Выбрать главу

Nie odpowiedziałem. Czułem się oszołomiony i zgubiony. Kiedy Ross puścił mi rękę siadłem na stołku, zmuszając się do patrzenia na Vjoersteroda z opanowaniem.

Yjoersterod stał blisko głowy Elżbiety, przypatrując mi się z rosnącym zadowoleniem.

– A więc nareszcie wiemy, na czym stoimy, panie Tyrone – powiedział. – Czyżby tak poniosła pana zarozumiałość, że uznał pan za możliwe bezkarne przeciwstawianie mi się? Nikomu to się jeszcze nie udało, panie Tyrone. I nie uda.

Nie odpowiedziałem. Koło siebie miałem Rossa, stojącego o krok za mną. W prawym ręku kołysał mu się przedmiot, którym mnie uderzył – krótka, gruszkowata pałka. Przy jej ciężarze i miażdżącej sile uderzenia kastety chłopców Charliego zakrawały na żart. Powstrzymywałem się od potarcia bolących miejsc poniżej karku.

– Panie Tyrone – zagadnął mnie towarzyskim tonem Vjoersterod. – Gdzie jest Tomcio Paluch?

Kiedy znów nie odpowiedziałem, wykonał nagły półobrót, spojrzał w dół i ostrożnie wsunął czubek buta pod wyłącznik elektryczny na kablu biegnącym bezpośrednio do pompy. Elżbieta obróciła głowę, żeby podążyć za moim spojrzeniem i zobaczyła, co tamten robi.

– Nie – powiedziała histerycznym, przerażonym głosem. Vjoersterod uśmiechnął się.

– Gdzie Tomcio Paluch? – powtórzył.

– W stajniach przy torze wyścigowym w Heathbury Park.

– Aha. – Cofnął nogę opierając ją na podłodze. – Widzi pan, jakie to proste? Zawsze się udaje. To tylko kwestia znalezienia właściwego środka nacisku. I zastosowania go z odpowiednią siłą. Przekonałem się, że żaden koń nie jest nigdy wart naprawdę poważnego zagrożenia dla naszych bliskich.

Nic nie powiedziałem. Miał rację.

– Trzeba to sprawdzić odezwał się Ross zza moich pleców.

Oczy Vjoersteroda zwęziły się.

– Nie zaryzykowałby kłamstwa – powiedział.

– Przedtem nie dał się szantażować. Chciał pana dostać w swoje ręce. Niech pan to sprawdzi.

Ross nie mówił władczym tonem, tylko tak jakby radził. Był kimś więcej niż szoferem, ale nie partnerem.

Vjoersterod wzruszył ramionami, ale sięgnął po słuchawkę. Najpierw informacja telefoniczna. Tor Heathbury Park. Dom dyrektora wyścigów? Znakomicie.

Telefon odebrał osobiście Ondroy.

– Dzwonię w imieniu pana Tyrone’a, żeby się dowiedzieć, jak się czuje Tomcio Paluch… powiedział Vjoersterod.

Z niewzruszoną miną wysłuchał cierpliwie odpowiedzi.

Pomyślałem bez związku, że to tłumaczy brak zmarszczek na jego żółtawej twarzy. Nigdy się nie uśmiechał, rzadko zachmurzał. Tylko oczy miał okolone zmarszczkami, prawdopodobnie wskutek mrużenia ich na słońcu w swojej ojczyźnie.

– Uprzejmie panu dziękuję – powiedział Vjoersterod ujmująco grzecznie, wcielając się w urzędnika ministerstwa spraw zagranicznych. -

– Niech pan go zapyta, w którym boksie jest koń – podsunął mu Ross. – Niech poda numer.

Na zadane pytanie Vjoersterod otrzymał odpowiedź.

– Sześćdziesiąt osiem. Dziękuję, dobranoc. Ostrożnie odłożył słuchawkę na widełki i nie odzywał się, przedłużając milczenie, które zapadło. Miałem cichą nadzieję, że skoro uzyskał to, po co przyszedł, łaskawie sobie teraz pójdzie. Niewielki skrawek nadziei, w dodatku okazał się płonny.

– Cieszy mnie panie Tyrone, że nareszcie zrozumiał pan konieczność współpracy ze mną – powiedział Vjoersterod, oglądając paznokcie. Znów zamilkł znacząco. – Jednak w pańskim przypadku byłbym niemądry, gdybym uwierzył, że ten stan rzeczy potrwa długo, jeżeli nie zrobię nic, aby przekonać pana, że musi się on utrzymać.

Spojrzałem na Elżbietę. Nie dotarł do niej, zdaje się, sens tego dość zawiłego zdania. Głowę miała ułożoną na poduszce tak, jakby odpoczywała, oczy zamknięte. Ulżyło jej, kiedy powiedziałem, gdzie jest koń. Myślała, że już po wszystkim.

Podążając za moim spojrzeniem i myślą, Vjoersterod pokiwał głową.

– W moim kraju wiele ofiar tej choroby korzysta z respiratorów – powiedział. – Znam się na tym. Wiem jak ważna jest elektryczność. Wiem o konieczności stałego dozoru. O cienkiej jak ostrze granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Dobrze to znam.

Milczałem.

– Wielu mężów porzuca takie żony – ciągnął. – Ponieważ pan tego nie zrobił, a więc zmartwiłoby pana, gdyby stała jej się krzywda. Czy rozumuję słusznie? W rzeczy samej już pan to przed chwilą udowodnił, prawda? Nie zwlekał pan z powiedzeniem mi dokładnie tego, co chciałem wiedzieć.

Nic mu na to nie odpowiedziałem. Odczekał chwilę, po czym bez zająknienia mówił dalej. Treść jego wypowiedzi, jak już wcześniej przekonał się Dembley, kontrastowała w sposób makabryczny z jego formą.

– Cieszę się międzynarodową sławą, którą chcę zachować. W żadnym razie nie mogę pozwolić, żeby wścibscy żurnaliści wtykali nos w moje interesy i wystawiali mnie na pośmiewisko. Chcę to panu uzmysłowić raz na zawsze, wykarbować to w pańskiej pamięci, że mnie nie można wchodzić w drogę.

Ross zrobił krok w moją stronę. Skóra mi ścierpła. Starałem się z całych sił dorównać Vjoersterodowi w jego niewzruszoności.

Vjoersterod jeszcze nie skończył. Jeśli o mnie chodziło, to mógł sobie gadać całą noc. Nie uśmiechała mi się wcale ta druga ewentualność.

– Charlie Boston zawiadomił mnie, że unieszkodliwił mu pan jego ludzi. On również nie może sobie pozwolić na takie szarganie swojej opinii. Skoro więc z jego ostrzeżeń w pociągu nie wysnuł pan żadnej nauki poza tą, że należy ciosem oddawać za cios, zobaczymy, czy mojemu szoferowi powiedzie się lepiej.

Wsunąłem nogę pod stołek, obróciłem się na niej i wstając uderzyłem Rossa z obu rąk, jedną w żołądek, drugą w krocze. Zgiął się wpół, nie przygotowany na taki atak, a ja wyrwałem mu pałkę z ręki i uniosłem ją, żeby trzasnąć go w głowę.

– Ty… – jęknęła rozdzierająco Elżbieta. Okręciłem się z pałką w ręku i napotkałem zawzięte i nieubłagane spojrzenie Vjoersteroda.

– Proszę to rzucić – powiedział.

Trzymał czubek buta pod wyłącznikiem. Dzieliła nas odległość trzech kroków.

Zawahałem się, wrząc z wściekłości i pragnąc nade wszystko uderzyć go, powalić, usunąć ze swojego życia, a zwłaszcza z jego najbliższej godziny. Nie mogłem ryzykować. Jeden drobny ruch i odciąłby dopływ prądu. Nie mogłem podjąć ryzyka, że nie zdołam dotrzeć do włącznika na czas, bo przed sobą miałem Vjoersteroda, a za plecami Rossa. Ciężar pancerza udusiłby ją prawie natychmiast. Gdybym się im dłużej opierał, mógłbym spowodować jej śmierć.

– On pozwoliłby jej umrzeć. Był do tego zdolny. A ja musiałbym wytłumaczyć jej śmierć, a może nawet zostałbym oskarżony o jej zamordowanie. Że to niby nie chciana żona… Nie wiedział, że znam jego nazwisko i wiem o nim cośkolwiek. Spodziewał się pewno bezkarności, gdyby zabił Elżbietę. W żadnym razie nie mogłem podjąć takiego ryzyka.

Opuściłem wolno rękę, w której trzymałem pałkę, i rozwarłem palce. Ross, ciężko dysząc, schylił się i podniósł ją z dywanu.

– Niech pan siada, panie Tyrone – polecił Vjoersterod. – I nie wstaje. Niech się pan nie rusza. Wyrażam się jasno?

Cały czas trzymał czubek buta pod wyłącznikiem. Usiadłem śmiertelnie przerażony, kipiąc w środku, ale z nieustępliwą miną. Dwukrotnie w ciągu dwóch tygodni to było stanowczo za wiele.

Vjoersterod skinął na Rossa, który uderzył mnie mocno pałką w kark. Zabrzmiało to strasznie. Zabolało jeszcze gorzej.

Elżbieta krzyknęła. Vjoersterod spojrzał na nią bez litości i kazał Rossowi włączyć telewizor. Odczekali, aż się rozgrzeje. Ross nastawił dość głośno i zmienił kanał z wiadomości na muzyczny program rozrywkowy. Nie mogłem się niestety spodziewać, że jakiś sąsiad przyjdzie poskarżyć się na hałas. Jedyni sąsiedzi, którzy mieszkali odpowiednio blisko nas, pracowali w nocnym klubie i nie było ich teraz w domu.