Выбрать главу

Nau spoglądał nań z lekkim zdziwieniem. Spodziewał się tego.

— Qiwi Lisolet?

— Tak! Poczekaj, wiem, że widziałeś tę wczorajszą pyskówkę. Ta suka powinna za to zginąć. Ale nie o tym chciałem ci powiedzieć. Mam dowody, że ona łamie Twoje Prawo. I nie działa sama.

Tym razem Nau naprawdę był zaskoczony.

— W jaki sposób?

— Wiesz, że przyłapałem ją w parku Handlarzy z ojcem. Zamknęła park, bo miała taką zachciankę. To mnie tak rozzłościło. Ale potem… Zacząłem ją uważnie obserwować. Zwykły monitoring mógł tego nie zauważyć jeszcze przez kilka wacht; ta mała zdzira korzysta ze wspólnych zasobów. Ukradła materiały z destylarni. Zmieniła obiekt fiksacji jej ojca, żeby ten pomógł w jej prywatnych planach.

Plaga. Qiwi nie powiedziała mu o tym wszystkim.

— Więc… co robi z tymi zasobami?

— Z tymi i innymi, grupmistrzu. Ma mnóstwo planów. I nie działa sama… Chce wymienić te skradzione towary z korzyścią dla siebie.

Przez chwilę Nau nie wiedział, co ma powiedzieć. Oczywiście handlowanie wspólnymi zasobami było przestępstwem. Podczas Lat Plagi więcej ludzi zginęło za handel wymienny i gromadzenie zapasów niż od samej choroby. Ale we współczesnych czasach… Cóż, handel wymienny istniał zawsze, w takiej czy innej formie, i on również nie mógł go całkowicie wyeliminować. Na Balacrei stanowił czasem pretekst do większych czystek, ale tylko pretekst.

— Posłuchaj, Ritser — przemówił Nau ostrożnie, kłamiąc. — Wiedziałem o tych wszystkich sprawach. Z pewnością jest to wykroczenie przeciwko literze Mojego Prawa. Ale pomyśl tylko. Jesteśmy o dwadzieścia lat świetlnych od domu. Zadajemy się z Queng Ho. Oni naprawdę są Handlarzami. Wiem, że trudno to zaakceptować, ale całe ich życie kręci się wokół oszukiwania i wykorzystywania społeczności. Nie możemy zakładać, że natychmiast to wykorzenimy…

— Nie! — Brughel odepchnął się od kapsuły i podpłynął bliżej Tomasa. — Wszyscy Handlarze to śmiecie, ale tutaj chodzi tylko o Lisolet i kilku bezczelnych konspiratorów — a ja mogę ci powiedzieć, kto to jest, kto łamie Twoje Prawo!

Nau domyślał się już, jak do tego doszło. Qiwi Lin Lisolet nigdy nie przestrzegała zasad, nawet wśród Queng Ho. Szalona matka próbowała uczynić z dziewczyny obiekt manipulacji, ale ona i tak pozostawała poza bezpośrednią kontrolą. Qiwi ponad wszystko lubiła się bawić. Powiedziała mu kiedyś: „Zawsze łatwiej otrzymać przebaczenie niż pozwolenie”.

To proste twierdzenie opisywało chyba najdobitniej przepaść, jaka dzieliła światopogląd Qiwi od poglądów pierwszego grupmistrza.

Musiał wytężyć całą siłę woli, by nie cofnąć się przed napierającym Brughlem. Co w niego wstąpiło? Spojrzał prosto w oczy swego zastępcy, ignorując buławę, którą ten ściskał kurczowo w dłoni.

— Jestem pewien, że mógłbyś ich zidentyfikować. To twoja praca, wicegrupmistrzu. Moja zaś polega także na interpretacji Mojego Prawa.

Wiesz, że Qiwi nigdy nie zwalczyła pleśni; w razie konieczności można ją łatwo… utemperować. Chcę, byś informował mnie o tych naruszeniach prawa, ale na razie wolę przymknąć na nie oko.

— Wolisz przymknąć na nie oko? Ty wolisz? Ja… — Brughel zaniemówił na sekundę ze zdumienia. Kiedy znów się odezwał, w jego głosie pobrzmiewała tłumiona wściekłość. — Tak, jesteśmy dwadzieścia lat świetlnych od domu. Dwadzieścia lat świetlnych od twojej rodziny. A twój wuj już nie rządzi. — Wiadomość o zamordowaniu Alana Nau dotarła do nich, gdy ekspedycja znajdowała się jeszcze trzy lata świetlne od OnOff. — W domu mogłeś sobie łamać wszystkie zasady, chronić przestępców tylko dlatego, że byli dobrzy w łóżku. — Uderzył buławą w otwartą dłoń. — Tutaj i teraz jesteś bardzo osamotniony.

Śmiertelne rozgrywki pomiędzy grupmistrzami nie podlegały żadnemu prawu. Była to zasada sięgająca jeszcze Lat Plagi — ale również podstawowa prawda natury. Gdyby Brughel rozbił mu teraz czaszkę, Kai Omo poszedłby za wicegrupmistrzem. Nau przemówił jednak cicho — Ty jesteś nawet bardziej samotny, mój przyjacielu. Ilu fiksatów jest przypisanych do ciebie?

— Mam… mam pilotów Xina i szpiegów. Mógłbym zmusić Reynolt, żeby przekierowała wszystkich, których będę potrzebował.

Ritser balansował na skraju przepaści, ale powoli się uspokajał.

— Chyba znasz Annę na tyle, by wiedzieć, że to nie takie proste.

Nagle gniew jakby zupełnie opuścił Brughla.

— Tak, masz rację. Masz rację. — Przygarbił się lekko. — Po prostu ta misja wygląda zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałem. Mieliśmy dość środków, by żyć tutaj jak wysocy grupmistrzowie. Mieliśmy odkryć świat pełen skarbów. Teraz większość naszych twardogłowych nie żyje. Nie ma my sprzętu ani zapasów, żeby wrócić do domu. Utknęliśmy tu na całe dziesięciolecia.

Ritser był bliski łez. Nau z fascynacją obserwował to gwałtownie przejście od przemocy do uległości. Przemówił łagodnym, pocieszającym tonem.

— Rozumiem to, Ritser. Znajdujemy się w sytuacji ekstremalnej, to oczywiste. Jeśli sprawia to ból komuś tak silnemu jak ty, coraz bardziej obawiam się o zwykłych członków załogi. — Była to prawda, choć większość załogi miała znacznie słabsze osobowości niż Ritser Brughel. Jak Ritser zostali na kilkadziesiąt lat uwięzieni w ślepej uliczce, gdzie nie mogli nawet marzyć o założeniu rodziny i wychowaniu dzieci. Był to nie bezpieczny problem, którego nie mógł przeoczyć. Większość zwykłych ludzi nie miała jednak kłopotów z kontynuacją starych związków i nawiązywaniem nowych; żyło za to prawie tysiąc niezafiksowanych osób. Ritser miał bardziej złożone potrzeby, które w tych warunkach ciężko było mu zaspokoić. Zużywał ludzi niczym przedmioty jednorazowego użytku, a ich zasoby były już bardzo ograniczone.

— Nadal jednak możemy liczyć na znalezienie skarbu, może nawet większego, niż przypuszczaliśmy. Pokonanie Queng Ho wiele nas kosztowało, ale teraz poznajemy ich sekrety. Byłeś na ostatnim spotkaniu zarządzających wachty; odkryliśmy fizykę, której nie znali nawet Queng Ho. Naj lepsze jeszcze przed nami, Ritser. Pająki są teraz prymitywne, ale życie nie mogło powstać tu samo; w tym układzie słonecznym panują zbyt ekstremalne warunki. Nie jesteśmy pierwszym gatunkiem, który przybył tu z gwiazd. Wyobraź sobie, Ritser, pozaludzka cywilizacja o wysoko rozwiniętej technologii. Jej tajemnice kryją się gdzieś tutaj, w ruinach przeszłości.

Doprowadził swego zastępcę na koniec szeregu kapsuł i ruszyli drugą alejką w drogę powrotną. Wyświetlacz pokazywał wszędzie zieleń, choć jak zwykle kapsuły Emergentów nosiły aż nazbyt wyraźne ślady zużycia. Za kilka lat może im zabraknąć kapsuł do utrzymania normalnego harmonogramu wacht. Flota gwiezdna nie mogła sama zbudować kolejnej floty ani nawet zapewnić sobie przez dłuższy czas materiałów, których produkcja wymagała zaawansowanej technologii. Był to stary problem; do wytwarzania najbardziej zaawansowanych technicznie produktów potrzebna jest cała cywilizacja — cywilizacja o rozwiniętej technologii i wszystkich gałęziach przemysłu. Tu nie istniała żadna droga na skróty; ludzkość często wyobrażała sobie samowystarczalny okręt, lecz nigdy go nie stworzyła.

Ritser wydawał się spokojniejszy, gniew ustąpił miejsca zdrowemu rozsądkowi.

— Zgoda. Poświęcimy wiele, ale wrócimy do domu jako zwycięzcy. Poradzę sobie z tym. Tylko… dlaczego to musi tyle trwać? Powinniśmy od razu wylądować w jakimś królestwie Pająków i przejąć…