Выбрать главу

– Wiem, że ktoś kiedyś cię skrzywdził, i bardzo mi przykro z tego powodu. Daj mi jednak szansę, proszę. Nie odpychaj mnie. Zasłużyłem sobie chyba na coś lepszego.

– To prawda. Zasługujesz na więcej, niż ja mogę ci dać. Z całego serca życzę ci wszystkiego najlepszego. Przykro mi, że nic z tego nie wyszło.

– Nie możemy nawet o tym porozmawiać?

– Nie widzę sensu.

– Nie widzisz sensu? Co ty, do cholery, wygadujesz?

– Nie zamierzam się z tobą kłócić. Przepraszam, jeśli odniosłeś mylne wrażenie…

– Kto ci dał prawo tak do mnie mówić? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? To ty rwałaś mnie od samego początku.

– Odkładam słuchawkę. Do widzenia.

– Poczekaj jeszcze chwilę, do cholery. Wkurzasz mojego brata, ja cię bronię, a ty mnie potem traktujesz jak gówno? Chyba zupełnie ci odbiło.

– Świetnie. Wspaniale. I na tym powinniśmy wszystko zakończyć. – Odłożyłam słuchawkę na widełki. Z pewnym opóźnieniem serce zaczęło mi dudnić niczym kozłowana wściekle piłka do koszykówki. Stałam nadal, czekając, co się wydarzy.

Telefon zadzwonił raz jeszcze i choć spodziewałam się go usłyszeć, podskoczyłam przerażona. Dwa dzwonki. Trzy. Cztery. Odezwała się automatyczna sekretarka. Usłyszałam swoje nagrane powitanie, po czym Tommy odłożył słuchawkę. Minęło trzydzieści sekund. Telefon odezwał się raz jeszcze. Podniosłam słuchawkę i wcisnęłam guzik, przerywając rozmowę. Wyłączyłam dzwonek, a potem dla całkowitej pewności wyciągnęłam wtyczkę telefonu z gniazdka.

Usiadłam przy biurku i parę razy głęboko odetchnęłam. Nie zamierzałam pozwolić, żeby ten facet mnie dopadł. Jeśli zajdzie taka potrzeba, porozmawiam z Lonniem o sądowym nakazie trzymania się ode mnie z daleka. Tymczasem musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby przestać o nim myśleć.

Wyjęłam karteczki do notowania i zapisałam wiele nowych informacji. Rozłożyłam je potem wszystkie przed sobą niczym karty do tarota i przyjrzałam się im dokładnie. Karteczki z informacjami na temat Joela Glaziera, Harveya Broadusa i Pacific Meadows tworzyły spory wachlarz. Do nich przyczepione były jeszcze dwie: Penelopa Delacorte, zastępca administratora, i Tina Bart, zwolniona z pracy księgowa. Joel Glazier i Harvey Broadus zadali sobie sporo trudu, by dać wszystkim do zrozumienia, że winę za cały skandal z Medicare ponosi Dowan. Do całości nie pasowała tylko jedna karteczka – ta, na której zanotowałam informację o związku Broadusa z pielęgniarką, która tak pracowicie się nim niedawno zajmowała.

Wróciłam do notatki poświęconej Tinie Bart. Gdzie teraz jest? Penelopa Delacorte na pewno wiedziała, ale nie zamierzała mi powiedzieć. Kierowana nagłym impulsem pochyliłam się i otworzyłam szufladę biurka. Wyjęłam z niej książkę telefoniczną i odnalazłam abonentów, których nazwiska zaczynały się na literę B. Zawsze powtarzam, że kiedy ma się wątpliwości, trzeba zacząć od rzeczy najprostszych. W książce wymieniono cztery osoby o nazwisku Bart, jednak żadna z nich nie miała na imię Tina. Znalazłam za to C. Bart. Najwyraźniej był to skrót od imienia Christine lub Christina. To wybieg stosowany często przez samotne kobiety, pragnące uniknąć anonimowych telefonów od facetów, którzy sapiąc w słuchawkę, majstrują przy slipach. Włączyłam telefon i wykręciłam numer C. Bart. Po dwóch dzwonkach odezwała się automatyczna sekretarka. Usłyszałam głos automatu, komputerowego robota, który przemawiał, jakby umieszczono go w blaszanej puszce. „Proszę zostawić wiadomość”. To kolejna sztuczka samotnych kobiet, które pragną dać do zrozumienia dzwoniącym, że pod wybranym numerem telefonu mieszka jakiś mężczyzna. Sięgnęłam po inną książkę, znaną powszechnie jako „krzyżówka”. Umieszczają tam adresy i numery telefonów według dwóch zasad. W przeciwieństwie do normalnych książek, gdzie można znaleźć informacje poukładane alfabetycznie według nazwisk, w „krzyżówce” w jednej części informacje podane są według ulic, a w drugiej według numerów. Jeśli masz tylko numer telefonu, możesz tam szybko znaleźć ulicę, numer domu i nazwisko abonenta. Podobnie jeśli masz tylko adres, możesz bez trudu sprawdzić nazwisko osoby tam mieszkającej i jej numer telefonu, jeśli oczywiście nie został zastrzeżony. Szybko znalazłam C. Bart przy Dave Levine Street, nieopodal Pacific Meadows. Penelopa Delacorte powiedziała mi, że Tina Bart zaczęła pracować w Pacific Meadows, jeszcze zanim ona tam się zatrudniła. Nie trzeba być geniuszem, żeby dojść do wniosku, że mieszkała blisko miejsca pracy. Najwyższa pora dowiedzieć się, ile pani Bart wie.

Przed wyjściem z mieszkania odszukałam swój stary rewolwer i wsunęłam go do torby. To półautomatyczny davis 32 z dwunastocentymetrową lufą. W ciągu minionych trzech lat nasłuchałam się sporo krytycznych uwag na temat tej broni. Dowiedziałam się, że jest tania i zawodna, ale nie zmniejszyło to ani o jotę mojego do niej sentymentu. Rewolwer jest mały, lekki i doskonale układa się w dłoni. Nie wierzyłam, by Richard bądź Tommy zdecydowali się mnie zaatakować, ale nie mogłam być tego do końca pewna. Takie były reguły ich gry.

22

Zbliżała się piąta, gdy wyjechałam na autostradę 101. Powoli zapadał zmrok. Nad samochodami unosiła się mżawka, którą wycieraczki rozmazywały na przedniej szybie. Dave Levine jest jednokierunkową ulicą biegnącą do centrum miasta, musiałam więc zjechać z autostrady i skręcić w lewo w Chapel. Chwilę błądziłam, mijając po prawej stronie Pacific Meadows. Przyglądałam się uważnie numerom domów. Budynek, którego szukałam, znajdował się tylko o przecznicę ode mnie. Zaparkowałam volkswagena przy ulicy i ruszyłam dalej piechotą, kuląc się pod naporem wilgotnej, nieprzyjemnej mżawki.

Budynek mieścił cztery mieszkania, dwa na dole i dwa na górze, dokąd prowadziły zewnętrzne schody. Mieszkanie oznaczone numerem 1 znajdowało się po mojej prawej stronie, a numerem 2 dokładnie naprzeciwko. Wypisane czarnymi literami nazwisko Bart znajdowało się na skrzynce pocztowej z numerem 3. Cofnęłam się o parę kroków i spojrzałam w okna na piętrze. W kilku z nich po prawej stronie świeciło się światło. Weszłam na schody, zapukałam do drzwi i czekałam. Za sobą między filarami budynku widziałam gęstniejącą mżawkę i czułam podmuchy chłodnego powietrza.

– Kto tam?

– Pani Bart?

Usłyszałam, jak zakłada łańcuch. Uchyliła lekko drzwi.

– Tak?

– Przepraszam, że nachodzę panią w domu. Nazywam się Kinsey Millhone, jestem prywatnym detektywem. Pracuję dla byłej żony doktora Purcella. Czy mogłabym z panią chwilę porozmawiać?

– Nic nie wiem. Nie widziałam go od miesięcy.

– Słyszała pani na pewno, że jego ciało znaleziono w jeziorze Brunswick?

– Czytałam o tym. Co się stało? W gazecie niewiele napisali.

– A czy to ma dla pani jakieś znaczenie?

– Nie wierzę, że popełnił samobójstwo, a to chyba próbują udowodnić.

– Zgadzam się z panią, ale nigdy nic nie wiadomo. Próbuję teraz zrekonstruować wydarzenia, które doprowadziły do jego śmierci. Czy pamięta pani, kiedy ostatnio z nim rozmawiała?

Nie odpowiedziała, ale widziałam po jej oczach, że coś wie.

Poczułam na policzku falę zimna i wilgoci.

– Mogę wejść? – spytałam nagle. – Tu naprawdę jest bardzo zimno.

– Skąd mam wiedzieć, że jest pani osobą, za którą się podaje?

Sięgnęłam do torebki po portfel. Wyjęłam licencję i wsunęłam ją w szczelinę w drzwiach. Obejrzała ją szybko i przesunęła z powrotem. Zamknęła drzwi, żeby zdjąć łańcuch, i wpuściła mnie do środka.

Kiedy tylko weszłam do mieszkania, z powrotem założyła łańcuch. Zdjęłam pelerynę i powiesiłam ją na wieszaku przy drzwiach. Przez chwilę rozglądałam się dookoła. Mieszkanie stanowiło dziwne połączenie dawnego uroku i mocno denerwujących elementów. Przebiegłam spojrzeniem po łukach i drewnianych podłogach, wąskich oknach z pożółkłymi drewnianymi żaluzjami i grzejniku stojącym przy drzwiach do sypialni. Na palenisku kominka w salonie na kupie popiołu leżało duże, mocno nadpalone polano. W mieszkaniu nie było wiele cieplej niż na zewnątrz, ale przynajmniej nie czuło się podmuchów zimnego wiatru. Za łukiem w przeciwległej ścianie mieściła się łazienka wyłożona kafelkami w modnym niegdyś beżowo-brązowym kolorze. Prawdopodobnie pochodziły z czasów, gdy wznoszono budynek. Nie musiałam nawet oglądać kuchni, by dojść do wniosku, że nie znajdę w niej żadnych nowoczesnych urządzeń: zmywarki, elektrycznego piekarnika ani młynka do odpadów. Stoi tam za to na pewno stara kuchenka marki O’Keefe and Merritt z dwoma piekarnikami ze szklaną klapą oraz pieprzniczką i solniczką w specjalnym pudełku nad płytą. Odnowiona i wypolerowana kosztowałaby teraz fortunę, choć jeden z piekarników nie działałby już tak jak kiedyś i młoda pani domu, którą skusiłby urok kuchenki, wyjmowałaby z niej niedopieczone ciasto.