– Tak – wyszeptał.
– Ale najpierw powiedz. Tylko nie kłam. Gdzie ona jest?
– Nie wiem.
Reacher westchnął i opuścił pistolet na blat stołu. Nikt się nie odzywał. Nikt się nie ruszał. Nagle Rusty podniosła niepewnie broń Walkera, zatoczyła lufą półokrąg i wycelowała w czoło prawnika.
– Zabiłeś mi syna – wyszeptała.
Walker nawet się nie poruszył.
– Przykro mi.
Rewolwer Colt Detective Special to broń z mechanizmem spustowym podwójnego działania, co oznacza, że przesunięcie spustu o połowę powoduje odciągnięcie kurka i obrócenie bębenka, jeśli naciskamy dalej, kurek opada i następuje strzał.
– Rusty, nie! – ostrzegł Reacher.
– Mamo! – zawołał Bobby.
Kurek cołta szczęknął.
– Nie! – krzyknęła Alice.
Kurek opadł. Rewolwer wypalił. Huk i płomień były ogromne. Rusty strzeliła ponownie. Drugi pocisk w ślad za pierwszym przeszył głowę Walkera. Rusty uniosła broń i wystrzeliła w powietrze. Trzeci strzał zrobił dziurę w ścianie, a czwarty trafił w zbiorniczek z naftą w lampie.
Ściana zajęła się błyskawicznie. Płomienie wystrzeliły gwałtownie w górę i na boki, paliła się ściana od podłogi aż po sufit. Ogień rozprzestrzeniał się na boki, po chwili wszystkich otoczyły płomienie.
– Uciekamy! – krzyknął Reacher.
Pociągnął Rusty w stronę wyjścia. Alice już była w holu i otworzyła drzwi frontowe. Reacher czuł, jak do środka wdziera się wilgotne powietrze, które podsyci ogień.
Alice zbiegła po schodkach na podwórko, Reacher pchnął Rusty w ślad za nią. Sam wpadł ponownie do holu, w którym kłębił się dym. Bobby krztusił się przy drzwiach do salonu. Reacher chwycił go za nadgarstek, wykręcił mu rękę i wyciągnął w mrok na środek podwórka.
– Wszystko spłonie! – wrzeszczał Bobby. – Na popiół!
Z okien padało migoczące żółte światło. Płomienie tańczyły za szybami. Ze środka dochodziły potężne trzaski trawionego przez ogień drewna. Mokry dach lekko parował. Reacher chwycił dłoń Alice i puścił się biegiem do jeepa.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
KIEDY burza przesunęła się na północ, kierowca domyślił się, że jego partnerzy już nie wrócą. Przekonanie było tak silne, iż przerodziło się w pewność. Wyszedł z motelu w mrok. Bulgotały studzienki, krople skapywały z drzew. Nikt nie nadchodził. Nikt już nie miał nadejść. Wrócił do pokoju i spojrzał na pogrążone we śnie dziecko.
Wykona swoje zadanie, choć nie sprawi mu to przyjemności. Otworzył znowu drzwi i powiesił na klamce od zewnątrz tabliczkę: NIE PRZESZKADZAĆ. Zamknął drzwi i przekręcił zamek od środka. Założył łańcuch i ruszył w głąb pokoju.
– TY PROWADZISZ! – zawołał Reacher. – Na północ, okay?
Pchnął Alice w kierunku drzwi kierowcy, a sam obiegł samochód. Przysunęła sobie fotel, on zaś odsunął swój i rozłożył mapy na kolanach. Po lewej stronie Czerwony Dom gwałtownie płonął. Zajęło się już piętro.
Alice przekręciła kluczyk w stacyjce i jeep ruszył z miejsca. Przejechała przez bramę, nie zwalniając i wdusiła gaz. Reacher zapalił światełko na suficie i przeglądał mapy, póki nie znalazł płachty z hrabstwem Pecos.
– Szybciej! – naglił. – Mam złe przeczucia.
Alice jechała najszybciej jak mogła. Reacher wpatrywał się w mapę i mierzył odległości, rozchylając palec wskazujący i kciuk.
– Zwiedzałaś tutejszą okolicę? – spytał.
– Trochę. Byłam w Obserwatorium McDonalda.
Zerknął na mapę.
– To sto trzydzieści kilometrów – powiedział.
– Nie pojechali tam dzisiaj, za daleko. Podejrzewam, że są od Pecos najwyżej pół godziny drogi. Czterdzieści, góra pięćdziesiąt kilometrów.
– Niby czemu?
– Żeby być blisko Walkera.
Może planował przywieźć Ellie na spotkanie z Carmen, by udowodnić jej, że groźba jest prawdziwa. Myślę, więc, że zadekowali się gdzieś w pobliżu.
– I niedaleko jakiejś atrakcji turystycznej?
– Na pewno – odparł. – To klucz.
– Czy potrafisz wydedukować, gdzie się kryją?
– Do tej pory jakoś się udawało.
Chwyciła mocniej kierownicę i spojrzała na szybkościomierz.
– O Boże – jęknęła. – Skończyło się nam paliwo. Bak jest pusty.
Nie odzywał się przez chwilę.
– Jedź dalej. Nie przejmuj się.
Jechała dalej. Silnik zaczął się krztusić.
– Reacher, nie mamy benzyny – powiedziała Alice.
– Nie martw się tym.
– Mam się nie martwić?
– Sama zobaczysz. Jeszcze póltora kilometra. – Popatrz tylko – odezwał się nagle.
W snopie reflektorów pojawiła się na poboczu stalowoniebieska crown victoria. Zaopatrzona z tyłu w cztery anteny. Stała sobie jak gdyby nigdy nic, obojętna i porzucona.
– Skorzystamy z niej – powiedział.
Zatrzymała się za fordem.
– To ich wóz? Czemu tu stoi?
– Walker go tu zostawił.
– Skąd wiedziałeś?
– To nic trudnego. Przyjechali z Pecos dwoma samochodami, tym i lincolnem Walkera. Zostawili lincolna tutaj i pokonali resztę drogi na ranczo fordem. Wzięli pick-upa, którym potem Walker uciekł z płyty płaskowyżu, odstawił go do garażu i przyjechał tu fordem, przesiadł się do lincolna i wrócił nim. Chciał udać, że przyjeżdża na ranczo pierwszy raz, tak na wszelki wypadek, gdybyśmy jeszcze żyli i zobaczyli go.
– Skąd weźmiesz kluczyki?
– Na pewno są w stacyjce.
Walker miał w nosie, że ktoś może ukraść samochód Hertzowi.
Alice wyskoczyła i sprawdziła. Uniosła kciuk. Kluczyki rzeczywiście tkwiły w stacyjce. Reacher przesiadł się z mapami i już po minucie jechali dalej.
– Co znajduje się na Stanowym Terenie Rekreacyjnym Balmorhea? – spytał.
Było to czterdzieści osiem kilometrów na południe od Pecos. Odpowiednia odległość.
– To oaza na pustyni – wyjaśniła. – Wielkie jezioro z krystalicznie czystą wodą. Można w nim pływać i nurkować. Ale nieodpowiednie miejsce.
– Raczej nie – powiedział.
– A Fort Stockton?
– To zwykłe miasto – powiedziała. – Właściwie takie jak Pecos. Ale warto odwiedzić Stary Fort Stockton.
Spojrzał na mapę. Stary Fort Stockton zaznaczono tam jako zabytkowe ruiny, na północ od samego miasta. Niedaleko Pecos. Zmierzył odległość. Jakieś siedemdziesiąt kilometrów. Niewykluczone.
– Co to dokładnie jest?
– Dawny fort wojskowy – odparła. – Stacjonowała tam kiedyś Czarna Kawaleria.
Sprawdził jeszcze raz. Ruiny mieściły się na południowy wschód od Pecos, można tam dojechać trasą numer 285, droga wydawała się porządna. Przymknął oczy. Alice pędziła przed siebie.
– Podoba mi się ten Stary Fort Stockton – powiedział.
– Myślisz, że tam właśnie są?
Nie odzywał się przez kolejne półtora kilometra.
– Nie tam – odezwał się. – Ale w pobliżu. Spójrz na to z ich punktu widzenia. To zawodowcy. Cisi i dyskretni. Przemykają, nie rzucając się nikomu w oczy. Postaw się na ich miejscu, Alice. Kim są? Mnie się zdawało, że to zespół handlowców. Rusty Greer wzięła ich za pracowników opieki społecznej, a Al Eugene najwyraźniej za agentów FBI. Więc jeśli myślisz tak jak oni, to waszą bronią jest to, że wyglądacie przeciętnie. W takim razie jesteście białymi przedstawicielami klasy średniej, jeździcie crown victoria, która bez tych wszystkich gadżetów wygląda na przeciętny rodzinny wóz.
– W porządku.
– Ale teraz macie dzieciaka. Tworzycie rodzinę.
– Przecież było ich troje.
Nie otwierał oczu.
– Jeden z mężczyzn to wujek – powiedział. – Jesteście rodziną klasy średniej na wakacjach. Wyglądacie na spokojnych ludzi, może lekko sztywnych intelektualistów. Przyjechaliście z innego stanu. Co za interesowałoby sztywnawą rodzinę klasy średniej z małą córeczką?