Przy kolejnym rozbłysku zrobiło się jasno jak w dzień, grzmot byt potężny, a błyskawica podświetliła spód chmur, jak flara oświetlająca pole walki. Jeep byt daleko. Zdecydowanie za daleko. Obrócił się, więc i poczołgał na południe. Poruszał się powoli na czworaka. Trzy metry, sześć, osiem. Nagle poczuł woń perfum.
Była intensywniejsza od zapachu deszczu. Czy to aby na pewno perfumy? A może zapach natury, na przykład jakiś nocny kwiat, który gwałtownie zakwita w czasie burzy? Nie, to perfumy. Leżał bez ruchu.
W którą stronę jest zwrócona? Jeśli spogląda na północ, to patrzy prosto na mnie, tyle, że mnie nie widzi. Zbyt ciemno. Uniósł się na lewym przedramieniu i wycelował pistolet. Wstrzymał oddech.
Na ułamek sekundy niebo się rozdarto i wielka błyskawica oświetliła pustynię jaśniej niż słońce. Kobieta znajdowała się metr od niego. Leżała twarzą do ziemi, nogi miała ugięte w kolanach, pistolet upadł obok ramienia, zanurzony do połowy w błocie. W ostatniej chwili, nim zapadła ciemność, wymacał jej szyję. Nie wyczul pulsu. Ciało zdążyło już trochę ostygnąć. Strzelanie z wyprzedzeniem. To musiał być trzeci pocisk, który instynktownie wycelował tuż przed nią, kiedy kobieta się przemieszczała. Wyskoczyła kuli naprzeciw. Następny piorun błysnął światłem mniej wyraźnym, rozproszonym w przestrzeni. Reacher przewrócił kobietę na plecy, rozerwał kurtkę i koszulę. Tak, trafił ją w lewą pachę. Kula przeszła na wylot drugim bokiem tułowia. Prawdopodobnie przestrzelił jej serce, płuca oraz kręgosłup.
Była średniej postury. Włosy blond, nasiąknięte wodą i utytłane błotem, tam gdzie wymykały się spod czapki FBI. Twarz wydała mu się skądś znajoma. Bar. Mrożona cola. Wziął ich wtedy za zespół handlowców. Kolejny błąd.
Włożył do kieszeni pistolet Alice i wrócił do jeepa. Było tak ciemno, a dodatkowo deszcz zalewał mu oczy, że dosłownie wpadł na samochód. Macając ręką po masce, dotarł do drzwi kierowcy i wsiadł do środka.
Włączył długie światła, uruchomił napęd czterokołowy i buksował, póki przednie opony nie odzyskały przyczepności, po czym wjechał pod górkę. Potem szerokim łukiem podjechał do stanowiska na siódmej. Zatrąbił dwa razy, na co Alice wynurzyła się niepewnie zza krzaka jadłoszynu i podbiegła do drzwi pasażera.
– Nic ci nie jest? – spytał.
– Co się stało?
Ruszył bez słowa, jechał zygzakiem, by przeczesać reflektorami całą płytę. Dziesięć metrów przed zniszczonym garbusem znalazł ciało mężczyzny. Był wysoki i potężny, dostał kulą z winchestera w brzuch. Reacher przypomniał sobie scenę w barze. Kobieta i dwóch mężczyzn.
– Dwa trupy – powiedział. – To się stało. Ale kierowca uciekł. Rozpoznałaś go? Potrząsnęła głową.
– Nie, przykro mi. Biegłam, a światła paliły się raptem sekundę czy dwie.
– Widziałem już tych ludzi. – Zastanowił się chwilę. – W piątek na skrzyżowaniu. Pewnie wkrótce po zabójstwie Eugene’a. Była ich trójka. Kobieta, zwalisty facet i drobny brunet. Mogę odfajkować kobietę i tego wielkoluda. Ale czy drobny brunet był dziś ich kierowcą?
– Niewiele widziałam. A ty?
– Patrzył się w przeciwnym kierunku, tam skąd ty strzeliłaś. Rozbłysk był potężny. Potem ja strzelałem, a po chwili uciekł. Ale chyba nie był mały.
Kiwnęła głową.
– Też mam przeczucie, że nie był mikrusem. Ani brunetem. Mignął mi tylko, ale sądzę, że był dość duży. Miał chyba jasne włosy.
– To by się zgadzało – rzekł Reacher. – Zostawili tego bruneta, że by pilnował Ellie.
– Więc kto siedział za kółkiem?
– Ich klient. Facet, który ich wynajął. Tak przypuszczam.
– Uciekł.
Reacher uśmiechnął się.
– Może sobie uciekać, ale się nie ukryje.
PRZYJRZELI się garbusowi. Nie nadawał się już do niczego. Alice wzruszyła tylko ramionami i obróciła się na pięcie. Reacher wyjął ze schowka mapy, nawrócił jeepem i ruszył z powrotem do Czerwone go Domu. Deszcz przeszedł teraz w mżawkę.
Reacher gwałtownie wyminął garaż i dostrzegł nikłe światełka pełgające w oknach domu.
– Palą świeczki – powiedział.
– Pewnie wysiadł prąd – zauważyła Alice.
Tak ustawił jeepa, że wnętrze garażu znalazło się w świetle jego reflektorów.
– Rozpoznajesz? – spytał.
Pick-up Bobby’ego znów stał na swoim miejscu, ale był mokry i umazany błotem. Z tyłu skapywała woda. Reacher obrócił głowę i obserwował drogę na północy.
– Ktoś się zbliża – zauważył.
Gdzieś w oddali widać było nikłe światła samochodu.
– Przywitajmy się z Greerami – zaproponował.
Weszli po schodkach na ganek, pchnął drzwi i wprowadził Alice do salonu. Lampa naftowa stała na komódce, syczała, płonąc jasno.
Choć była trzecia w nocy, Bobby siedział z matką przy stole. Rusty była ubrana w dżinsy i koszulę. Bobby zajmował miejsce obok niej ze wzrokiem utkwionym w pustkę.
– Czyż to nie romantyczna sceneria? – odezwał się Reacher.
Rusty poruszyła się zakłopotana.
– Boję się ciemności – wyjaśniła – to silniejsze ode mnie. Zawsze tak było.
– W ciemności mogą się też zdarzyć różne nieszczęścia – przyznał Reacher.
Nic nie odpowiedziała.
– Twoja półciężarówka jeździła dzisiejszej nocy – zwrócił się Reacher do mężczyzny.
– Ale to nie my – zastrzegł się Bobby – Nie ruszaliśmy się z miejsca, tak jak nam kazałeś. Oboje.
Reacher uśmiechnął się.
– Stanowicie dla siebie nawzajem alibi – powiedział. – Koń by się uśmiał.
Teraz usłyszał, jak pod ganek podjeżdża samochód. Kroki na schodach. Skrzypią drzwi frontowe, kroki w przedpokoju. Drzwi do salonu się otwierają i do pokoju wchodzi Hack Walker.
– Świetnie – powiedział Reacher. – Nie mamy wiele czasu.
– To ty się włamałeś do mojego gabinetu? – odezwał się Walker.
Reacher kiwnął głową.
– Byłem ciekaw.
– Czego?
– Szczegółów – odparł. – Interesują mnie szczegóły.
– Wpadłeś po uszy.
Reacher uśmiechnął się.
– Siadaj, Hack – zaproponował.
Walker zawahał się.
W końcu usiadł obok Rusty Greer. Reacher zajął miejsce naprzeciwko. Położył dłonie na drewnianym blacie.
– Byłem niezłym gliną przez trzynaście lat – zaczął. – Wiele się nauczyłem. Na przykład tego, że kłamstwa są niechlujne. Wymykają się spod kontroli. Ale prawda też bywa niechlujna. A więc w każdym wypadku będą jakieś zadziory. Zawsze nabieram podejrzeń, gdy wszystko jest gładziutkie, jak pupcia niemowlaka. Sytuacja Carmen była wystarczająco pogmatwana, by być prawdziwa.
– Ale?
– Niektóre zadziory były zbyt ostre. Carmen nie miała przy sobie pieniędzy. Wiem to na pewno. Choć ma dwa miliony na koncie, podróżuje pięćset kilometrów z jednym dolarem w portmonetce? Śpi w samochodzie? Jeździ od jednej stacji Mobila do drugiej?
– Udawała. Jest niezłą komediantką.
– Słyszałeś o Mikołaju Koperniku?
– To przedpotopowy astronom – odparł Walker. – Udowodnił, że Ziemia krąży wokół Słońca.
Reacher kiwnął głową.
– Zadał nam pytanie, jakie jest prawdopodobieństwo tego, że możemy być pępkiem całego wszechświata? Jakie szanse, że to, co widzimy, jest absolutnie wyjątkowe?
– Co z tego wynika?
– Jeśli Carmen miała na koncie dwa miliony dolarów, ale podróżowała z jednym dolarem, na wszelki wypadek, że a nuż spotka tak podejrzliwego gościa jak ja, to jest najbardziej przewidującą i najlepszą aktorką wszech czasów. Poczciwy staruszek Kopernik pyta mnie, na ile jest to prawdopodobne? Otóż prawdopodobieństwo jest bliskie zeru.