecach.
— W porządku, sierżancie. Powinieneś zobaczyć reakcję mojego kuzyna. Ale poczekaj tylko trochę; to się zmieni. Kiedy będziemy mieli czas, wytłumaczę ci, dlaczego stare zasady nie mają już sensu. — 1 to właśnie było najbardziej niepokojącą cechą Sherkanera Underhilla; prawdopodobnie mógł usprawiedliwić ich zachowanie i pozostać w błogiej nieświadomości gniewu, jakie budziło ono w innych.
Chwila zakłopotania na szczęście już minęła. Jeśli ci dwoje mogli znieść pruderyjną naturę Hrunknera, on postara się zignorować ich… dziwactwa. Na wojnie tolerował już gorsze rzeczy. Poza tym Victory Smith należała do ludzi, którzy tworzą własne zasady — i czynią je równie ważkimi jak te istniejące do tej pory.
Co do Underhilla… jego myśli błądziły już po zupełnie innych obszarach. Przebyta choroba mogła nadać mu wygląd starca, lecz jego umysł był równie przenikliwy — lub równie ekscentryczny — jak zawsze. Przeskakiwał z pomysłu na pomysł, nigdy nie zadowalając się jednym rozwiązaniem, jak zrobiłby to każdy normalny człowiek. Deszcz przestał padać, wiatr znów stał się gorący i suchy. Kiedy wjechali między strome wzgórza, Unnerby zerknął na zegarek i zaczął się zastanawiać, ile szalonych pomysłów może zrodzić się w głowie Underhilla przez najbliższych kilka minut. (1) Wskazując na opancerzone pnie młodych drzew, Sherkaner spekulował, jak wyglądałaby pajęczość, gdyby po każdej Ciemności odradzała się z zarodków, a nie wychodziła w postaci dorosłych już osobników, i to z dziećmi. (2) W warstwie chmur ukazała się spora szczelina, na szczęście kilka mil w bok od ich drogi. Przez kilka minut paląca biel odbitego światła słonecznego świeciła prosto na nich, chmury były tak jasne, że musieli przysłonić z tej strony okna samochodu. Gdzieś ponad nimi bezpośredni blask słońca palił powierzchnię gór. A Sherkaner Underhill zastanawiał się, czy można by zbudować na szczytach gór „farmy cieplne” i wykorzystać różnicę temperatur do produkcji energii dla miast położonych w dolinach. (3) Coś zielonego przebiegło przez drogę, w ostatniej chwili uciekając spod kół ich samochodu. Sherkaner wykorzystał i to, próbując połączyć jakoś ewolucję z automobilizmem. (A Victory zauważyła, że taka ewolucja mogłaby działać w obie strony). (4) Ale Underhill miał przecież pomysł na środek transportu znacznie bezpieczniejszy i szybszy nawet od samolotów.
— Dziesięć minut z Princeton do Dowództwa Lądowego, dwadzieścia minut przez cały kontynent. Rozumiecie, trzeba wykopać tunele wzdłuż najkrótszych łuków czasowych, usunąć z nich powietrze i pozwolić, by grawitacja sama wykonała całą pracę. — W tym momencie Unnerby odnotował pięciosekundową przerwę. — Hm, jest tylko jeden mały problem. Przy minimalnym czasie przejazdu z Princeton do Dowództwa Lądowego tunel musiałby sięgać jakieś… sześćset mil w głąb. Chyba nie namówiłbym pani generał do sfinansowania tego projektu.
— Możesz być tego pewien! — I oboje wdali się w długą dyskusję o opłacalności budowy krótszych tuneli i innych środków transportu. Okazało się, że pomysł z tunelami nie był jedynak najmądrzejszy.
Unnerby stracił po chwili wątek. Kiedy spór dobiegł końca, Sherkaner zaczął wypytywać sierżanta o jego przedsiębiorstwo budowlane. Był dobrym słuchaczem, a jego uwagi nasunęły Unnerby’emu pomysły i rozwiązania, na które sam nigdy by nie wpadł. Niektóre z nich mogły przysporzyć mu pieniędzy. Dużo pieniędzy. Hmm…