Выбрать главу

– Nie wychodźcie teraz z matką z domu.

Bobby kiwnął głową i wszedł do środka. Reacher nachylił się, że by zamienić kilka słów z Alice.

– Po co nam dziesięć karabinów? – spytała.

– Nie potrzebujemy aż tyle. Wystarczy jeden. Ale nie chcę, żeby pozostałe dziewięć wpadło w łapska tych zbirów.

– Jadą tutaj?

– Są jakieś dziesięć minut za nami.

– Co zrobimy?

– Pojedziemy na pustynię.

– Będzie strzelanina?

– Pewnie tak.

– Czy to rozsądne? Sam mówiłeś, że to dobrzy strzelcy.

– Kiedy strzelają z pistoletów. A najlepszą obroną przed pistoletami jest ukryć się jak najdalej i walić do przeciwników z jak największego karabinu.

Potrząsnęła głową.

– Nie chcę brać w tym udziału, Reacher. To bezprawie, poza tym nigdy nie miałam broni w ręku.

– Nie będziesz strzelała – odparł. – Ale musisz być świadkiem, żeby zidentyfikować tych, którzy po nas przyjadą. To bardzo ważne.

– Przecież nic nie zobaczę. Jest ciemno.

– Jakoś to załatwimy.

– To bezprawie – powtórzyła.

– Powinna się tym zająć policja. Albo FBI. Nie wolno tak sobie strzelać do ludzi.

Powietrze było ciężkie przed burzą. Znów wiat wiatr, Reacher niemal czuł, jak ładunki elektryczne gromadzą się w napęczniałych od deszczu chmurach.

– Obrona własna, Alice – powiedział z naciskiem. – Nie kiwnę palcem, póki mnie nie zaatakują. Tak jak w wojsku, rozumiesz?

– Jesteś wariat.

– Mamy siedem minut – powiedział.

Spojrzała za siebie na drogę biegnącą z północy. Potrząsnęła głową i wrzuciła pierwszy bieg. Nachylił się i chwycił ją mocno za ramię.

– Trzymaj się blisko mnie.

Pobiegł do garażu, wsiadł do jeepa cherokee Greerów, uruchomił silnik, włączył światła i ruszył drogą gruntową na otwartą przestrzeń. Zerknął w lusterko, garbus jechał tuż za nim. Spojrzał przed siebie i wtedy pierwsza kropla spadla na przednią szybę. Była duża jak srebrna dolarówka.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

JECHALI jedno za drugim w ciemności prawie osiem kilometrów. Nie było śladu księżyca. Ani też gwiazd. Z nisko wiszącego grubego kożucha chmur tylko sporadycznie padały krople deszczu. Rozpryskiwały się na przedniej szybie w plamy wielkości spodka. Jeep podskakiwał i trząsł się, kiedy Reacher jechał sześćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę wyboistą drogą wśród zarośli, a biedny garbus z trudem za nim nadążał.

Osiem kilometrów od domu krajobraz się zmienił, powoli wznosił się, tworząc płaskowyż. Skaliste odkrywki pojawiły się w świetle reflektorów, droga prowadziła wśród nich na południowy wschód. Wybujałe kępy jadłoszynu rosły przy coraz węższym trakcie. Wkrótce zamiast drogi zostały tylko dwie koleiny wyżłobione w twardym gruncie. Występy skalne, rozpadliny oraz gęste kępy rosochatych krzewów po zwalały im podążać tylko i wyłącznie tymi koleinami.

Następnie droga zaczęta piąć się pod górę, przecinając wapienny płaskowyż w miniaturze. Była to wyniesiona w górę skalista płyta wielkości boiska piłkarskiego, o długości ponad sto metrów i szerokości siedemdziesiąt, z grubsza owalna. Nie rosły na niej żadne rośliny. Reacher zakreślił jeepem szerokie koło i omiótł okolicę reflektorami. Na wszystkich krawędziach następował spadek terenu o jakieś pól metra, a dalej była już skalista gleba. Spodobało mu się to, co zobaczył.

Przejechał na drugi kraniec kamiennej płyty i stanął tam, gdzie kończyła się droga. Alice zatrzymała garbusa obok. Wyskoczył z jeepa i nachylił się nad jej oknem.

– Obróć wóz i podjedź tyłem aż do krawędzi – powiedział. – Ile się da. Zablokuj wylot drogi.

Tak manewrowała, aż samochód znalazł się w środku traktu, wówczas ustawiła go maską skierowaną na północ, skąd przyjechali. Reacher stanął maską jeepa w kierunku jej wozu i otworzył tylną klapę.

– Wyłącz silnik i światła – rzucił krótko. – Daj mi karabiny.

Podała mu kolejno cztery wielkie winchestery. Otworzył pudełka z amunicją i wyjął specjalny nabój Bobby’ego. Bobby niewątpliwie zaopatrzył go w mnóstwo dodatkowej mocy, dzięki czemu pocisk powinien zyskać ze sto dżuli energii początkowej i może ze sto pięćdziesiąt kilometrów prędkości. Liczył właśnie na to, że z lufy buchnie jasny płomień. Reacher uśmiechnął się i wyjął jeszcze dziesięć naboi z pudełka. Potrzebował jak najjaśniejszego rozbłysku przy strzale.

Naładował pierwszego winchestera samymi nabojami roboty Bobby’ego. Do drugiego załadował ich siedem. Trzeci ładował na przemian: weszły trzy zwykłe i trzy specjalne. Czwartego wyłącznie amunicją fabryczną. Położył strzelby kolejno od lewej do prawej w bagażniku jeepa i zamknął klapę. Siadł za kierownicą i dał Alice znak, żeby usiadła obok.

– Gdzie teraz jedziemy? – spytała.

Uruchomił silnik i odjechał od garbusa.

– Wyobraź sobie, że ta płyta jest tarczą zegara – wyjaśnił. – Przyjechaliśmy na szóstej. Twój samochód zaparkowany jest tyłem do dwunastej. Będziesz się chowała za krawędzią na ósmej. Twoim zadaniem będzie oddanie jednego strzału, a następnie masz uciec na siódmą.

– Nie potrafię strzelać.

– Pociągniesz tylko za spust. Chodzi mi o huk wystrzału i błysk.

Skinęła głową.

– Świetnie.

Podjechał jeepem blisko krawędzi kamiennej płyty i zatrzymał się.

Otworzył klapę, wyjął pierwszy karabin i pobiegł do szczeliny na brzegu skały, położył winchestera na ziemi, wycelowując w pustkę pięć metrów przed garbusem w oddali. Przeładował.

– Jest gotów do strzału – powiedział. – To pozycja na ósmej. Schowaj się za krawędzią, strzel, a następnie przesuń się na siódmą. Czołgaj się przez całą drogę.

– A skąd będę wiedziała, kiedy strzelić?

– Będziesz wiedziała.

– Świetnie – powtórzyła.

Wsiadł znów do jeepa i popędził na czwartą. Nawrócił i zjechał tyłem ze skały. Pokonał niecały metr, gdy gwałtownie zatrzymały go zarośla. Wyłączył silnik i światła. Wziął czwarty karabin i oparł go o drzwi pasażera. Zabrał ze sobą drugi oraz trzeci i pobiegł z nimi na godzinę drugą. Położył trzeci na krawędzi skały i podbiegł do garbusa. Uchylił drzwi kierowcy na dziesięć centymetrów. Odmierzył pięć metrów zgodnie z ruchem wskazówek zegara i położył drugi karabin na ziemi między dwunastą a pierwszą. Około dwunastej trzydzieści. A mówiąc dokładnie, na dwunastej siedemnaście, pomyślał. Następnie wrócił i położył się na brzuchu na ziemi, tuż obok garbusa. Czekał. Osiem minut, myślał, może dziewięć.

W RZECZYWISTOŚCI trwało to jedenaście minut. Ujrzał błysk na północy, w pierwszej chwili myślał, że to błyskawica, potem jednak dostrzegł światła reflektorów sunące po wertepach. Pół minuty później usłyszał warkot silnika. Dźwięk wznosił się i opadał, zgodnie z rytmem, w jakim koła łapały przyczepność i podskakiwały na wybojach. Mocne zawieszenie, pomyślał. To chyba pick-up Bobby’ego. Ten, z które go polował na pancerniki.

W końcu zobaczył półciężarówkę wjeżdżającą na płytę płaskowyżu. Wóz przyspieszył na płaskim terenie, pędząc wprost na niego. Reflektory omiotły garbusa. Żółta farba dała jaskrawy odblask nad ramieniem Reachera. Pick-up gwałtownie zahamował i przystanął przodem do jedenastej, niecałe trzydzieści metrów przed nim.

Przez sekundę zupełnie nic się nie działo. Następnie kierowca pick-upa zgasił światła, zapadła całkowita ciemność. Nie było słychać nic prócz silnika pracującego na jałowym biegu. Reacher zastanawiał się, czy go widzieli.

Nic się nie działo.

Teraz, Alice, pomyślał.

Nic.