Выбрать главу

Otworzyła szafkę i wystawiła wagę kuchenną na blat.

– W porządku, idziemy – powiedział. – Masz śrubokręt?

– Pod zlewem.

Znalazł skrzynkę z narzędziami i wybrał odpowiedni śrubokręt.

– Wracamy do sądu. Muszę coś stamtąd wziąć.

Zamknęła dom i wsiadła za nim do garbusa. Skierowali się na wschód, Alice zaparkowała na tyłach gmachu sądowego. Obeszli budynek i spróbowali wejścia od ulicy. Było dobrze zamknięte.

– Wyważę drzwi – powiedział. – Wiem, że włączy się alarm.

– Gliny tu przyjadą.

– Ale nie od razu. Będziemy mieli jakieś trzy minuty.

Odsunął się dwa kroki, rozpędził i uderzył podeszwą powyżej klamki. Drewno popękało i drzwi odskoczyły. Rozdzwonił się natarczywy alarm.

– Włącz silnik w samochodzie i czekaj na mnie w alejce – rzucił.

Wbiegł po schodach i wyważył kopniakiem drzwi gabinetu Walkera. Z miejsca podszedł do szafek na akta. Znalazł szafkę oznaczoną literą G i wepchnął śrubokręt w dziurkę od klucza. Złamał zamek i wyciągnął szufladę.

Słyszał już w oddali syreny. Przejrzał pośpiesznie daty na zakładkach akt i znalazł to, czego szukał, prawie na końcu szuflady. Była to teczka o grubości pięciu centymetrów. Wyjął ją i włożył pod ramię. Przebiegł przez pomieszczenie sekretarek i zbiegł po schodach. Wyskoczył w alejkę, prosto do garbusa.

– Ruszaj! Na południe, do Czerwonego Domu.

– Co? Co tam jest?

– Wszystko – odparł.

Odjechała prędko, a po jakichś pięćdziesięciu metrach Reacher zauważył czerwone światła pulsujące za nimi w oddali. Wydział Policji w Pecos zjawił się w budynku sądu zaledwie minutę za późno. Uśmiechnął się do siebie i odwrócił głowę, dostrzegając w ułamku sekundy dużego forda, który dwieście metrów przed nimi skręcił do domu Alice. Wyglądał jak policyjna crown victoria. Reacher wpatrywał się uważnie w ciemność, w której znikł samochód, a kiedy minęli to miejsce, odwrócił głowę.

– Jedź pełnym gazem – polecił Alice.

Położył ukradzione dokumenty na kolanach i zapalił światełko.

„G” oznaczało patrol graniczny, akta zawierały materiały dotyczące zbrodni popełnionych przez jego członków przed dwunastu laty oraz kroków podjętych w związku z tym. Była to ponura lektura.

Granica między Meksykiem a Teksasem jest bardzo długa, w wielu miejscach całymi kilometrami ciągnie się tylko wysuszona na wiór pustynia. W tamtych latach za dnia lub w nocy jeździły po niej samochody patrolowe, które wyławiały emigrantów podczas ich beznadziejnej, wyczerpującej wędrówki przez pustkowie, która trwała trzy, cztery dni. Metoda była skuteczna. Często emigranci poddawali się bez oporu. Czasem załoga samochodu udzielała chorym i padającym z pragnienia piechurom pierwszej pomocy

Któregoś dnia coś się jednak zmieniło.

W ciągu pewnego roku wozy patrolowe mogły przynieść zarówno pomoc, jak i aresztowanie lub gwałtowną śmierć. Nieregularnie, ale zawsze nocą, strzelano z karabinów, wóz patrolowy pędził z rykiem i tak długo kluczył, aż jakiś uciekinier oderwał się od swojej grupy. Potem jeszcze prowadzono przez ponad kilometr pościg za samotnym zbiegiem, w końcu do niego strzelano i półciężarówka znikała.

Żadna z rodzin, które dotknęła taka tragedia, nie złożyła skargi, ale pogłoski zaczęły krążyć. W końcu zajęto się oficjalnie tą sprawą i okazało się, że dokonano w sumie siedemnastu możliwych do udowodnienia morderstw. Na liście zabitych znalazł się między innymi młody Raoul Garcia.

Akta zawierały mapę. Większość zasadzek miała miejsce na obszarze w kształcie gruszki, liczącym około dwustu pięćdziesięciu kilometrów kwadratowych. Z reguły nie wykraczały jednak poza granice hrabstwa Echo.

Śledztwo na szeroką skalę w sprawie patroli granicznych zaczęło się w sierpniu, jedenaście miesięcy po tym, gdy pojawiły się pierwsze pogłoski. Pod koniec miesiąca zginęła jeszcze jedna osoba, ale potem zapanował spokój. Oficerowie przykładali się do retrospektywnego śledztwa, jednak sprawa była beznadziejna, bo jedyni świadkowie zajść zaprzeczali, jakoby kiedykolwiek znaleźli się w pobliżu granicy. Morderstwa ustały, ci, którzy przeżyli, zaczynali nowe życie. Dochodzenie utknęło w miejscu. Zamknięto je cztery lata później.

– I co? – spytała Alice.

Reacher zamknął akta i odłożył je na tylne siedzenie.

– Teraz już wiem, dlaczego skłamała na temat pierścionka.

– Dlaczego?

– Nie kłamała. Mówiła prawdę.

– Powiedziała, że to podróbka warta trzydzieści dolców.

– I święcie w to wierzyła. Pewnie jakiś jubiler z Pecos zaśmiał jej się w nos i powiedział, że to nic nie warte szkiełko, a ona mu uwierzyła. Chciał zbić kokosy na jej naiwności, kupić za trzy dychy klejnot wart sześćdziesiąt tysięcy. Pospolite oszustwo. Dokładnie to samo spotkało tych emigrantów z akt. Ich pierwsze doświadczenie w Stanach.

– Więc to jubiler kłamał?

Kiwnął głową.

– Już wcześniej powinienem na to wpaść, przecież to oczywiste. Pewnie to ten sam facet, u którego byliśmy. Od razu widać, że daleko mu do samarytanina.

– Ale nas nie usiłował oszukać.

– To przecież oczywiste. Ty jesteś bystrą białą prawniczką, a ja zwalistym białym twardzielem. Ona zaś była drobniutką Meksykanką, samotną, zdesperowaną i przerażoną. Uznał, że może ją łatwo wyrolować, a nas nie.

Alice nie odzywała się przez moment.

– Co to wszystko znaczy?

Reacher zgasił światło na suficie, uśmiechnął się w mroku i przeciągnął swe potężne ramiona.

– Powinnaś dodać gazu, bo wyprzedzamy może o dwadzieścia minut tych najemnych zbirów, a chcę, żeby jak najdłużej pozostał między nami taki dystans.

Nawet nie zwolniła na skrzyżowaniu w pogrążonej we śnie mieścinie. a pozostałe sto kilometrów pokonała w czterdzieści trzy minuty. Wjechała przez bramę i zatrzymała się przed schodami na ganek. Dochodziła druga w nocy.

– Nie gaś silnika – polecił jej Reacher. Podeszli oboje do drzwi. Nacisnął klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Otworzył je na oścież i wszedł do holu.

– Wystaw ręce – powiedział.

Zdjął ze stojaka przy ścianie wszystkie sześć sztucerów myśliwskich kaliber 5,6 mm i położył jej na przedramionach. Ugięła się pod tym ciężarem.

– Zanieś je do samochodu – polecił.

Na schodach rozległy się kroki, pojawił się Bobby Greer, przecierając zaspane oczy.

– Co wy tu, do cholery, robicie?

– Oddaj całą broń – rzekł twardo Reacher. – Rekwiruję wszystko. Jestem zastępcą szeryfa, pamiętasz?

– Nie mam więcej broni.

– Kłamiesz. Żadnemu szanującemu się wsiokowi z Południa nie wystarczą te liche pukawki. Gdzie masz prawdziwą broń? Bobby zawahał się. Potem wzruszył ramionami.

– No dobra – powiedział w końcu.

Przemierzył hol i otworzył drzwi do ciemnej klitki, która mogła być gabinetem. Zapalił światło i Reacher zobaczył cały stojak dobrze utrzymanych winchesterów. To się rozumie.

– Amunicja? – rzucił Reacher.

Bobby otworzył szufladę na dole stojaka. Wyjął z niej kartonowe pudełko z nabojami do winchestera.

– Mam też inne naboje – pochwalił się, wyjmując drugie pudełko. – Sam je zrobiłem. Są specjalnie wzmocnione.

Reacher kiwnął głową.

– Zanieś całą amunicję do samochodu.

Wziął cztery karabiny ze stojaka i wyszedł z domu za Bobbym. Alice siedziała w samochodzie. Sześć sztucerów piętrzyło się na tylnym siedzeniu. Bobby położył obok pudełka z amunicją. Reacher postawił winchestery na sztorc za siedzeniem pasażera. Potem zwrócił się do Bobby'ego:

– Pożyczę od ciebie jeepa.

Bobby wzruszył ramionami.

– Kluczyki są w stacyjce.