Выбрать главу

– Zjawił się dziś o dziesiątej gotów się wściec, gdyby koń przyjechał choć minutę po dwunastej, a kiedy się dowiedział, że już tu jest, to też się wściekł i miał pretensje, że go nie zawiadomiono.

– Nie ma łatwego charakteru – przyznałem.

– To jeszcze nie wszystko. Około ósmej rano zadzwonił do mnie strażnik, że kręci się tu facet i chce się dostać do środka. Zaproponował mu jedną łapówkę, potem drugą, większą, i próbował też wśliznąć się niepostrzeżenie, kiedy strażnik kłócił się z którymś ze stajennych. Wyskoczyłem więc z domu na zwiad i rzeczywiście, jakiś przysadzisty osobnik obchodził od tyłu zabudowania stajenne szukając nie strzeżonego wejścia. Zaprowadziłem go przed stajnię i strażnik poświadczył, że to ten sam gość, więc spytałem go, kim jest i czego chce. Nie odpowiedział. Twierdził, że nie popełnił żadnego przestępstwa. Puściłem go. Nic mu nie mogłem zrobić.

– Szkoda.

– Chwileczkę. Kiedy się oddalił, podchodzi do mnie kierownik toru i z miejsca pyta: „A co tu robi Charlie Boston?”

– Co takiego?

– Właśnie. Myślałem, że to nazwisko coś panu powie. Ale jeżeli chciał dopaść Tomcia Palucha, to zabierał się do tego wyjątkowo niezręcznie.

– Ani sprytu, ani krzepy – powiedziałem. Spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Jeżeli to tylko Charlie Boston zagrażał Tomciowi Paluchowi, to czy pan odrobinę nie przesadził?

– Proszę przeczytać kolejny odcinek mojego sensacyjnego serialu w „Famie” – odparłem kpiarsko.

Roześmiał się i odwrócił na dobre do niecierpliwiącej się kolejki. Wyszedłem na wybieg dla koni rozmyślając o Bostonie i jego daremnych próbach dotarcia do konia. O Bostonie, który myślał za pomocą mięśni. W dodatku nie swoich, a cudzych. Kiedy jego chłopcy poszli na chorobowe, a Vjoersterod i Ross przenieśli się na tamten świat, został sam, bezbronny jak ostryga po otwarciu muszli.

Możliwe też, że ogarnęła go desperacja. Skoro usiłował przenieść pięćdziesiąt tysięcy funtów do innych bukmacherów, straciłby jak nic dziesięć razy tyle – ponad pół miliona – gdyby Tomcio Paluch wygrał. Krach nie z tej ziemi. Ewentualność wywołująca popłoch i skłaniająca do lekkomyślności z coraz gwałtowniejszą siłą, w miarę zbliżania się terminu gonitwy.

Doszedłem do wniosku, że Roncey powinien dzielić ze mną troskę o bezpieczeństwo konia i zacząłem go wypatrywać w tłumie. Rozglądając się na boki, skręciłem za róg i omal nie wpadłem na kogoś, kto stał przy tablicy „Wyniki z innych torów”. Już miałem przeprosić, kiedy spostrzegłem, kto to jest.

Gail.

Najpierw zobaczyłem w jej oczach zaskoczeniem a potem niepewność. Bardzo możliwe, że po mnie było widać to samo. Bardzo możliwe, że nasze spotkanie wstrząsnęło nią do głębi, tak jak i mną. Jednak gdybym się chwilę nad tym zastanowił, mógłbym przewidzieć, że przyjedzie na Puchar Latarnika, żeby zobaczyć, jak pobiegnie koń jej wuja.

– Ty? – odezwała się nieśmiało, tracąc nieco ze zwykłej pewności siebie.

– A to ci niespodzianka – odparłem beztrosko, choć wcale się tak nie czułem.

– Spodziewałam się, że cię zobaczę – powiedziała. Gładkie, kruczoczarne włosy Gail lśniły w słońcu, którego promienie złociły rysy jej miedzianobrązowej twarzy. Usta, które kiedyś całowałem, były różane. Ciało, które tak lubiłem nagie, okrywał turkusowy płaszcz. To już tydzień, pomyślałem bez uczucia. To już tydzień odkąd wyszedłem z pokoju hotelowego, zostawiając ją w łóżku.

– Wuj z ciotką przyjechali? – spytałem.

Towarzyska pogawędka. Ukrywanie rany, która nie zaczęła się jeszcze nawet zabliźniać. Nie powinienem w ogóle zostać zraniony. Sam sobie byłem winien. Nie miałem prawa się skarżyć.

– Są w barze. Gdzieżby indziej – odparła.

– Napijesz się czegoś? Potrząsnęła głową.

– Chcę się… wytłumaczyć. Widzę, że wiesz… muszę to wyjaśnić.

– Nie ma potrzeby. A może kawy?

– Posłuchaj.

Zesztywniałem cały, czując, że nawet usta same mi się zacięły. Zmusiłem się, żeby je rozerwać i narzuciłem sobie spokój.

– Dobrze.

– Czy już… czy twoja żona się z tobą rozwiedzie?

– Nie.

– Ach taaak – odparła z przeciągłym westchnieniem. – Wobec tego przepraszam, jeżeli miałeś przeze mnie nieprzyjemności. Ale dlaczego kazała cię śledzić, jeśli nie chce się z tobą rozwieść?

Spojrzałem na nią. Moja rana w okamgnieniu się podgoiła.

– O co chodzi – spytała. Odetchnąłem głęboko.

– Opowiedz mi, co się stało, kiedy się rozstaliśmy. Opowiedz mi o człowieku, który mnie śledził – poprosiłem.

– Zagadnął mnie na ulicy tuż przed hotelem.

– Jak wyglądał?

– Wydał mi się trochę dziwny. Jak by tu powiedzieć… sama nie wiem… zbyt wytworny, to jest chyba właściwe określenie, jak na prywatnego detektywa. Miał na przykład ubranie szyte na miarę. Zwróciłam też uwagę na nietutejszą wymowę i żółtawą cerę. Wysoki. Gdzieś około czterdziestki.

– Co powiedział?

– Powiedział, że twoja żona chce się rozwieść i że on się tym zajmuje. Poprosił mnie o… namacalny dowód.

– Rachunek z hotelu?

Skinęła głową, unikając mojego wzroku.

– Zgodziłam się po niego wrócić – powiedziała.

– Dlaczego to zrobiłaś? Nie odpowiedziała.

– Zapłacił ci za to?

– Mój Boże, Ty – wybuchnęła. – A czemu nie? Potrzebowałam tych pieniędzy. Widzieliśmy się tylko trzy razy, a przecież nie jesteś lepszy ode mnie, żyjesz z żoną tylko dlatego, że jest bogata.

– Tak – odparłem. A ile ci dał?

– Zaproponował mi pięćdziesiąt funtów i kiedy już się oswoiłam z myślą, że mi zapłaci, powiedziałam mu, żeby się zastanowił, bo twoja żona ma tyle pieniędzy, że stać ją na zapłacenie większej sumy za swoją wolność.

– I co potem?

– Powiedział, że jeżeli dostarczę mu wyczerpujących i wymownych informacji, podwyższy znacznie zapłatę.

– Umilkła, po czym trochę z zażenowaniem, a trochę wyzywająco, dodała: – Zgodził się w końcu zapłacić” mi tysiąc funtów.

Parsknąłem głośno, jakbym miał się roześmiać.

– Twoja żona nic ci nie mówiła? – spytała.

Potrząsnąłem przecząco głową.

– To chyba niemożliwe, żeby miał przy sobie tyle gotówki

– powiedziałem. – Zapłacił ci czekiem?

– Nie. Spotkaliśmy się później, pod moją szkołą, i wręczył mi brązową torbę z uszami… Piękne nowe banknoty, w paczkach. Dałam mu rachunek i powiedziałam mu… wszystko, co wiedziałam.

– Tak.

– Dlaczego zapłacił mi aż tyle, skoro ona nie chce rozwodu? – Ponieważ nie odpowiadałem, mówiła dalej. – Nie chodziło mi tylko o pieniądze… Myślałam, że ona chce się z tobą rozwieść, więc dlaczego, do diabła, miałabym ją powstrzymywać. Zapowiedziałeś, że jej nie opuścisz, ale gdyby to jej zechciało się porzucić ciebie, byłbyć wolny i moglibyśmy mieć dla siebie więcej niż kilka niedziel…

Pomyślałem, że być może kiedyś rozśmieszy mnie ironia tej sytuacji.

– To nie moja żona ci zapłaciła – odparłem. – Zapłacił ci ten człowiek. Nie zbierał dowodów zdrady, żeby moja żona mogła wystąpić o rozwód, ale po to, żeby mnie szantażować.

– Och! – jęknęła. – Och, nie, Ty! Mój Boże, tak mi głupio, przepraszam. – Oczy rozszerzyły jej się raptownie. – Więc pomyślałeś… pomyślałeś chyba… że cię sprzedałam!

– Niestety tak, byłem niemądry – powiedziałem przepraszająco.

– Wobec tego jesteśmy kwita – oznajmiła. Raz-dwa odzyskała pewność siebie. – Ile od ciebie wyciągnął? – spytała z pewną troską, ale bez szczerego zaniepokojenia.