Strzelaj, Alice, rozkazał jej w myślach. Strzelaj teraz, na miłość boską, strzelaj.
Zacisnął oczy i czekał jeszcze trwającą wieczność sekundę.
W końcu Alice strzeliła. Po jego prawej stronie pojawił się wielki rozbłysk i echem rozszedł się potężny huk. Wyczołgał się spod garbusa i sięgając przez drzwi kierowcy, zapalił przednie światła. Odskoczył i przeturlał się dwa metry, by ujrzeć pick-upa skąpanego w świetle. Było ich troje: kierowca w kabinie, dwie osoby przycupnięte na platformie trzymające się pałąka zabezpieczającego. Wszyscy znieruchomieli, wpatrzeni w punkt, skąd wystrzeliła Alice.
Po chwili zareagowali. Kierowca znów włączył światła. Reacher zauważył, że osoby z tyłu miały czapeczki i granatowe kurtki. Jedna z nich była wyraźnie niższa. Kobieta, pomyślał. Nagle zdał sobie sprawę, że to ona musiała być strzelcem. Drobne dłonie, zręczne palce. Lorcin Carmen był jak dla niej stworzony. Przykucnęła nisko po lewej stronie swego partnera. Oboje mieli pistolety i zaczęli strzelać w światła garbusa. Na czapeczkach widniał napis FBI. oblał go zimny pot. Co jest, do diabła? Po chwili rozluźnił się. Przebranie, podrobione dokumenty tożsamości, podszykowana crown victoria. Pojechali nią do mieszkania Alice. Właśnie w ten sposób zatrzymali Ala Eugene’a w piątek. Słyszał głuche odgłosy szybkich strzałów z pistoletów kaliber 9 mm. Zobaczył, jak rozpryskuje się przednia szyba garbusa, a po chwili nie było też świateł. Widział nikłe rozbłyski na końcach luf i pociski śmigające w kierunku Alice.
Podczołgał się do krawędzi płyty, gdzie znalazł karabin ustawiony na dwunastej siedemnaście. Winchester numer dwa, załadowany na bojami podrasowanymi przez Bobby’ego Greera. Strzelił, nie celując, siła odrzutu mało go nie powaliła na kolana. Z lufy buchnął wielki pióropusz ognia. Zupełnie jak flesz w aparacie. Nie miał pojęcia, dokąd powędrowała kula. Zarepetował i pognał na prawo w kierunku garbusa. Znowu strzelił. Dwa wielkie rozbłyski, odległe od siebie w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, sprawią wrażenie, że człowiek porusza się z prawej na lewą. Wytrawny strzelec będzie celował trochę przed ostatnim rozbłyskiem, z nadzieją, że trafi w ruchomy cel. Strzelanie z wyprzedzeniem. Łyknęli to. Usłyszał świst poci sków uderzających w skałę obok samochodu.
Ale już wtedy poruszał się w przeciwnym kierunku, znów zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Rzucił broń i podbiegł do trzeciego winchestera na godzinie drugiej, tego załadowanego nabojami na przemian. Pierwszy wystrzelił nabój fabryczny. Na pewno niebezpieczny. Wycelował w mrok dwa i pół metra za światłami pick-upa i ponad metr nad ziemią. Strzelił raz. Teraz będą myśleli, że strzelców jest trzech: jeden po lewej stronie i dwóch po prawej. Nie widział, gdzie trafił, ale zgasły światła pick-upa. Strzelił w to samo miejsce kolejnym nabojem ręcznej roboty. Wydobywający się z lufy pióropusz światła oświetlił całą płytę. Reacher zapamiętał, gdzie jest obiekt, i wystrzelił drugi fabryczny nabój, celując teraz precyzyjnie. Usłyszał przenikliwy krzyk. Strzelił jeszcze raz i ujrzał w rozbłysku ciało mężczyzny spadające z platformy wozu głową w dół.
Potem wydarzyły się dwie rzeczy. po pierwsze, pick-up wyrwał znienacka do przodu i ruszył na północ, skąd przybył. A następnie strzały z pistoletu zaczęły trafiać obok garbusa. Kobieta szła w ciemności i strzelała raz za razem. Grad kuł minął go o niecały metr. Półciężarówka odjechała szybko, jej warkot rozmył się w oddali. Raptem Reacher spostrzegł, że deszcz pada już inaczej. Zamiast sporadycznych wielkich kropli zaczęło kropić z coraz większą intensywnością. Po chwili deszcz syczał i huczał, bębniąc w krzewy jodłoszynu wokół niego.
Na szczęście mógł teraz hałasować do woli. Nie potrafiłby się wycofać tak bezszelestnie jak kobieta. Owszem, nieźle jest mieć metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i ważyć sto dziesięć kilogramów, ale na pewno nie wtedy, gdy trzeba się przedzierać nocą przez pustynne zarośla. Co innego w tym deszczu. Mniej pocieszające było to, że za moment widoczność spadnie do zera. Mogą wpaść na siebie z kobietą, nieświadomi, że znaleźli się w tym samym punkcie.
Wycofał się do jeepa na czwartą. Znalazł czwarty karabin oparty o drzwi, załadowany fabrycznymi nabojami. Broń była mokra. Otrząsnął ją i wycelował na jedenastą. Strzelił cztery razy – na dwunastą, pierwszą, drugą i trzecią. Ostrzeliwanie. Hazard. Zaleta jest taka, że jeśli mu dopisze szczęście, trafi w kobietę. A wada taka, że zdradza kobiecie, iż jest sam. Jeden facet, chociaż więcej niż jeden karabin. Teraz łatwo się tego domyślić. Strzały zdradzą też jego pozycję.
Wsunął karabin pod jeepa i pomknął na zachód przez krzaki, aż znalazł się dwanaście metrów od krawędzi skały. Wyjął z kieszeni hecklera amp; kocha Alice, odbezpieczył go i ruszył na południe, oddalając się od jeepa, ale zbliżając do garbusa, trzymając się dziesięć metrów od zarośli. Deszcz walił coraz mocniej. Huk był nieprawdopodobny. Trudno było sobie wyobrazić coś głośniejszego.
Znajdował się naprzeciwko pozycji na drugiej, kiedy z nieba błysnęło. Szybko przykucnął i spojrzał przed siebie. Niczego nie dostrzegł. Gdzie ona jest? Przywarła gdzieś do krawędzi płyty, przerażona jak jeszcze nigdy w życiu.
Drugi piorun błysnął trzy minuty później. Reacher uniósł się nieco i zerknął na lewo. Zauważył kobietę dwadzieścia metrów od siebie, schowaną przed deszczem na półce skalnej. Dostrzegł litery na jej czapce: FBI. Patrzyła wprost na niego, trzymając pewnie broń. Nagle lufa rozbłysła, strzeliła do niego. Odgłos był ledwie słyszalny, gdyż zagłuszyła go burza.
Chybiła. Błyskawica przygasła i znów wszystko pogrążyło się w całkowitym mroku. Reacher strzelił w jej kierunku i nastawił uszu. Nic. Pewnie chybiłem. Potem rozległ się grzmot. Ogłuszający grzechot rozszedł się echem po ziemi. Zostało mu jeszcze dziewięć naboi. Postanowił zastosować podwójny blef. Będzie myślała, że zmienię pozycję, a ja tego nie zrobię. Nie ruszył się z miejsca. Czekał na kolejną błyskawicę. Dzięki niej przekona się o jej umiejętnościach. Amatorka oddaliłaby się od niego. Prawdziwa profesjonalistka również zastosowałaby podwójny blef i nie ruszała się z miejsca.
Kolejny piorun trafił bliżej. Kobieta przysunęła się, wciąż przykra wędzi płyty. Dobrze, ale nie wzorowo. Strzeliła do niego i chybiła o metr. Teraz on strzelił do niej. Nie był pewny, czy trafił.
I znów kalkulacje. Co ona zrobi? Jak sądzi, co ja zrobię? Ostatnim razem się pomyliła. Więc tym razem pomyśli, że się przybliżę. Zatem i ona się zbliży.
Pozostał przykucnięty dokładnie w tym samym miejscu. Potrójny blef. Przesunął pistoletem wzdłuż hipotetycznej drogi jej przemieszczania się. Oczekiwał na błyskawicę. Błysnęło szybciej, niż się spodziewał. Wytężył wzrok. Kobieta znikła. Gwałtownie obrócił się w lewo i dostrzegł wyraźną granatową smugę oddalającą się w przeciwnym kierunku. Instynktownie wystrzelił przed nią i błyskawica zgasła.
Skoczył na równe nogi i puścił się pędem w tył na lewo, łamiąc po drodze krzewy i rozpryskując kałuże. Było mu wszystko jedno, ile hałasu przy tym czynił. I tak niczego nie było słychać z odległości jednego metra. Musiał uzyskać nad nią przewagę przed kolejnym piorunem.
Biegł wielkim łukiem, potem zwolnił i przystanął przy wapiennej krawędzi około pięciu metrów na północ od miejsca, gdzie zauważył ją pierwszy raz. Przemieściła się na południe, a potem z powrotem, więc teraz powinna znów iść na południe. Powinna być jakieś dziesięć metrów z przodu. Wprost przed nim. Podążał w ślad za nią, starając się wczuć w rytm błyskawic, gotów w każdej chwili paść na mokrą ziemię.
Kolejny błysk pioruna rozświetlił całą okolicę. Reacher gwałtownie przykucnął i wytężył wzrok. Nie ma jej tam. Padł na brzuch w błoto i leżał nieruchomo. Może poszła w stronę jeepa.