Znajdowali się ponad niższą warstwą liści. Kątem oka Qiwi widziała tatę. Niebo iskrzyło się głębokim błękitem. Z tyłu głowy czuła ciepło sztucznego słońca. Jeśli rozegrają jeszcze kilka rund tej idiotycznej zabawy „kto wyżej”, uderzą głowami o plastik. Qiwi zaczęła się śmiać.
Teraz to Brughel patrzył na nią w milczeniu. Miarowo uderzał prętem w otwartą dłoń. Wśród załogi krążyły plotki o tych ciemnych plamach na metalu; z pewnością Ritser Brughel chciał, by ludzie myśleli o nich to, co myśleli. Ale ten facet po prostu nie nosił się jak wojownik. A kiedy machał tym prętem, robił to tak, jakby w ogóle nie brał pod uwagę możliwości, że przeciwnik może mu oddać. Teraz jedynym punktem oparcia Brughla była stopa wetknięta pomiędzy gałęzie. Qiwi spięła się wewnętrznie i obdarzyła go najbardziej bezczelnym ze swych uśmiechów.
Brughel znieruchomiał na sekundę. Rozejrzał się szybko na boki, a potem bez słowa odepchnął, zawisł na moment, znalazł jakąś gałąź i zanurkował w stronę włazu na dnie.
Qiwi przez chwilę nie ruszała się z miejsca. Jej ciało przenikały jakieś dziwne uczucia, na razie nie potrafiła ich zidentyfikować. Ale park… jaki był piękny bez Ritsera Brughla! Słyszała brzęczenie pszczół, uwaga skupiona przed chwilą na gniewie grupmistrza powróciła do przyjemniejszej rzeczywistości. Teraz już rozpoznawała dziwne mrowienie w ramionach i gwałtowne bicie serca; wściekłość i strach.
Qiwi Lin Lisolet miała kiedyś kilka upatrzonych ofiar, którym dokuczała bez litości. Podczas okresu przygotowawczego traktowała to niemal jak hobby. Mama mówiła, że wyładowywała w ten sposób frustrację spowodowaną przebywaniem w samotności. Może. Ale także doskonale się bawiła. To było coś innego.
Odwróciła się w stronę gniazda ojca ukrytego między wierzchołkami drzew. Wielu ludzi złościło się na nią całymi latami. W tych niewinnych, dziecięcych czasach Ezr Vinh dostawał niemal apopleksji, gdy zbliżała się do niego. Biedny Ezr, szkoda… Lecz to dzisiejsze doświadczenie było czymś innym. Widziała tę różnicę w oczach Ritsera Brughla. Ten człowiek naprawdę chciał ją zabić, z trudem się powstrzymał. A powstrzymywała go prawdopodobnie tylko świadomość, że Tomas Nau dowiedziałby się o tym.
Gdyby jednak kiedykolwiek Ritser Brughel przydybał ją gdzieś w samotności, poza zasięgiem kamer…
Ręce Qiwi drżały, nim dotarła do Alego Lina. Tato. Tak bardzo chciała, by ją przytulił, by ukoił drżenie. Ali Lin nawet na nią nie patrzył. Tato był fiksatem już od kilku lat, ale Qiwi doskonale pamiętała go z dawniejszych czasów. Dawniej… Tato ruszyłby jej na pomoc już przy pierwszych dźwiękach kłótni. Osłoniłby ją przed Ritserem Brughlem, nie zważając na stalowy pręt. Teraz… Qiwi nie pamiętała zbyt wiele prócz Ritsera Brughla, jego zaciętej twarzy. Zostały jednak pojedyncze obrazy; Ali siedział nieruchomo pośród swoich wyświetlaczy i analiz. Słyszał kłótnię, nawet zerknął w ich stronę, gdy zaczęli krzyczeć. Wyglądał na zniecierpliwionego, jakby chciał powiedzieć „nie przeszkadzajcie mi”.
Qiwi wyciągnęła drżącą ręką, by dotknąć ramienia ojca. Odtrącił ją, jak odtrąca się natrętnego owada. Pod pewnymi względami tato nadal żył, lecz pod innymi był bardziej martwy niż mama. Tomas powiedział, że fiksację można odwrócić. Ale Tomas potrzebował taty i innych fiksatów takich, jacy byli teraz. Poza tym Tomas został wychowany w świecie Emergentów. Emergenci wykorzystywali fiksację, by czynić z ludzi swą własność. Byli z tego dumni. Qiwi wiedziała, że wielu Queng Ho uważa całe 1to gadanie o „odwracalnej fiksacji” za kłamstwo. Jak dotąd żadna z zafiksowanych osób nie została przywrócona do normalnego stanu. Tomas niekłamałby w tak ważnej sprawie.
A może jeśli tato i ona poradzą sobie wystarczająco dobrze, odzyska go wcześniej. Bo to nie była śmierć, która trwała zawsze. Wsunęła się na swe miejsce obok niego i podjęła przerwaną pracę. Procesory zaczęły podawać jej pierwsze rezultaty, gdy kłóciła się z Ritserem Brughlem.
Tato będzie zadowolony.
Nau nadal spotykał się z Komisją Zarządzającą Floty przynajmniej raz na Msekundę. Oczywiście jej członkowie zmieniali się z wachty na wachtę. Dziś był wśród nich Ezr Vinh; Nau ciekaw był, jak chłopiec zareaguje na niespodziankę, którą przygotował na spotkanie. Brał w nim udział także Ritser Brughel, Nau poprosił więc Qiwi, by nie pokazywała się w sali konferencyjnej. Nau uśmiechnął się do siebie. Do diabła, nieprzypuszczałem, że potrafi go tak upokorzyć.
Nau połączył narady komisji z zebraniami własnego sztabu i nazwał to spotkaniami „zarządu wachty”. Chciał w ten sposób podkreślić, że bez względu na dzielące ich różnice muszą teraz trzymać się razem i współpracować, bo tylko to zapewni im przetrwanie. Spotkania te nie miały takiego znaczenia jak prywatne konsultacje Naua z Annę Reynolt czy z Ritserem i ludźmi bezpieki. Te często odbywały się pomiędzy regularnymi Wachtami. Mimo to nie kłamał, twierdząc, że załatwia na tych spotkaniach ważne sprawy.
— Przechodzimy teraz do ostatniego punktu zebrania; wyprawa Annę Reynolt na słońce. Annę?
— Raport astrofizyków, grupmistrzu — poprawiła go Annę bez uśmiechu. — Najpierw jednak chciałabym załatwić pewną sprawę. Potrzebujemy chociaż jednego niezafiksowanego specjalisty w tym regionie. Wiecie, jak trudno jest oceniać wyniki…
Nau westchnął. Mówiła mu o tym już wcześniej na prywatnym spotkaniu.
— Annę, nie mamy środków. Zostało nam tylko trzech specjalistów w tej dziedzinie. — A wszyscy byli fiksatami.
— A ja powtarzam, że potrzebuję analityka o zdrowym rozsądku. — Wzruszyła ramionami. — No dobrze. Kierując się waszymi rozkazami, od Wybuchu utrzymujemy stałą Wachtę złożoną z dwóch astrofizyków. Pamiętajcie, że mieli pięć lat na przygotowanie tego raportu. — Reynolt machnęła ręką, a w oknie ukazał się obraz zmodyfikowanej taksówki Queng Ho. Po bokach miała dodatkowe zbiorniki z paliwem, a z przodu las czujników. Jedna strona pojazdu była osłonięta srebrną tarczą rozpiętą na rusztowaniu cienkich masztów. — Tuż przed Wybuchem doktor Li i doktor Wen umieścili ten pojazd na niskiej orbicie OnOff. — Drugie okno ukazywało tor lotu i ostateczną orbitę, odległą zaledwie o pięćset kilometrów od powierzchni gwiazdy OnOff. — Utrzymując tarczę pod odpowiednim kątem, przez cały dzień lecieli bezpiecznie na tej wysokości.
Właściwie to zafiksowani piloci Jau Xina wykonywali ten lot. Nau skinął głową na Xina.
— To była dobra robota, zarządco pilotów.
Xin wyszczerzył się w uśmiechu.
Dziękuję panu. Będę miał o czym opowiadać dzieciom.
Reynolt zignorowała ten komentarz. Włączyła kolejne okna ukazują ce zdjęcia słońca wykonane z małej wysokości i pod różnymi kątami.
— Od samego początku mieliśmy spore trudności z analizą danych.
Słyszeli teraz nagrane głosy dwóch twardogłowych. Li był Emergentem, drugi głos mówił jednak dialektem Queng Ho. To musiał być Wen.
— Zawsze wiedzieliśmy, że OnOff ma masę i gęstość normalnej gwiazdy G. Teraz możemy sporządzić dokładne mapy wewnętrznych temperatur i gęs…
Doktor Li przerwał mu z typową natarczywością dla twardogłowego:
— …ale potrzebujemy więcej satelitów… Do diabła ze środkami. Potrzebujemy co najmniej dwustu, czynnych przez cały czas Wybuchu.
Reynolt zatrzymała na moment nagranie.
— Daliśmy im sto mikrosatelitów.
Pojawiły się kolejne okna. Li i Wen z powrotem w Hammerfest, już po Wybuchu, pogrążeni w dyskusji. Raporty Reynolt często wyglądały właśnie tak, zbitka obrazów, tabel i dźwięków.