Выбрать главу

– Proszę usiąść – powiedziała wskazując powabną ręką obłożoną poduszkami kanapę. – Napije się pan?

– Nie, dziękuję.

– A więc to nieprawda, że dziennikarze piją od rana do wieczora?

– Jeżeli się pije i pisze jednocześnie, to efekt jest nieszczególny.

– Tak przypuszczam – rzekła. – Dylan Thomas powiedział, że tylko na trzeźwo udaje mu się stworzyć coś dobrego.

– To inna klasa odparłem z uśmiechem.

– Ale zasada ta sama.

– Jak najbardziej.

Z głową przechyloną lekko na bok długo taksowała mnie wzrokiem. Zielona sukienka spowijała nieruchomymi fałdami jej smukłe ciało. Fantastyczne nogi w najmodniejszych pończochach wsunięte były w lśniące zielone buciki ze złotymi sprzączkami, a jedyny dodatek do tego stroju stanowił złoty zegarek z szerokim paskiem, który nosiła na lewej ręce.

– Zapamięta mnie pan – powiedziała.

Skinąłem głową. Jej ciało, obleczone w zieloną sukienkę, poruszyło się ledwo uchwytnie.

– I ja pana zapamiętam – dodała wolno, nadając temu zdaniu szczególny sens.

Jej głos, mimikę twarzy i gesty cechował niewzruszony spokój. Być może przywidziało mi się tylko, że przeskoczyła między nami iskra zmysłowości. Następna jej kwestia z pewnością nie kryła żadnego podtekstu i nie stanowiła zachęty.

– Pan naprawdę lubi konie? – spytała. Tak, lubię – odparłem.

– Pół roku temu przysięgłabym, że w życiu nie wybiorę się na wyścigi.

– Ale teraz już pani chodzi?

– Z chwilą kiedy Harry wygrał Egocentryka na tej loterii, życie w naszej głuszy odmieniło się.

Właśnie o tym chciałbym napisać – powiedziałem.

Wyjaśniłem następnie, że sprowadził mnie do tego domu artykuł dla „Lakmusa”. Gonitwa o Puchar Latarnika, wywiad środowiskowy itd. Akurat w tym momencie wybrani przeze mnie nietypowi właściciele konia wyścigowego, Harry i Sara Huntersonowie, wrócili do domu po niedzielnym lunchu w klubie golfowym, przynosząc ze sobą powiew świeżego powietrza, zmieszanego z dymem kosztownych cygar i zapachem nie przetrawionego do końca dżinu.

Pan Hunterson, potężnej postury sześćdziesięciolatek o niedźwiedzim uroku, wyglądał na człowieka nawykłego do rozkazywania i zaprzysięgłego konserwatystę. Domyślałem się, że czytuje „Telegraph” i jeździ dużym jaguarem. Z automatyczną skrzynią biegów, ma się rozumieć. Serdecznie uścisnął mi rękę i wyraził swoje zadowolenie, że jego siostrzenica się mną zajęła.

Tak, dziękuję – powiedziałem.

Gail, kochanie, nie dałaś panu Tyrone’owi nic do picia upomniała ją ciotka. Bo nie chciał.

Obie panie odnosiły się do siebie z chłodną uprzejmością, rozmawiając ugrzecznionym tonem. Pani Hunterson musiała być ze trzydzieści lat starsza od Gail, ale dokładała usilnych starań, żeby nie dać się nadgryźć zębowi czasu. Cała jej postać zdradzała dbałość o wygląd – od pofarbowanych na złotawy odcień włosów, przez rdzawą sukienkę po brązowe golfowe buty na grubej podeszwie. Dobrze zachowaną figurę zawdzięczała głównie diecie zapożyczonej od zaglądających do kieliszka mężczyzn, zdradzał ją tylko obwisły podbródek. Golf i dżin nie wyryły jej zmarszczek nigdzie z wyjątkiem okolic oczu. Usta nadal miała pełne i kształtne. Efektowna powierzchowność budziła nadzieje, że pani Hunterson ma błyskotliwy umysł, lecz okazały się one iluzoryczne. Była osobą ograniczoną, a jej zachowanie i poglądy tak schludne, uporządkowane i równfe podrobione, jak jej dom.

Przeprowadzenie wywiadu z jej mężem okazało się łatwe, bo zaliczył tego dnia dziewiętnaście dołków.

– Ten los loteryjny kupiłem na potańcówce w klubie golfowym – powiedział. – Sprzedawał je jakiś gość, znajomy znajomego, no i dałem mu za niego funta. Wie pan, jak to jest na potańcówce. Powiedział, że to na cele dobroczynne. Pomyślałem, że funt to trochę za dużo jak na los loteryjny, nawet jeśli w grę wchodzi koń. A ja przecież wcale nie chciałem konia. Aż tu raptem, diabli nadali, wygrywam go. To dopiero kłopot, co? Ni stąd, ni zowąd posiąść konia, którego się nie umie dosiąść.

Roześmiał się, oczekując, że ten żarcik zostanie odpowiednio nagrodzony.

Nie zawiodłem go. Pani Hunterson i Gail miały miny świadczące, iż tyle razy już słyszały o tym posiadaniu i dosiadaniu, że teraz przy każdej powtórce zgrzytały zębami.

– Czy mógłby mi pan opowiedzieć o wpływach, jakie pana ukształtowały i o pańskim życiu?

– Historia mojego życia, tak?

Zaśmiał się serdecznie, spoglądając to na żonę, to na siostrzenicę, w poszukiwaniu aprobaty. Głowę miał dużą i kształtną, choć odrobinę przytłusty kark. Było mu do twarzy z opaloną łysiną i starannie przyciętym wąsikiem. Widoczne na policzkach cienkie żyłki tworzyły okrągłe rumieńce.

– Historia mojego życia – powtórzył. – Od czego mam zacząć?

– Niech pan zacznie od urodzenia i jedzie dalej – powiedziałem.

Tylko największe sławy, które mają po uszy wywiadów, albo przysięgli introwertycy bądź ludzie bezwzględnie okrutni potrafią się oprzeć takiej propozycji. Huntersonowi rozbłysły oczy i z entuzjazmem przystąpił do zwierzeń.

Urodził się na przedmieściu Surrey w jednorodzinnym domu ze dwa razy mniejszym od tego, którego właścicielem był obecnie. Chodził do zwykłej szkoły, później do mało znanej prywatnej szkoły średniej, a zaraz po jej ukończeniu dostał zapalenia płuc i nie przyjęto go do wojska. Podjął pracę w City, w biurze pewnej spółki finansowej i wspiął się po szczeblach kariery od stanowiska młodszego urzędnika do dyrektora, wykorzystując przygodne informacje, dzięki którym uzbierał niewielki kapitalik na giełdzie. Żadnych podejrzanych manipulacji, żadnych nierozważnych decyzji; zarobił jednak tyle, żeby po przejściu na emeryturę mieć zapewniony byt na takim poziomie, do jakiego przywykł.

Ożenił się mając dwadzieścia cztery lata, a w pięć lat potem jego samochód staranowała ciężarówka, zabijając mu żonę, trzyletnią córkę i owdowiałą matkę. Przez piętnaście lat bardzo rozrywany na przyjęciach Hunterson „rozglądał się”. Aż kiedyś poznał Sarę. Spotkali się po raz pierwszy w lokalu partii konserwatywnej, gdzie pracowali oboje na ochotnika wypisując adresy wyborców, do których miano rozesłać broszury partyjne w związku z wyborami uzupełniającymi, no i w trzy miesiące potem wzięli ślub. W dźwięcznym i pewnym siebie głosie człowieka sukcesu, jakim był Hunterson, pobrzmiewało echo motywów tego drugiego małżeństwa. Po prostu zaczynała mu doskwierać samotność.

W porównaniu z innymi ludzkimi żywotami, w życiu Huntersona nie zdarzyło się nic ciekawego ani godnego uwagi. Dla „Famy” nie znalazłem w tym, co powiedział, żadnego tematu, a dla „Lakmusa” tyle co kot napłakał. Zrezygnowany spytałem, czy nie zamierza pozbyć się Egocentryka.

– Nie, nie, skądże – odparł. – W zasadniczy sposób odmienił nasze życie.

– To znaczy?

– Znaleźli się dzięki niemu kilka stopni wyżej w hierarchii towarzyskiej – powiedziała chłodno Gail. – Mają się teraz czym chwalić przy kuflu piwa.

Spojrzeliśmy wszyscy na nią. Głowę trzymała tak, że nie potrafiłem określić, czy była umyślnie zjadliwa, czy tylko uszczypliwa, a sądząc z niepewnej miny jej wuja, miał podobne wątpliwości. Jednakże nie dało się ukryć, że trafiła w sedno, za co ciotka zręcznie ją ukarała.

– Gail, kochanie, czy mogłabyś zrobić nam wszystkim herbaty? – zaproponowała.