Выбрать главу

Odsunął się trochę. Która klacz była większa? Uznał, że ta z lewej. Okay, to jest duża klacz. Na razie, nieźle idzie.

Teraz siodło. Przy każdym boksie umieszczono pręt biegnący poziomo od zewnętrznej ściany, na którym wisiało różnorakie oprzyrządowanie. Siodło, to było oczywiste, ale także mnóstwo skomplikowanych pasków, derek i metalowych elementów. Zdjął z pręta siodło.

Otworzył bramkę. Koń cofnął się i odwrócił do niego przysadzistym zadem. Reacher dotknął jego boku. Koń wciąż się ruszał. Nie wolno podchodzić od tyłu. Tyle wiedział.

Klacz obracała się na boki i szła ku niemu. Zrównał prawe ramię z jej bokiem i dał jej porządnego kuksańca. Zwierzę się uspokoiło. Skierował wierzch dłoni ku jego nosowi. Widział, jak to robią w filmach. Trzeba potrzeć nos konia wierzchem dłoni, żeby się z nim zapoznać. Skóra była na nosie miękka i sucha.

– Dobry konik – szepnął.

Uniósł siodło i zarzucił je na koński grzbiet.

– Źle – usłyszał głosik z góry.

Odwrócił się i zadarł głowę. Ellie leżała na szczycie sterty siana, opierając brodę na rękach.

– Najpierw trzeba położyć kocyk – wyjaśniła.

– Jaki znowu kocyk?

– No, derkę pod siodło.

– Czy ktoś wie, że tu jesteś, Ellie? – spytał.

Energicznie potrząsnęła głową.

– Schowałam się tu.

– Umiesz siodłać konia?

– No jasne. Sama sobie radzę z moim kucykiem.

– A możesz mi pomóc? Chodź tu i osiodłaj tę klacz.

Zsunęła się na dół i podeszła do niego.

– Zdejmij na razie siodło.

Wzięła z pręta derkę i zarzuciła ją kobyle na grzbiet.

– Teraz załóż siodło.

Zarzucił siodło na derkę. Ellie wsunęła się pod koński brzuch, chwyciła paski popręgu i zaczęła ciągnąć.

– Sam to zrób – powiedziała w końcu. – Paski są za sztywne.

Włożył języczki do klamerek i silnie pociągnął.

– Nie za mocno – pouczyła go Ellie. – Jeszcze nie teraz. Poczekaj aż się nadmie. Konie nadymają brzuchy, żeby ci przeszkodzić. Ale nie mogą tak wytrzymać zbyt długo, więc po chwili spuszczają powietrze.

Obserwował brzuch klaczy. Wydymał się coraz bardziej, stawiając opór paskom. Potem powietrze z niego uszło.

– Teraz mocno zaciśnij – poleciła Ellie.

Zaciągnął paski najmocniej, jak potrafił. Ellie trzymała w dłoniach wodze.

– Odwiąż ją teraz – powiedziała. – Po prostu ściągnij linę.

Zdjął linę. Uszy klaczy odgięły się do przodu, lina zsunęła się przez głowę i nozdrza na ziemię.

– A teraz weź to. – Podała mu plątaninę rzemyków. – To uzda.

Przekładał ją długo, by nabrała jakichś sensownych kształtów, potem przypasował ją do końskiego pyska, aż znalazła się na właściwym miejscu. Usiłował włożyć metalową część między zęby klaczy Kiełzno. Koń ani myślał otworzyć pysk.

– Włóż kciuk do pyska, tam gdzie się kończą zęby – tłumaczyła Ellie. – Z boku.

Jest tam szpara.

Przejechał wierzchołkiem kciuka po zębach konia. Kiedy zęby się skończyły i natrafił na samo dziąsło, wepchnął kciuk do środka. Klacz jak na zawołanie otworzyła pysk. Szybko wepchnął jej kiełzno, a następnie popuścił rzemień nad uszami i znalazł sprzączki.

– Teraz zaczep lejce o łęk – powiedziała Ellie.

Od końca uzdy biegł długi pasek. Domyślił się, że to są właśnie lejce. Zgadywał, że łęk to ten element sterczący z przodu siodła. Ellie była zajęta ustawianiem strzemion na odpowiedniej wysokości.

– Podsadź mnie – poprosiła. – Muszę wszystko sprawdzić.

Posadził ją w siodle. Sprawdziła wszystkie sprzączki. Niektóre za pięła jeszcze raz. Schowała wiszące końcówki.

– Świetnie sobie poradziłeś – pochwaliła go.

Wyciągnęła ręce, żeby zestawił ją na ziemię.

– Teraz ją wyprowadź – powiedziała. – Trzymaj ją z boku pyska.

– Wielkie dzięki, dziecinko. A teraz znów się schowaj.

Ponownie wspięła się na stos siana. Reacher wyprowadził klacz ze stajni i przeszedł z nią przez podwórze, jakby robił to od zawsze. Teraz mi możesz naskoczyć!

Bobby Greer już czekał na schodkach ganku. Klacz podeszła prosto do niego i zatrzymała się. Bobby sprawdził to samo, na co zwróciła uwagę Ellie.

– Nawet nieźle – zauważył. – Ale zajęło ci to więcej czasu, niż się spodziewałem.

Reacher wzruszył ramionami.

– Konie mnie jeszcze nie znają. Uważam, że za pierwszym razem nie wolno się spieszyć. Muszą się przyzwyczaić do człowieka.

Bobby znów kiwnął głową.

– Możesz odejść. Przyprowadzę ją po przejażdżce.

Reacher skinął głową i ruszył do baraku. Kiedy wszedł po schodach, zastał Carmen siedzącą na jego łóżku ze złożoną bielizną pościelową na kolanach.

– Przyniosłam ci pościel – odezwała się. – Z bieliźniarki w łazience. Martwiłam się, że możesz jej nie znaleźć.

Zatrzymał się na szczycie schodów, jedną nogą stał już na podłodze, ale drugą miał na ostatnim stopniu.

– Carmen, to szaleństwo – rzekł szybko. – Powinnaś stąd uciekać, i to już. Zorientują się, że jestem oszustem. Nie minie nawet dzień, jak mnie wywalą.

Spuściła wzrok na pościel.

– Powinnaś stąd uciekać – powtórzył.

– Nie mogę. – Skierowała twarz ku przygasającemu światłu wpadającemu przez wysokie okna. Włosy opadły jej na ramiona.

– Przytul mnie – poprosiła. – Już nawet nie pamiętam dobrze, jakie to uczucie.

Usiadł obok i przygarnął ją do siebie. Objęła go w pasie i oparła głowę o jego pierś.

– Boję się – powiedziała.

SIEDZIELI tak przez dwadzieścia minut. A może pół godziny. Reacher stracił rachubę czasu. Była ciepła i przyjemnie pachniała, oddychała miarowo. Potem odepchnęła go i wstała, miała ponurą minę.

– Muszę poszukać Ellie – rzekła. – Trzeba ją kłaść spać.

– Jest w stajni. Pokazała mi, jak założyć ten cały osprzęt na konia. Uratowała mi tyłek.

– To złote dziecko. – Carmen podała mu pościel. – Chcesz się jutro wybrać na konie? – spytała.

– Przecież nie potrafię jeździć.

– Nauczę cię – obiecała, odwróciła się i zeszła po cichu schodami, zostawiając go siedzącego na łóżku z poskładaną pościelą na kolanach, w takiej samej pozycji, w jakiej ją zastał.

Reacher powlekł pościel i znów wyszedł na zewnątrz. Usłyszał przed sobą kroki. Zmrużył oczy przy zachodzącym słońcu i ujrzał Ellie idącą w jego kierunku.

– Przyszłam się pożegnać.

Przypomniał sobie, jak niegdyś był zapraszany do rodzinnych kwater w bazach wojskowych, gdzie dobrze wychowane dzieci żołnierzy przykładnie żegnały na dobranoc kolegów swoich ojców. Potrząsał ich drobnymi dłońmi i dzieci szły spać. Uśmiechnął się do dziewczynki.

– Dobrej nocy, Ellie – powiedział i wyciągnął ku niej rękę.

Spojrzała na nią.

– Masz mnie pocałować – rzekła, podnosząc do góry rączki.

Po chwili uniósł ją do góry i delikatnie pocałował w policzek.

– Dobranoc – powtórzył.

– Zanieś mnie – poprosiła. – Jestem taka zmęczona.

Zaniósł ją przez podwórko do domu. Carmen czekała na ganku, spoglądając w ich stronę.