Выбрать главу

– Skarbie – odezwałem się do Elżbiety. – Najpierw zaniosę na dół pompę. A potem ciebie i tancerz… pancerz.

– Jesteś pijany – odparła żałośnie.

– Nic dziwnego – przyznałem. – Posłuchaj, kochana. Będziesz musiała pooddychać sama. Cztery minuty. Wiesz, że możesz to zrobić sfatło… z łatwością.

Ćwiczyła to codziennie przez cztery minuty, kiedy pani Woodward myła ją w łóżku.

– Ty, jeżeli upuścisz pompę…

– Nie – odparłem. – Nie… upuszczę… pompy.

Drugiej pompy nie mieliśmy. Ta była jedyna. Zawsze wisiała nad nami groźba, że któregoś dnia jej prosty mechanizm zawiedzie. Znalezienie zapasowej graniczyło z niemożliwością, bo producentom nie opłacało się wytwarzać respiratorów, więc przestali je robić. Jeśli pompa wymagała konserwacji, dokonywano jej w mieszkaniu, a pani Woodward i ja poruszaliśmy miechy ręcznie. Stawało się to męczące po godzinie. Przez całe życie było niemożliwe. Gdybym upuścił pompę i przedziurawił miechy, przyszłość Elżbiety dałaby się wyliczyć co do minuty.

Dokładnie cztery

– Ale najpierw – powiedziałem, zastanawiając się – najpierw spakujemy kilka twoich drobiazgów. Na przykład czystą koszulę nocną.

– Na jak długo… na jak długo wyjeżdżamy? – spytała, z całych sił tłumiąc lęk i starając się traktować naszą ucieczkę rozsądnie i ze zrozumieniem.

Podziwiałem ją, rozumiałem jej starania, lubiłem ją za to, kochałem, musiałem jej zapewnić bezpieczeństwo… Serce mi ścisnęło na myśl, że to się nie uda, jeżeli będę tak ślamazarnie rozmyślał, jak kto głupi.

Na jak długo? Nie wiedziałem, na jak długo. Aż wsadzą Vjoersteroda do więzienia albo deportują go. A nawet wtedy bezpieczniej będzie zmienić mieszkanie.

– Kilka dni – odparłem.

Przyniosłem walizkę i starałem się uprzytomnić sobie, czego jej potrzeba. Zaczęła mi wymieniać rzecz po rzeczy, widząc, że nie mogę się skupić.

– Przybory do mycia. Szczotka do włosów. Kosmetyki. Skarpety do łóżka. Termofor. Sweterki. Pigułki… Popatrzyła tęsknie na aparat Possum i inne urządzenia ułatwiające jej życie.

– Szybko wrócę… szybko po to wszystko wrócę – obiecałem. Ale nie sam, pomyślałem, tak na wszelki wypadek.

– Ty też potrzebujesz paru rzeczy – przypomniała.

– Hm? – Spojrzałem na nią mrużąc oczy. – Tak… Przyniosłem szczoteczkę do zębów, grzebień, elektryczną maszynkę do golenia. Przespać się mogłem w ubraniu na łóżku w furgonetce. Przydałaby się czysta koszula. I sweter. Wepchnąłem je do torby. Nie miałem głowy do innych rzeczy. Koniec pakowania.

– Mógłbyś zostawić liścik dla pani Woodward? – spytała. – Bardzo się zmartwi, kiedy nas rano nie zastanie.

Liścik dla pani Woodward. Znalazłem jakąś kartkę. Długopis miałem w kieszeni. Liścik dla pani Woodward: „Wyjechaliśmy na kilka dni. Napiszę do pani.” Wątpiłem, czyją to uspokoi, ale nie wiedziałem, co mógłbym jeszcze dodać. Rozstrzelone litery pięły się w górę, tak pijane, jak ja sam.

– Gotowe – powiedziałem.

Pakowanie odwlekło chwilę, której oboje się obawialiśmy. Spojrzałem na pompę. Jej mechanizm mieścił się w metalowej skrzynce wielkości mniej więcej stoliczka przy łóżku, zaopatrzonej po bokach w uchwyty. Jak każdą dużą skrzynkę, łatwo ją było unieść we dwójkę, a samemu trudno. Robiłem to nieraz, ale bez zawrotów głowy i pulsujących bólem potłuczeń. Przymierzyłem się do podniesienia jej, żeby się przekonać, jak to będzie.

Przekonałem się. – Ty… nie dasz rady – powiedziała słabym głosem Elżbieta.

– Ależ tak… dam.

– To niemożliwe… przecież cię boli.

– Upicie się ma swoje zalety – powiedziałem starannie. – Największa to ta, że nie czuje się tego, co się czuje, a nawet jeśli się czuje, to człowiekowi jest wszystko jedno.

– Co mówisz?

Teraz żyj, cierp potem.

Odkryłem ją i zacząłem niezdarnie gmerać przy sprzączce przytrzymującej spiropancerz. Przemknęło mi przez myśl, że to na nic. Skoro grzebałem się tak ze sprzączką, jak mogłem dokonać przenosin w ciągu czterech minut? Przerwałem rozpinanie, zmagając się z chaosem w głowie. W młodości niekiedy prowadziłem grę z alkoholem, traktując go jak przeciwnika, piłem go za dużo i rzucałem mu wyzwanie, żeby mnie pokonał. Przekonałem się na własnej skórze, że przy odpowiednio silnej koncentracji, można całkiem prawidłowo wykonać czynności wyćwiczone na trzeźwo. Ale tym razem nie chodziło o grę. Tym razem chodziło o życie.

Znów zabrałem się do sprzączki, skupiając wszystkie swoje władze umysłowe na tej prostej czynności. Odpięła się łatwo. Podniosłem spiropancerz z piersi Elżbiety i Ułożyłem go jej na kolanach, gdzie syczał i wsysał koce.

Wyłączyłem prąd. Wyjąłem przewód. Nawinąłem go na przeznaczone do tego uchwyty. Odłączyłem elastyczną rurkę prowadzącą do spiropancerza.

Teraz nie było odwrotu. Poholowałem pompę przez pokój, ciągnąc ją na starych rozchybotanych kółkach. Otworzyłem drzwi. Przejechałem mały podest. W dół ciągnęły się schody. Oparłem się ręką o ścianę, łapiąc równowagę, i obróciłem się, żeby zejść tyłem.

Stopień po stopniu. Krok w dół. Unieść pompę i zestawić stopień niżej. Przytrzymać ją. Krok w dół. Zestawić pompę. Przytrzymać…

Zwykle kiedy nie miałem do pomocy Rona, Sue albo pani Woodward, po prostu znosiłem ją za jednym zamachem na dół. Tym razem spadłbym, gdybym chciał to zrobić. Oparłem się całym ciałem o ścianę. Krok w dół. Zestawić pompę stopień niżej. Przytrzymać… Skrzynka nie mieściła się na stopniach. Opierały się tylko dwa tylne kółka, pozostałe dwa wisiały w powietrzu… Gdyby leciała naprzód, strąciłaby mnie ze schodów…

Prędzej. Cztery minuty. W połowie schodów ogarnęła mnie panika, gdyż wydało mi się, że cztery minuty już upłynęły. Że Elżbieta umrze, kiedy ja będę wciąż jeszcze na schodach. Że nigdy, przenigdy nie zdołam znieść skrzynki na dół, chyba że zlecę z nią na łeb, na szyję.

Ostrożnie, stopień po stopniu, skupiając się ogromnie przy każdym ruchu, dotarłem do parteru. Wytoczyłem pompę przez małą sień na ulicę, unosząc ją nad progiem. Pociągnąłem ją do furgonetki.

Najgorszy moment. Podłoga furgonetki znajdowała się kilkanaście cali na jezdnią. Wszedłem, nachyliłem się jak najniżej, chwyciłem pompę za rączki i pociągnąłem. Miałem uczucie jakby mnie rozdzierano, jak w tej chińskiej torturze z dwoma drzewami. Pompa oderwała się od ziemi, weszła przez drzwiczki i spoczęła na podłodze. Świat wokoło zawirował. Zawadziłem o koniec łóżka i runąłem na plecy, nie wypuszczając pompy z rąk. Pompa zakołysała się, przewróciła z hukiem na bok i zbiło się szkiełko na wskaźniku ciśnienia i ilości oddechów na minutę.

Ciężko dysząc i czując się tak, jakbym został wtrącony w beznadziejny koszmar, pochyliłem się nad pompą i postawiłem ją na kółkach. Wsunąłem ją na właściwe miejsce. Zapiąłem pasy, które ją przytrzymywały. Wepchnąłem małe kliny pod kółka. Połączyłem ją kablami z baterią. Nie mogłem uwierzyć, że tego dokonałem, i zmarnowałem kilka sekund na sprawdzenie połączeń.

Gdyby pompa nie działała… gdyby dostał się do środka kawałek szkła… gdyby przedziurawił miechy… Nie byłem w stanie myśleć precyzyjnie, nie wiedziałem, co na to poradzić, liczyłem, że wszystko się uda.

Po schodach na górę. Bez pompy okazało się to łatwe. Potykałem się co drugi stopień. Na podeście wylądowałem na kolanach.