Выбрать главу

Kiedy wróciłam do domu, dzwonił właśnie telefon. Dwa dzwonki. Trzy. Podniosłam słuchawkę, zanim włączyła się automatyczna sekretarka. Tommy Hevener. Kiedy usłyszałam jego głos, uświadomiłam sobie, że powinnam najpierw sprawdzać, kto dzwoni.

– Cześć, malutka. To ja – powiedział. Jego ton był jednocześnie bardzo intymny i pewny siebie, jakbym przez cały dzień siedziała przy telefonie w nadziei, że wreszcie do mnie zadzwoni. Na dźwięk jego głosu wzdrygnęłam się, gotowa ślinić się ze strachu jak pies. Musiałam szybko przypomnieć sobie w duchu, że choć nie mam ochoty go więcej oglądać, mogę potrzebować jego pomocy w uspokojeniu Richarda.

– Cześć. Jak się masz? – spytałam, ignorując jego uwodzicielskie zapędy. Postanowiłam podejść do całej sprawy spokojnie i bezosobowo.

– Co zrobiłaś Richardowi? Jest na ciebie wkurzony jak diabli.

Mój żołądek wykonał gwałtowne salto.

– Wiem i jest mi bardzo przykro z tego powodu.

– A co się stało?

– Co się stało? No cóż.

Myśl, myśl, myśl, myśl, myśl. Z moich ust spłynęło nagle gładkie kłamstwo.

– Lonnie chce, żeby została u niego, więc obniżył mi czynsz o połowę.

– Dlaczego mu o tym nie powiedziałaś? Richard na pewno by to zrozumiał.

– Nie miałam okazji. Był tak wściekły, że bałam się odezwać.

– A dlaczego nie powiedziałaś o tym mnie? Mogliśmy coś razem wymyślić. Jezu. A potem się dowiedział, że wycofałaś czek. Powinnaś go była zobaczyć. Wrzeszczał jak opętany. Nie masz pojęcia, do czego gotów się posunąć w takim stanie.

Chyba znam możliwości Richarda w tym względzie.

– Nie możesz z nim porozmawiać w moim imieniu?

– Próbowałem. Pomyślałem, że jeśli poznam twoją wersję wydarzeń, uda mi się jakoś przemówić mu do rozumu. Paskudnie to spaprałaś.

– Masz rację. Wiem, ale próbowałam to przecież jakoś wytłumaczyć… Doszłam do wniosku, że będzie lepiej, jeśli do niego napiszę. Nie chciałam mu tego powiedzieć prosto w twarz.

– Popełniłaś poważny błąd. To go właśnie najbardziej wkurzyło.

– To już wiem. Jak myślisz, co się teraz stanie?

– Trudno wyczuć. Może wszystko jakoś ucichnie. Zawsze trzeba mieć nadzieję – powiedział. – No, ale dość już o tym. Kiedy możemy się spotkać? Stęskniłem się za tobą. – Niby żartował, ale słychać było, że to tylko gra. Mogłam albo zgodzić się od razu na spotkanie, albo dopuścić do tego, by zaczął tak długo nalegać, aż w końcu ulegnę. Powoli budził się we mnie upór i gniew. Próbowałam mówić łagodnym i uprzejmym tonem, ale wiedziałam doskonale, że nie pogodzi się łatwo z tym, co miałam mu do powiedzenia.

– Posłuchaj, nie sądzę, żeby ten związek miał jakąś przyszłość. Lepiej dajmy sobie z tym wszystkim spokój.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła martwa cisza. Słyszałam tylko jego oddech. Nie przerywałam milczenia.

– Tak to zawsze rozgrywasz, co? – powiedział w końcu. – Trzymasz wszystkich na dystans. Nigdy nie pozwalasz nikomu za bardzo się do siebie zbliżyć.

– Może. Chyba masz rację. Rzeczywiście mogłeś dojść do takiego właśnie wniosku.

– Wiem, że ktoś kiedyś cię skrzywdził, i bardzo mi przykro z tego powodu. Daj mi jednak szansę, proszę. Nie odpychaj mnie. Zasłużyłem sobie chyba na coś lepszego.

– To prawda. Zasługujesz na więcej, niż ja mogę ci dać. Z całego serca życzę ci wszystkiego najlepszego. Przykro mi, że nic z tego nie wyszło.

– Nie możemy nawet o tym porozmawiać?

– Nie widzę sensu.

– Nie widzisz sensu? Co ty, do cholery, wygadujesz?

– Nie zamierzam się z tobą kłócić. Przepraszam, jeśli odniosłeś mylne wrażenie…

– Kto ci dał prawo tak do mnie mówić? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? To ty rwałaś mnie od samego początku.

– Odkładam słuchawkę. Do widzenia.

– Poczekaj jeszcze chwilę, do cholery. Wkurzasz mojego brata, ja cię bronię, a ty mnie potem traktujesz jak gówno? Chyba zupełnie ci odbiło.

– Świetnie. Wspaniale. I na tym powinniśmy wszystko zakończyć. – Odłożyłam słuchawkę na widełki. Z pewnym opóźnieniem serce zaczęło mi dudnić niczym kozłowana wściekle piłka do koszykówki. Stałam nadal, czekając, co się wydarzy.

Telefon zadzwonił raz jeszcze i choć spodziewałam się go usłyszeć, podskoczyłam przerażona. Dwa dzwonki. Trzy. Cztery. Odezwała się automatyczna sekretarka. Usłyszałam swoje nagrane powitanie, po czym Tommy odłożył słuchawkę. Minęło trzydzieści sekund. Telefon odezwał się raz jeszcze. Podniosłam słuchawkę i wcisnęłam guzik, przerywając rozmowę. Wyłączyłam dzwonek, a potem dla całkowitej pewności wyciągnęłam wtyczkę telefonu z gniazdka.

Usiadłam przy biurku i parę razy głęboko odetchnęłam. Nie zamierzałam pozwolić, żeby ten facet mnie dopadł. Jeśli zajdzie taka potrzeba, porozmawiam z Lonniem o sądowym nakazie trzymania się ode mnie z daleka. Tymczasem musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby przestać o nim myśleć.

Wyjęłam karteczki do notowania i zapisałam wiele nowych informacji. Rozłożyłam je potem wszystkie przed sobą niczym karty do tarota i przyjrzałam się im dokładnie. Karteczki z informacjami na temat Joela Glaziera, Harveya Broadusa i Pacific Meadows tworzyły spory wachlarz. Do nich przyczepione były jeszcze dwie: Penelopa Delacorte, zastępca administratora, i Tina Bart, zwolniona z pracy księgowa. Joel Glazier i Harvey Broadus zadali sobie sporo trudu, by dać wszystkim do zrozumienia, że winę za cały skandal z Medicare ponosi Dowan. Do całości nie pasowała tylko jedna karteczka – ta, na której zanotowałam informację o związku Broadusa z pielęgniarką, która tak pracowicie się nim niedawno zajmowała.

Wróciłam do notatki poświęconej Tinie Bart. Gdzie teraz jest? Penelopa Delacorte na pewno wiedziała, ale nie zamierzała mi powiedzieć. Kierowana nagłym impulsem pochyliłam się i otworzyłam szufladę biurka. Wyjęłam z niej książkę telefoniczną i odnalazłam abonentów, których nazwiska zaczynały się na literę B. Zawsze powtarzam, że kiedy ma się wątpliwości, trzeba zacząć od rzeczy najprostszych. W książce wymieniono cztery osoby o nazwisku Bart, jednak żadna z nich nie miała na imię Tina. Znalazłam za to C. Bart. Najwyraźniej był to skrót od imienia Christine lub Christina. To wybieg stosowany często przez samotne kobiety, pragnące uniknąć anonimowych telefonów od facetów, którzy sapiąc w słuchawkę, majstrują przy slipach. Włączyłam telefon i wykręciłam numer C. Bart. Po dwóch dzwonkach odezwała się automatyczna sekretarka. Usłyszałam głos automatu, komputerowego robota, który przemawiał, jakby umieszczono go w blaszanej puszce. „Proszę zostawić wiadomość”. To kolejna sztuczka samotnych kobiet, które pragną dać do zrozumienia dzwoniącym, że pod wybranym numerem telefonu mieszka jakiś mężczyzna. Sięgnęłam po inną książkę, znaną powszechnie jako „krzyżówka”. Umieszczają tam adresy i numery telefonów według dwóch zasad. W przeciwieństwie do normalnych książek, gdzie można znaleźć informacje poukładane alfabetycznie według nazwisk, w „krzyżówce” w jednej części informacje podane są według ulic, a w drugiej według numerów. Jeśli masz tylko numer telefonu, możesz tam szybko znaleźć ulicę, numer domu i nazwisko abonenta. Podobnie jeśli masz tylko adres, możesz bez trudu sprawdzić nazwisko osoby tam mieszkającej i jej numer telefonu, jeśli oczywiście nie został zastrzeżony. Szybko znalazłam C. Bart przy Dave Levine Street, nieopodal Pacific Meadows. Penelopa Delacorte powiedziała mi, że Tina Bart zaczęła pracować w Pacific Meadows, jeszcze zanim ona tam się zatrudniła. Nie trzeba być geniuszem, żeby dojść do wniosku, że mieszkała blisko miejsca pracy. Najwyższa pora dowiedzieć się, ile pani Bart wie.

Przed wyjściem z mieszkania odszukałam swój stary rewolwer i wsunęłam go do torby. To półautomatyczny davis 32 z dwunastocentymetrową lufą. W ciągu minionych trzech lat nasłuchałam się sporo krytycznych uwag na temat tej broni. Dowiedziałam się, że jest tania i zawodna, ale nie zmniejszyło to ani o jotę mojego do niej sentymentu. Rewolwer jest mały, lekki i doskonale układa się w dłoni. Nie wierzyłam, by Richard bądź Tommy zdecydowali się mnie zaatakować, ale nie mogłam być tego do końca pewna. Takie były reguły ich gry.