— Rozmawiałam z nim. Nie ma Irenie nic do zarzucenia, ale oświadczył mi to zbyt oficjalnym tonem. Niepokoi mnie, że coś się między nimi zepsuło.
— To coś nazywa się Ellon — wtrąciła się do rozmowy Mary — prawda, Eli?
— Irena pochłonięta jest pracą w laboratorium odparłem wymijająco — i pewnie dlatego nie może już poświęcić Olegowi tyle uwagi.
Dowódcy wrócili na swe gwiazdoloty, Oleg rozkazał uruchomić anihilatory Taniewa i eskadra ruszyła w dalszą podróż. Czerwona z jej ginącą planetą pozostała za nami.
2. Ginące Światy
1
Oleg wezwał mnie na stanowisko dowodzenia. Gdy tam przyszedłem, przy sterach siedział Osima, a Oleg rozmawiał z Ellonem. Musiało zajść coś naprawdę ważnego, jeśli Oleg zaprosił Ellona do siebie, a ten zdecydował się porzucić laboratorium.
Na ekranach dalekiego zasięgu, niewyraźnie wśród nieskończonych mgławic, rysowało się jądro Galaktyki, do którego pozostało już niespełna trzy tysiące lat świetlnych. Z boku migotała plamka gromady kulistej. Ten widok nie wydał mi się niezwykły, gdyż obserwowałem go już od co najmniej tygodnia.
— Przed nami wprost na kursie mamy jamę w przestrzeni, gdyż im bliżej podlatujemy do jądra, tym bardziej się ono od nas oddala. Wniosek z tego jest jeden: zapadamy się w jakąś nieciągłość metryki.
— Czy to znaczy, że lecąc dotychczasowym kursem nie dotrzemy do jądra? — zapytałem.
— Światło jądra do nas dociera — odparł Oleg ale to nie znaczy, że przebijemy się do niego po prostej. Może się przecież okazać, że w jamie nie ma przestrzeni fizycznej, która mogłaby anihilować w generatorach Taniewa. Wówczas ugrzęźniemy bezpowrotnie w bezdennej otchłani.
— O ile dobrze pamiętam teorię Ngoro — powiedziałem — nieciągłość metryki może również tłumaczyć spowolnienie czasu w tych okolicach.
Odpowiedział mi Demiurg:
— To byłoby jeszcze gorsze, admirale, gdyż z jamy czasowej nie ma wyjścia. Jestem zdecydowanie przeciwny kontynuowaniu dotychczasowego kursu.
— Pozostaje nam zatem jedynie droga okrężna przez gromadę kulistą! — zakonkludował Oleg.
— Dlaczego? — zdziwiłem się. — Dlaczego nie możemy wytyczyć kursu omijającego tę gromadę przez czysty Kosmos? Czy coś tam nam grozi?
— Właśnie. MUK sygnalizuje, że okolice jądra obfitują w nieciągłość metryki, w takie same jamy przestrzenne, jaka rozwiera się wprost przed nami.
— Czy mogę odejść? — zapytał Demiurg. — Nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat.
Ellon wyszedł, a ja wraz z Olegiem wpatrywałem się w ekran dalekiego zasięgu, na którym migotała niewielka plamka roju gwiezdnego. Analizatory wykryły go przed niespełna dwoma tygodniami i przez ten czas, lecąc w obszarze nadświetlnym, zbliżyliśmy się do niego o jakieś sto lat świetlnych. MUK wiedział już o nim niemało: gromada kulista o średnicy około dwudziestu lat świetlnych i zawierająca około pięciu milionów gwiazd, przeważnie starych. Oddala się od jądra prostopadle do płaszczyzny Galaktyki z prędkością 50 kilometrów na sekundę. Szybkość pozornie niewielka, ale jeśli zwarzyć, że gromada istniała od co najmniej dwustu milionów lat, co w skali kosmicznej jest czasem względnie krótkim, to gromada nie tyle przemieszczała się w przestrzeni, ile panicznie uciekała z Galaktyki!
MUK stwierdził jeszcze jedno: morderczy promień, który spalił Czerwoną, wystrzelił najprawdopodobniej z tej właśnie gromady, gdyż na jego trasie nie było innych ciał niebieskich, które mogłyby go wygenerować. I ta gromada była jedyną furtką do jądra.
— Nie mamy innego wyjścia? — zapytałem Olega. — Nie mamy — przytaknął z westchnieniem. Eskadra ruszyła nowym kursem.
Wielokrotnie opisywałem gwiezdne niebo w rozproszonych gromadach Plejad i Perseusza. Teraz chciałbym, nie obawiając się powtórzeń, opowiedzieć ze szczegółami, jak wyglądał nowy dla mnie krajobraz gwiezdny. I jeśli tego nie czynię, to tylko dlatego, że prawdziwego piękna nie da się wyrazić słowami. Muszę jednak zatrzymać się przy jednym szczególe, który stanowi o istocie zjawiska nazywanego kulistą gromadą gwiezdną. Otóż przestrzeń wewnątrz niego jest absolutnie przezroczysta, tak przezroczysta, że puste okolice Kosmosu wydają się w porównaniu z nią mętne i zadymione. Na widok tej krystalicznej przejrzystości rozświetlonej iskrami gwiazd nawet człowiekowi o najmniej poetyckiej duszy przychodziło na myśl określenie: muzyka gwiezdnych sfer.
Wokół wielu gwiazd krążyły planety, z których każdą starannie choć z daleka badaliśmy. Na planetach panowały warunki wręcz idealne dla rozwoju życia białkowego: umiarkowane promieniowanie słoneczne, atmosfera zbliżona do ziemskiej, odpowiednie proporcje wód i lądów. Ale na żadnej z nich nie było nawet śladu rozumnej cywilizacji, nie było nawet najprymitywniejszych przejawów życia. Były to niezmiernie piękne, ale całkowicie martwe światy. Mary chciała zaszczepić życie przynamniej na jednej planecie, ale nie mieliśmy na to czasu pędząc ku bramie do innego świata. Brama zdawała się szeroko otwarta, ale co czekało nas za nią?
Zadaniem Ellona było poszukiwanie na planetach gromady kulistej mechanizmów generujących śmiercionośne promienie, ale mimo usilnych starań nie wykrył nawet śladu superlasera. Co więcej, nie wykrył najdrobniejszych bodaj dowodów na istnienie potężnej cywilizacji, zdolnej do stworzenia takiej tytanicznej broni. I tak, małym ciągiem anihilatorów mknęliśmy przez cudowny, pusty, niczyj świat, zapylając jego krystaliczne przestwory spopieloną w generatorach przestrzenią i bez skutku wsłuchując się w cichy szmer wyładowań w gtośnikach. Kosmos milczał.
2
Przemknęliśmy przez gwiezdne wrota jądra i znów znaleźliśmy się w zamglonej przestrzeni. Olga sporządziła kolejne obliczenie, z którego wynikało, że masa materii rozpylonej w przestrzeni jest o wiele wyższa od masy wszystkich tutejszych gwiazd. Rezultat obliczeń zdziwił ją i ucieszył, gdyż z czymś takim do tej pory się nie zetknęła. Ja nie zdziwiłem się ani nie ucieszyłem, bo nie lubię kurzu ani na Ziemi, ani w Kosmosie. Mary wykrzyknęła z irytacją:
— Nie rozumiem, dlaczego mianowano cię kierownikiem naukowym wyprawy! Przecież ciebie nie interesują żadne nowe fakty!
— Za to kocham uczonych i potrafię znieść każde ich odkrycie, a to już dużo — odparłem. — Poza tym masz rację, interesują mnie i cieszą tylko fakty pomyślne.
Gdy tak się z nią przekomarzałem w prawo od kursu pojawiło się jakieś ciało kosmiczne, prawdopodobnie gwiazdolot. W tym pustym zakątku Kosmosu mogliśmy spodziewać się wszystkiego, tylko nie obcego statku, ale analizatory twierdziły uparcie, że jest to sztuczna konstrukcja.
Poszedłem na stanowisko dowodzenia. To istotnie był gwiazdolot, a nie martwy kosmiczny włóczęga. Statek pędził w naszą stronę z nieprawdopodobną prędkością. W tym momencie Olga nadała ze swego statku jeszcze bardziej nieprawdopodobną wiadomość: jej MUK stwierdził, że obcego gwiazdolotu nie ma!
Oleg pospiesznie przeprowadził odpowiednie obliczenia i potwierdził tę wiadomość.
— Bzdura! — wykrzyknąłem ze złością. — Mam serdecznie dosyć zjaw i duchów. Chyba że to znowu jakiś fantom, tym razem kosmiczny, a nie planetarny.
— Fantomy są tworami fizycznymi, realnie istniejącymi obiektami, udającymi inne realnie istniejące obiekty — zauważył Oleg. — A tego statku po prostu nie ma, chociaż wyraźnie go widzimy.