– I co dalej? – dopytywał Reacher.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Czułam się tak, jakby ziemia się pode mną rozstąpiła, bym wpadła w piekielną otchłań. Przez całe życie traktowano mnie jak księżniczkę, a tu nagle zaczęto mną pomiatać jak szmatą. Nienawidzili mnie, bo byłam kolorową dziwką, która uwiodła im ukochanego synalka. Byli dla mnie do obrzydzenia uprzejmi, jak się domyślam, chcieli, żeby Slup zmądrzał i sam mnie porzucił.
– On cię jednak nie rzucił.
Spuściła wzrok.
– Nie – przyznała. – Nie rzucił mnie. Za to zaczął mnie bić. Pierwszy raz uderzył mnie, kiedy byłam w ciąży z Ellie. Walnął mnie w twarz, aż pękła mi warga. Ale natychmiast zaczął się kajać. Sam mnie zawiózł na pogotowie, a przez całą drogę błagał, żebym mu przebaczyła i nikomu nie mówiła o tym, co się stało. Ponieważ naprawdę było mu wstyd, przyjęłam przeprosiny. Nie miałam kiedy z nim spokojnie porozmawiać, ho natychmiast po przyjeździe do szpitala zaczęłam rodzić i odwieziono mnie na porodówkę. Następnego dnia na świat przyszła Ellie.
Reacher obserwował jej twarz,
– I co było potem?
– Przez tydzień panował spokój. Ale znów zaczął mnie bić. Zbyt wiele uwagi poświęcałam dziecku, nie miałam ochoty na seks, bo bolały mnie szwy. Oznajmił mi, że po ciąży utyłam i zbrzydłam. Sprawił, że w to uwierzyłam. I wierzyłam bardzo długo. Przez dwa lub trzy lata wciąż uważałam, że to była moja wina i starałam się poprawić.
– Co na to jego rodzina?
Odsunęła od siebie na wpół wypitą szklankę.
– Nic o tym nie wiedzieli – powiedziała. – Wkrótce zmarł jego ojciec, co zaogniło sytuację. Był jedynym sensownym członkiem rodziny. Teraz została już tylko matka i brat. On jest wstrętny, a z niej praw dziwa jędza. Wciąż nic nie wiedzą. Bije mnie w tajemnicy przed nimi. Dom jest prawie wielkości bloku mieszkalnego. To wszystko bardzo zagmatwane. Duma nie pozwala Slupowi przyznać się do błędu, że oni mieli rację, a im bardziej mnie nie trawią, tym usilniej on udaje, że mnie kocha. Wodzi ich za nos. Kupuje mi prezenty. Słyszeli, że marzę o koniu, więc kupił mi wierzchowca, by pokazać im, jaki jest wielkoduszny – naprawdę jednak jazda konna to doskonałe wytłumaczenie moich siniaków. Każe mi mówić, że spadłam. Wiedzą, że dopiero zaczynam. A to wiele tłumaczy w kowbojskiej okolicy – siniaki i połamane kości.
– Łamał ci kości?
Kiwnęła głową.
– Żebra. Lewą rękę. Obojczyk. Szczękę. Musiałam sobie wstawić trzy sztuczne zęby.
– Czemu wciąż mieszkasz z nimi? Czemu nie rzuciłaś tego wszystkiego w diabły?
Westchnęła i odwróciła głowę.
– Nie umiem tego wyjaśnić – wyszeptała. – Nie wiesz, jak to jest. Brakowało mi wiary w siebie. Właśnie urodziło mi się dziecko i nie miałam grosza przy duszy Ani złamanego szeląga. Nie miałam przyjaciół. Obserwowali mnie przez cały czas. Nawet rozmowy telefoniczne odbywały się pod ich bacznym okiem.
Nie odezwał się. Podniosła oczy i spojrzała na niego.
– Nie mogłam odejść, porzucając Ellie. Slup zaproponował mi, że jeśli dziecko zostanie z nim, dostanę odprawę i będę mogła pojechać gdziekolwiek zechcę. Nie potrafiłam zdobyć się na taki krok, więc wciąż mnie bije. Dzień w dzień.
Spojrzał na nią, przyglądał się jej dłoniom, ramionom, szyi, twarzy. Dekolt sukienki przesunął się, przez co dostrzegł niewielkie zgrubienie na obojczyku. Kiedyś był złamany, nie ma wątpliwości. Ale siedziała prosto jak struna, z wysoko uniesioną głową i buńczucznym błyskiem w oku, taka postawa świadczyła o czymś.
– Codziennie cię bije?
Zacisnęła powieki.
– Nieomal codziennie. To znaczy nie dosłownie. Ale zwykle trzy, cztery razy w tygodniu. Mnie się wydaje, że codziennie.
Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, patrząc jej prosto w oczy.
– Zmyślasz – orzekł.
Carmen odwróciła się w stronę okna. Czerwone plamy pojawiły jej się na policzkach. Złość, pomyślał. A może zakłopotanie.
– Czemu tak sądzisz?
– Dowody rzeczowe – odparł. – Nie masz żadnych siniaków na ciele. Masz nietkniętą skórę. Poruszasz się bez kłopotu, nic cię nie boli. Nie jesteś zesztywniała ani obolała.
Kiwnęła głową.
– Bił mnie pięć lat, jak ci mówiłam. Ale potem się skończyło, półtora roku temu. Musiałam opowiedzieć ci wszystko od początku, bo chciałam, żebyś mnie wysłuchał.
Spojrzał jej prosto w twarz.
– No dobrze, przecież słucham.
– Ale czy mi pomożesz?
– Niby, w czym?
Nie odezwała się. Wobec tego spytał:
– Jak to odczuwałaś? Bicie. Fizycznie.
Zamyśliła się.
– To zależy od części ciała.
Kiwnął głową. Wiedziała na podstawie doświadczeń, że w różnych miejscach odczucia są różne.
– Brzuch – powiedział.
– Dużo wymiotowałam, także krwią.
Znów potakująco skinął głową. Wiedziała, jak to jest otrzymywać ciosy w brzuch.
– I co takiego się wydarzyło? Czemu przestał?
Zawiesiła głos, jakby przelękniona, że ktoś może na nią patrzeć.
– Wyjdźmy stąd – poprosiła. – Czeka nas długa droga.
– Mam z tobą jechać?
– Myślałam, że pojedziesz. Błagam, me odmawiaj mi, Reacher. Przynajmniej wysłuchaj mojej opowieści do końca i wówczas podejmiesz decyzję. Mogę cię zostawić w Pecos, jeśli nie będziesz chciał jechać ze mną do Echo.
– Okay – zgodził się.
– Dzięki – powiedziała.
Nie odezwał się.
ROZDZIAŁ TRZECI
JECHALI długim prostym odcinkiem pustej drogi, słońce unosiło się wprost nad ich głowami. Kierujemy się na południe, jest mniej więcej dwunasta, domyślał się Reacher. Od czasu do czasu pojawiały się przy drodze billboardy reklamujące stacje benzynowe i miejsca noclegowe, od których dzieliło ich jeszcze wiele kilometrów.
– Jesteś głodny? Jeśli zrezygnujemy z postoju, uda mi się zabrać Ellie ze szkoły – powiedziała Carmen. – Nie widziałam jej od wczoraj.
– Wszystko mi jedno – odparł Reacher.
Wdusiła odruchowo gaz, cadillac mknął teraz sto trzydzieści kilo metrów na godzinę.
– Czy już mi wierzysz? – spytała.
Zerknął na nią. Trzynaście lat pracował jako detektyw i instynkt nie pozwalał mu w nic wierzyć.
– Co takiego stało się półtora roku temu? – ponowił pytanie. – Czemu przestał?
Chwyciła mocniej kierownicę.
– Trafił do pudła.
– Za znęcanie się nad tobą?
– W Teksasie? – Roześmiała się z goryczą. – Od razu widać, że jesteś tu pierwszy raz. Teksańczyk nigdy nie podniesie ręki na kobietę. Wszyscy to wiedzą. Jeśli więc latynoska zdzira zarzuciłaby coś takiego swojemu mężowi, niechybnie trafiłaby do domu bez klamek.
– Więc co przeskrobał?
– Nie płacił podatków federalnych – wyjaśniła. – Zarobił mnóstwo pieniędzy, handlując dzierżawami pól naftowych w Meksyku, ale nie zgłosił dochodu do urzędu skarbowego.
– Można za to pójść do paki?
Skrzywiła się.
– Robią wszystko, żeby delikwent nie poszedł siedzieć. Najchętniej przyjmą spłatę w ratach, ale Slup jest wyjątkowo uparty. Ukrywał wszystko aż do procesu, a potem odmówił spłacenia długu. Wszystkie pieniądze ulokował w rodzinnych rachunkach powierniczych, nie mogli mu, więc ich odebrać. Chyba porządnie się na niego wściekli.