Jadąc Old Reservoir Road w zapadającym zmroku, czułam dziwne podniecenie. Jego jedyną oznaką było to, że zbyt szybko wchodziłam w zakręty, co na mokrej śliskiej nawierzchni nie było zbyt rozsądne. Musiałam jednak sprawdzić coś, co podszeptywała mi intuicja, zanim skontaktuję się w tej sprawie z Jonahem. Skręciłam w lewo i zaparkowałam volkswagena na tyłach domu.
Podeszłam do frontowych drzwi i zadzwoniłam. Fiona wyraźnie się nie spieszyła. Czekając, wpatrywałam się w jezioro Brunswick. W gasnącym świetle dnia powierzchnia wody lśniła jak rtęć. Minęło jedenaście dni od chwili, gdy po raz pierwszy stanęłam na progu tego domu i oglądałam te same widoki. Zbocze pokrywały teraz wysokie po kolana splątane chwasty, poruszające się na wietrze. Jeszcze parę dni deszczu i rozmokła ziemia osunie się w dół zbocza na ulicę.
Drzwi otworzyły się wreszcie. Nawet opiekując się wnukami, Fiona miała na sobie czarny wełniany kostium z mocno wywatowanymi ramionami. Klapy i mankiety żakietu obszyte były sztucznym futrem w lamparcie cętki. Włosy schowała pod pasującym do całości turbanem o podobnym wzorze. Gloria Swanson nie miała przy niej żadnych szans. Wyciągnęłam kopertę.
– Dołączyłam fakturę. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko podpisaniu potwierdzenia odbioru gotówki.
– Ależ skąd. Proszę wejść.
W holu stał trójkołowy rowerek, a podłoga była zarzucona zabawkami, które miałam wcześniej okazję oglądać w domu Blanche. W skłębionej masie zauważyłam laleczki, klocki, skarpetkę, kredki. Z płacht osłaniających podłogę dzieci zbudowały gigantyczny namiot, który podtrzymywały wszystkie krzesła stojące w salonie. Widziałam, jak szaleją, wybuchając co chwilę nerwowym śmiechem, który nieomylnie zwiastował wielką bitwę.
Fiona podpisała potwierdzenie. Paznokcie miała krwistoczerwone, podobnie jak szminkę do ust, która rozmazała się na dwóch przednich zębach. Wyglądało to niesamowicie, jakby nagle zaczęły jej krwawić dziąsła. Podałam jej kopię potwierdzenia.
– Jak się miewa Blanche?
– Nieźle. Ma teraz przynajmniej chwilę spokoju. Andrew odbierze dzieci po kolacji… oczywiście jeśli uda nam się do wieczora zostać przy życiu.
– Czy mogłabym skorzystać z łazienki?
– Oczywiście. Jest za kuchnią.
– Zaraz wracam.
Fiona weszła do salonu i słyszałam, jak każe dzieciom posprzątać cały ten bałagan. Ku mojemu zdumieniu wyglądało na to, że zamierzają jej posłuchać.
Przeszłam przez kuchnię i otworzyłam drzwi garażu mieszczącego trzy samochody. Najbliżej drzwi stało bmw, lecz pozostałe miejsca były puste. Fiona powiedziała mi, że kiedy odwiedzał ją Dowan, kazała mu wjeżdżać do garażu, żeby nie dawać sąsiadom powodów do plotek. Zapaliłam światło, ale niewiele to pomogło.
Wyjęłam z torby latarkę i podeszłam do ściany po drugiej stronie garażu. Wyobraziłam sobie, że siedzę w srebrnym mercedesie doktora. Spojrzałam w lewo i oszacowałam lot pocisku wystrzelonego z przedniego siedzenia, który przeszył głowę ofiary, wypadł przez okno i wbił się w ścianę. Gdzieś tutaj, pomyślałam. Byłam gotowa założyć się o dużą sumę, że Fiona nie zadałaby sobie tyle trudu, by wydobyć nabój z suchej już ściany. Miała dość białej farby, by zatrzeć wszystkie ślady popełnionego przestępstwa. Poza tym kto by go tutaj szukał? Policjanci spacerujący z wykrywaczami metalu przeszukiwali przecież zbocze wzgórza aż po drogę.
W słabym świetle żarówki ściana wyglądała na nienaruszoną. Przesunęłam dłonią po tynku, spodziewając się znaleźć jakieś nieregularności powierzchni. Ściana była gładka jak stół. Nigdzie nie było najmniejszego śladu. Poświeciłam latarką pod lekkim kątem w nadziei, że pomoże mi to wykryć minimalne choćby wybrzuszenie. Nic. Świeciłam dalej, zataczając coraz szerszy krąg, ale nie znalazłam żadnego dowodu na to, że Dow został zastrzelony właśnie tutaj. Nie było żadnych odłamków szkła ani śladów oleju w miejscu, gdzie mógł stać jego samochód.
Stałam tam osłupiała i rozczarowana. Chciało mi się płakać. A byłam taka pewna swych podejrzeń.
Drzwi do kuchni otworzyły się nagle i stanęła w nich Fiona. Patrzyła na mnie zdumiona.
– Długo pani nie wracała. Byłam ciekawa, co się stało.
Spojrzałam na nią i zaschło mi w ustach. Rozpaczliwie szukałam wymówki, która wyjaśniłaby moje dziwne zachowanie.
– Wcześniej był już tutaj detektyw Paglia i robił dokładnie to samo co pani. Szukał ukrytego w ścianie pocisku, ale nic nie znalazł.
– Fiono, bardzo mi przykro.
– Nie wątpię – urwała na moment. – Mam tylko jedno pytanie. Gdybym rzeczywiście zamordowała Dowana, po co zadawałabym sobie tyle trudu, żeby panią zatrudnić?
Czułam, że się rumienię, ale wiedziałam, że jestem jej winna prawdę.
– Pomyślałam, że trzeba było odnaleźć ciało, żeby mogła pani zrealizować polisę. Poza tym, wynajmując mnie, stawiała się pani poza kręgiem podejrzanych.
Wpatrywała się we mnie uporczywie, jednak nie podniosła głosu.
– Jest pani bardzo arogancką młodą kobietą. A teraz proszę opuścić mój dom.
Wyszła z garażu, zamykając za sobą mocno drzwi.
Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w dół wzgórza, kuląc się ze wstydu i zażenowania. Co miałam na swoją obronę? Źle ją oceniłam. Myliłam się co do Crystal i Clinta Augustine’a. Pomyliłam się też w sprawie Mariah, która zrobiła ze mnie idiotkę. Na skrzyżowaniu skręciłam w lewo. Przejechałam parę przecznic, gdy zauważyłam znajomą postać idącą poboczem. Paulie. Wyciągając kciuk, próbowała złapać jakąś okazję. Dżinsy, sportowe buty, czarna skórzana kurtka, którą widziałam już wcześniej. Całkiem niezłej jakości. Ciekawe, czy razem z Leilą zapłaciły za nią ukradzionymi pieniędzmi.
Zwolniłam i zatrzymałam się przy krawężniku. Kiedy Paulie podbiegła do samochodu, otworzyłam drzwiczki od strony pasażera.
– Wskakuj. Wybierasz się do Leili?
– Tak. Jest w domu na plaży.
Wsiadła i zatrzasnęła drzwiczki. Pachniała narkotykami i dymem z papierosów. Jej proste brązowe włosy mogłyby być ładne i błyszczące, gdyby tylko zdecydowała się je od czasu do czasu umyć. Na tłustych pasemkach niczym cekiny lśniły krople deszczu. Typ urody dziewczyny można było bez wahania uznać za niekonwencjonalny, lecz coś w jej wielkich brązowych oczach natychmiast przykuwało uwagę.
– Może mnie pani wysadzić gdzieś w mieście. Stamtąd na pewno ktoś mnie podrzuci dalej.
– Odwiozę cię na miejsce. Przyda mi się trochę powietrza – odparłam. Zaczekałam, aż minie mnie strumień samochodów, po czym włączyłam się do ruchu. – Masz szczęście, że tędy przejeżdżałam. Rzadko bywam w tej okolicy. Byłaś u Lloyda?
– Tak, ale nie było go w domu i nie mogłam znaleźć klucza. Nie chciałam czekać na niego na tym zimnie. Nie ma pani dość tego pieprzonego deszczu?
Ostatnią uwagę pominęłam milczeniem.
– Przyjaźnicie się z Lloydem?
– Trochę. Głównie z powodu Leili.
– Jak myślisz, będzie za nim tęsknić, gdy przeniesie się do Las Vegas?
– To rewelacja. Zatkało ją, gdy się o tym dowiedziała.
– Jest już w szkole?
– Nie, wraca dopiero we środę. Mama ją odwiezie.
– Może odwiedzi Lloyda, gdy już się tam zadomowi – powiedziałam. – Kiedy wyjeżdża? Wspominał, że za parę dni.
– Tak jakby. Próbuję go przekonać, żeby mnie zabrał ze sobą.
– Wyjechałabyś z miasta?
– Jasne. Gówno mnie ono obchodzi.
– Nie masz tu żadnej rodziny?
– Tylko babcię, a ona i tak na wszystko mi pozwala.
Spojrzałam na nią uważnie.
– Byłaś już kiedyś w Las Vegas?
– Raz. Miałam wtedy sześć lat. – Uśmiechnęła się i ożywiła. – Zatrzymaliśmy się w hotelu Flamingo. Razem z siostrą pływałyśmy w basenie i zjadłyśmy tyle koktajlu z krewetek, że rzygała potem w krzakach. Wieczorami snułyśmy się po barze i dopijałyśmy drinki, które ludzie zostawiali na stołach. Było super. Zachowywałyśmy się potem jak totalne wariatki.