– Gracias, seňor – powiedziała Carmen. – Dzięki.
– Nie ma sprawy – odparł Reacher. – De nada, seňnorita
– Mówisz po hiszpańsku?
– Raczej nie – odparł. – Służyłem na całym świecie, więc znam po kilka zwrotów w wielu językach. Ale tylko tyle. Inaczej jest z francuskim. Całkiem nieźle mówię w tym języku. Moja mama była Francuzką. Paryżanką.
– Jesteś, więc w połowie cudzoziemcem – zauważyła.
– Czasem mam wrażenie, że więcej niż w połowie.
Uśmiechnęła się jakby z niedowierzaniem i wjechała na szosę.
– Powinieneś mnie tytułować seňora. Jestem mężatką.
– Faktycznie – powiedział. – Chyba jesteś.
Nie odzywała się przez ponad kilometr. Potem z rozmysłem wzięła głęboki oddech.
– Problem w tym – powiedziała – że nie mam całego roku.
– Dlaczego?
– Bo przed miesiącem jego kolega prawnik zjawił się u nas w domu i oświadczył, że szykuje się jakiś układ. Podejrzewam, że Slup wsypie swoich współpracowników w zamian za wcześniejsze wyjście z więzienia. Pewnie ten jego drugi kumpel forsuje to w biurze prokuratora okręgowego.
– Cholera – zaklął Reacher.
Carmen kiwnęła głową.
– Kiepska sprawa. Zwlekałam zbyt długo.
Reacher skinął głową.
– Na jakim są etapie?
– Decyzja już zapadła – powiedziała cicho.
– Kiedy mają go wypuścić?
– Dziś jest piątek. Chyba nie wypuszczają nikogo w weekend. Więc pewnie w poniedziałek. Boję się.
– Może się zmienił – podsunął Reacher. – Więzienie odmienia ludzi.
Mówił bez sensu. Wyraźnie widział to po jej minie. Ponadto z doświadczenia wiedział, że na pewno nie stają się tam lepsi.
– Nie. Jestem w poważnych opałach, Reacher. Uwierz mi.
Było w jej głosie coś niepokojącego.
– Dlaczego? Bo to ja go wydałam urzędowi skarbowemu – wyjaśniła.
– Jakim sposobem?
– Po prostu do nich zadzwoniłam. Numer można znaleźć w książce telefonicznej.Mają cały wydział do zbierania informacji od współ małżonków. To jeden z ważniejszych sposobów na łapanie krętaczy. Zwykle dzwonią tam rozwodzący się małżonkowie.
– Czemu więc się z nim nie rozwiodłaś? – spytał. – Mąż w więzieniu to niezły pretekst. Można by go oskarżyć o porzucenie.
Zerknęła na aktówkę leżącą na tylnym siedzeniu.
– To mi nie rozwiązuje problemu z Ellie. Sytuacja jeszcze bardziej by się pogmatwała. Wszyscy baliby się, że opuszczę stan. Slup mógłby sądownie nakazać mi podanie swojego nowego adresu zamieszkania, a ja nie miałabym wyjścia.
– Mogłabyś zostać w Teksasie – powtórzył.
Kiwnęła głową.
– Wiem, wiem. Ale nie mogę. Po prostu muszę stąd wyjechać, Reacher. Zostałam tu tak bardzo skrzywdzona, że muszę opuścić to miejsce. Nie tylko Slupa.
Wzruszył ramionami.
– W czym mam ci w takim razie pomóc? W ucieczce?
Nie odezwała się. Zadumał się nad tym, jak określiła mężczyzn, wśród których szukała swojego zbawcy. Bezrobotni kowboje z rodeo, zbiry. Mężczyźni zdolni do wielu rzeczy, ale czy potrafiliby przechytrzyć ścigające ją FBI? Trafił się jej jak ślepej kurze ziarno.
– Musisz działać szybko – zawyrokował. – Zostały tylko dwa dni, nie mamy czasu do stracenia. Odbierzemy Ellie, zawrócimy samochód o sto osiemdziesiąt stopni i ruszymy z kopyta. Może najpierw udamy się do Vegas.
– I co tam zdziałamy?
– Skombinujemy ci jakieś dokumenty. W mieście takim jak Vegas znajdziemy jakieś lokum, choćby tymczasowo. Mam trochę pieniędzy. Mogę postarać się o więcej, jeśli będzie trzeba.
– Nie mogę przyjąć od ciebie pieniędzy – zaoponowała. – To nie byłoby fair.
– Fair czy nie fair, potrzebujesz forsy Możesz mi oddać później. Powinnaś wrócić do Los Angeles. Zmienić nazwisko i zacząć wszystko od nowa.
– Nie. Nie mogę uciec. Nie chcę być zbiegiem – powiedziała. – Nie chcę zostać nielegalną imigrantką. Cokolwiek złego można o mnie powiedzieć, nigdy nią nie byłam. Nie zamierzam tego teraz zmieniać. Nie chcę tego robić Ellie. Zasługuję na lepszy los.
– Obie zasługujecie na lepszy los, ale musisz podjąć jakieś konkretne działanie.
– Mam obywatelstwo – tłumaczyła. Zastanów się tylko, co to znaczy dla kogoś takiego jak ja. Nie zamierzam się go wyrzec.
– Masz więc jakiś inny plan?
Ty jesteś moim planem – odparła.
Kowboje, zbiry, były gliniarz wojskowy o wzroście sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów i wadze sto dziesięć kilogramów.
– Chcesz, żebym był twoim ochroniarzem? – zgadywał.
Nie odpowiedziała.
– Carmen, przykro mi, że znalazłaś się w takiej sytuacji -powiedział. – Naprawdę. Ale nie mogę być twoim gorylem.
Znów ani słowa. Na autostradzie pojawił się rozjazd.
– Nie bądź śmieszna – ciągnął. – Mogę mu dać ostrzeżenie. Wystraszyć go. Ale co będzie, jak odejdę? Przecież wcześniej czy później to nastąpi, Carmen. Nie lubię tkwić w jednym miejscu.
Przejechała obok zielonej tablicy informacyjnej z napisem: PESOS 120 KILOMETRÓW.
– Nie chcę ochroniarza.
Spojrzał na nią. Z jej twarzy nie dało się nic wyczytać.
– Więc kim mam być?
– Nie mogę ci powiedzieć.
– Niby czego?
Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Przełknęła głośno ślinę i nie odzywała się. Przyglądał się jej. Kowboje, zbiry, były policjant wojskowy. Napis na grobie Claya Alisona, jego nekrolog w gazecie.
– Rozum ci odjęło – powiedział nagle. – Mowy nie ma.
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Pragnę jego śmierci – rzekła. – To mój jedyny ratunek. A on zasłużył na śmierć.
– Powiedz, że żartujesz.
– Wcale nie żartuję. Chcę, żeby zginął.
Potrząsnął głową.
– Nie ma mowy. To absurd.
– Chciałam postępować zgodnie z prawem – rzekła. – Rozmawiałam z czterema adwokatami i każdy z nich powiedział, że ze względu na Ellie nie wolno mi się ruszać z miejsca. Chciałam, więc zapewnić sobie ochronę. Udałam się do firmy ochroniarskiej w Austin, powiedzieli, że potrzeba będzie sześciu ludzi, co wyniesie dziesięć tysięcy dolarów tygodniowo, a więc właściwie równało się to odmowie. Chciałam działać zgodnie z prawem, Reacher, ale nie udało się.
Obserwował autostradę. Panował na niej duży ruch.
– Więc kupiłam pistolet – oznajmiła.
– Świetnie – skomentował.
– I naboje. Wydałam na to całą gotówkę, jaką miałam.
– Nie jestem odpowiednim facetem.
– Czemu? Przecież już zabijałeś ludzi. W wojsku.
– To nie to samo. Tu chodzi o morderstwo z zimną krwią.
– Czy nie przysięgałeś, że będziesz chronił ludzi?
– Nie o to chodzi.
– Błagam cię, Reacher. Przeanalizowałam najróżniejsze możliwości. Ty jesteś moją ostatnią deską ratunku.
– Zrozum, nie zamierzam zabijać faceta, którego nawet nie widziałem na oczy.
– Ale on mnie bije, Reacher – jęknęła. – Brutalnie. Kopie mnie. Lubi to. Śmieje się, kiedy mnie katuje. Żyję w ciągłym strachu.
– Zgłoś się więc na policję.
– Do policjanta. Jest tylko jeden. Nie uwierzyłby mi, a nawet gdybym go przekonała, nie kiwnąłby palcem. Męska solidarność.
Reacher nie odezwał się.
– Jestem w rozpaczliwej sytuacji. Jesteś moją jedyną szansą. Błagam cię. Dlaczego nie chcesz mi pomóc? Bo jestem Meksykanką? Pomógłbyś białej kobiecie? Na przykład swojej dziewczynie? Założę się, że jest biała. Pewnie blondynka, nie mylę się?