— Jasne. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. To młoda kultura, która dopiero buduje swoją siłę. — Czy skończy się na tym, że będę ich bronił?
Oferta Emergentów była bardzo rozsądna, niemal hojna. W takiej sytuacji każdy Kupiec staje się nieco podejrzliwy. Lecz Trixię martwiło coś innego.
— Tak, ale kiedy mówi się tym samym językiem, trudno ukryć pewne rzeczy. Słyszałam wiele autorytatywnych zwrotów i nie były to archaizmy czy pozostałości jakiejś minionej epoki. Emergenci przyzwyczajeni są do posiadania ludzi, Ezr.
— Masz na myśli niewolnictwo? To zaawansowana technicznie cywilizacja. Wykształceni ludzie nie są dobrymi niewolnikami. Dobrym niewolnikiem jest tylko ten, kto nie zna swoich możliwości i praw.
Ścisnęła gwałtownie jego dłoń, nie w gniewie i nie w żartach, lecz z jakąś dziwną intensywnością, jakiej nigdy dotąd u niej nie widział.
— Tak, tak, ale nie znamy jeszcze wszystkich ich dziwactw. Wiemy, że potrafią ostro pogrywać. Przez cały wieczór słuchałam tego blondyna, który siedział obok ciebie, i pary po mojej prawej stronie. Słowa „handel” czy „wymiana” nie przechodzą im łatwo przez gardła. Wyzysk to słowo, które najchętniej operują, mówiąc o Pająkach.
— Hmm… — Właśnie taka była Trixia. Rzeczy, które uchodziły jego uwagi, mogły mieć dla niej ogromne znaczenie. Czasami wydawały się trywialne nawet po tym, jak je przedstawiła. Lecz niekiedy jej wyjaśnienia były niczym jasne światło odsłaniające rzeczy i zjawiska, których istnienia nawet się nie domyślał. — No nie wiem, Trixio. Wiesz przecież, że Queng Ho też potrafią być bardzo, hm… aroganccy, kiedy klienci już ich nie słyszą.
Trixia odwróciła na moment głowę i spojrzała na wizerunek dziwnych, choć interesujących pomieszczeń, które były jej domem na Trilandzie.
— Arogancja Queng Ho przewróciła mój świat do góry nogami, Ezr.
Wasz kapitan Park zreformował nasze szkolnictwo, zmienił struktury Leśnictwa… A był to tylko efekt uboczny.
— Nikogo nie zmuszaliśmy…
— Wiem. Nikogo nie zmuszaliście. Leśnictwo chciało mieć swój udział w tej wyprawie, a wy zgodziliście się pod warunkiem, że dostarczą wam określone produkty. — Uśmiechała się dziwnie. — Ja nie narzekam, Ezr. Bez arogancji Queng Ho nigdy nie dostałabym się do programu badawczego Leśnictwa. Nigdy nie zrobiłabym doktoratu ani nie byłabym tutaj. Jesteście cwaniakami, to prawda, ale jesteście także jedną z lepszych rzeczy, jakie przydarzyły się mojemu światu.
Ezr przebywał w hibernacji prawie podczas całego pobytu Queng Ho na Trilandzie, obudzono go dopiero na kilka miesięcy przed odlotem.
Szczegóły transakcji z Trilandem nie były mu znane, a aż do tej pory Trixia nie mówiła o nich zbyt wiele. Hmmm. Tylko jedna propozycja małżeństwa na Megasekundę; obiecał jej, że nie będzie robił tego częściej, ale…
Otworzył usta, by powiedzieć…
— Hej, poczekaj! Nie skończyłam jeszcze. Mówię teraz o tym wszystkim, bo chcę cię przekonać; jest arogancja i arogancja, a ja potrafię je rozróżnić. Ludzie, z którymi siedzieliśmy przy kolacji, przypominali raczej tyranów niż handlowców.
— A co z kelnerami? Czy oni wyglądali na gnębionych niewolników?
— Nie… Raczej na pracowników. Wiem, że to brzmi dziwnie. Ale nie widzimy też wszystkich ludzi Emergentów. Może ofiary są gdzie indziej.
Lecz albo przez ignorancję, albo przez zbytnią pewność siebie, Tomas Nau pozwolił, by ich ból został wypisany na ścianach. — Zmarszczyła brwi, widząc jego pytające spojrzenie. — Obrazy, do diabła!
Opuszczając salę bankietową, Trixia przeszła powoli wzdłuż ścian, podziwiając każde malowidło z osobna. Były to piękne pejzaże, naturalne widoki albo krajobrazy dużych wielkich przestrzeni mieszkalnych. Każdy wydawał się surrealistyczny ze względu na światło i geometrię, ale każdy był także bardzo precyzyjny, ukazywał nawet pojedyncze źdźbła trawy.
— Normalni, szczęśliwi ludzie nie mogli namalować czegoś podobnego.
Ezr wzruszył ramionami.
— Wydawało mi się, że wszystko zostały wykonane przez jedną i tę samą osobę. Są naprawdę dobre. Założę się, że to reprodukcje jakiegoś klasyka, jak pejzaże Denga Canberrana. — Ogarnięty depresją maniakalną malarz, który kontemplował swą pustą, ponurą przyszłość. — Wielcy artyści często są szaleni i nieszczęśliwi.
— Oto słowa prawdziwego Kupca!
Ezr położył drugą dłoń na jej ramieniu.
— Trixio, nie chcę się z tobą kłócić. Do tej pory to ja byłem nieufny.
— I nadal jesteś, prawda? — spytała z przejęciem, zupełnie poważnie.
— Tak. — Choć nie tak bardzo jak Trixia i nie z tych samych powodów.
— Wydają się podejrzanie szczodrzy, skoro gotowi są oddać nam połowę materiału ze swoich ciężkich podnośników. — Z pewnością krył się za tym jakiś inny, mniej korzystny dla Kupców układ. Teoretycznie potencjał intelektualny, jaki przywieźli ze sobą Queng Ho, przewyższał wartością kilka podnośników, ale rachunek ten był bardzo subtelny i trudny do udowodnienia. — Próbuję tylko zrozumieć, co zobaczyłaś, a czego ja nie zauważyłem… Dobrze, załóżmy, że sytuacja jest tak niebezpieczna, jak ci się wydaje. Myślisz, że kapitan Park i Komisja nie zajęliby się tym?
— A ty uważasz, że z pewnością by się zajęli, tak? Kiedy obserwowałam waszych oficerów w drodze powrotnej z bankietu, odniosłam wrażenie, że niemal pokochali Emergentów.
— Cieszą się tylko, że dobiliśmy targu. Nie wiem, co myślą ludzie z Komisji.
— Mógłbyś się dowiedzieć, Ezr. Jeśli dali się ogłupić na tym bankiecie, mógłbyś otworzyć im oczy. Wiem, wiem; jesteś kadetem, istnieją pewne zasady i zwyczaje, ple, ple, ple. Ale ta ekspedycja należy do twojej Rodziny!
Ezr pochylił się do przodu.
— Tylko część.
Trixia po raz pierwszy wspomniała także i o tym fakcie. Aż do tej pory oboje — a przynajmniej Ezr — bali się mówić głośno o różnicy w statusie. Oboje obawiali się w skrytości serca, że jedno może po prostu wykorzystywać drugie. Do rodziców Ezra Vinha i jego dwóch ciotek należała jedna trzecia ekspedycji: dwa okręty i dwa ładowniki-. Ogółem Rodzina Vinh.23 posiadała trzydzieści okrętów zaangażowanych w dwanaście różnych przedsięwzięć.
Podróż na Triland stanowiła jedną z mniejszych inwestycji, do której oddelegowano tylko jednego i to bardzo młodego członka Rodziny. Za dwa lub trzy stulecia Ezr Vinh powróci do swych krewnych. Będzie wtedy starszy o jakieś dziesięć, piętnaście lat. Z radością wyczekiwał tego spotkania, cieszył się, że będzie mógł pokazać swym rodzicom, jak doskonale sobie radzi. Na razie jednak nie mógł w żaden sposób wykorzystać swych wpływów.
— Trixio, istnieje spora różnica pomiędzy posiadaniem a zarządzaniem, szczególnie w moim przypadku. Gdyby w tej ekspedycji uczestniczyli moi rodzice, z pewnością mieliby wiele do powiedzenia. Ale oni dość już podróżowali. Na razie jestem w znacznie większym stopniu uczniem niż właścicielem. — Przeżył już dość upokorzeń, by się o tym przekonać.
Podczas ekspedycji Queng Ho raczej nie tolerowano nepotyzmu.
Trixia milczała przez chwilę, wpatrując się w twarz Ezra. Co teraz?
Vinh pamiętał dobrze uwagi ciotki Filipy o kobietach, które usidlają bogatych młodych Kupców, przywiązują ich do siebie i uważają, że mają prawo kierować ich życiem, a co gorsza — kierować interesami Rodziny. Ezr miał dziewiętnaście lat, Trixia Bonsol dwadzieścia pięć. Może wydawało jej się, że ma prawo czegoś od niego żądać. Och, Trixio, proszę, nie.