Nasz MUK jeszcze raz sprawdził doniesienie Olgi. I znów okazało się, że przestrzeń wokół nas jest kompletnie pusta, że w naszą stronę pędzi niematerialna zjawa. Udałem się do laboratorium Ellona.
Zastałem już tam Orlana, Gracjusza i smoka jak zwykle rozciągniętego pod wolną ścianą sali. Ellon zawzięcie perorował, lecz na mój widok umilkł.
— Ellonie — powiedziałem — na ekranach widzimy obce ciało, ale pola poszukiwawcze nie wykazują jego obecności. Czy potrafisz przystępnie wytłumaczyć mi ten paradoks?
— Przystępnie nie potrafię — odparł Demiurg z lekką pogardą.
— A nieprzystępnie?
— Obserwowany przez nas gwiazdolot nie istnieje w naszym czasie.
Wymieniłem spojrzenia z Gracjuszem i Orlanem, potem spojrzałem na smoka. Rozumieli nie więcej niż ja. Opodal siedziała Irena i to, z jakim zapałem potakiwała każdemu słowu Ellona zdawało się świadczyć o tym, że przynajmniej dla niej wszystko jest jasne i oczywiste.
— Nie istnieje w naszym czasie? W jakim zatem, do diabła, czasie ta zjawa pędzi w naszym kierunku?!
— Dla nas pędzi ona z naszej przyszłości w naszą teraźniejszość.
— A nie z przeszłości w teraźniejszość? — zapytałem bezradnie, bo wyjaśnienie Ellona było z gatunku tych, które raczej zaciemniają sytuację.
— Z przeszłości w teraźniejszość pędzimy my. A ściślej mówiąc nieustannie odsuwamy naszą teraźniejszość ku przeszłości. Czas związany jest z nami na zasadzie reakcji: popycha nas ku przyszłości, a sam oddala się w przeszłość. Ruch obcego jest niczym strzał z przyszłości w teraźniejszość. Jego czas nie odbija się od niego, lecz pędzi wraz z nim, jak gazy prochowe w lufie armaty pędzą za pociskiem.
— Strzał z przyszłości? — zastanowiłem się nad tym porównaniem. — Ale przecież widzimy obcy gwiazdolot, widzimy go w naszej teraźniejszości już od dwóch godzin, a przez ten czas ówczesna teraźniejszość stała się już przeszłością. Innymi słowy statek istnieje w teraźniejszości i przeszłości, a nie w przyszłości! — powiedziałem triumfalnie.
Demiurg jednak dobrze przemyślał swoją koncepcję.
Widzimy w teraźniejszości jego cień — powiedział — cień padający z przyszłości i poprzedzający pojawienie się realnego obiektu. Cień zmniejsza się, a zatem gwiazdolot zbliża się ku nam z przyszłości. Kiedy ów cień pokryje się z obiektem, statek pojawi się realnie.
— Nie przeskoczy z teraźniejszości w przeszłość?
— Sądzę, że zabraknie mu energii, aby pokonać temporalne zero zwane również „teraźniejszość”, „obecnie” lub „współczesna chwila”.
— Słyszysz, Olegu? — zapytałem przez stereofon. — Jeśli hipoteza Ellona jest słuszna, to zderzenie eskadry z obcym gwiazdolotem nie grozi żadnym niebezpieczeństwem, gdyż zetkniemy się z nim w punkcie, w którym teraz się znajdujemy, podczas gdy on sam pozostanie w naszej przyszłości. Rozumiesz to?
Oleg odparł, że postara się uniknąć kontaktu z obcym statkiem bez względu na to, w jakim czasie ten istnieje.
A niebawem nastąpiło spotkanie, i to dokładnie takie, jak przewidział Elłon.
Oleg uformował eskadrę w pierścień, ku środkowi którego pędził obcy statek. Właściwie nie pędził, tylko leciał coraz wolniej, by wreszcie zatrzymać się w pewnej odległości od płaszczyzny naszego szyku i zawisnąć nieruchomo w przestrzeni: widocznie dotarł do punktu, w którym rozpoczęła się inwersja czasu i to było akurat nasze „teraz”.
Eskadra otoczyła obcy statek i czekała aż się realnie pojawi, gdyż nadal nasze pola poszukiwawcze nie stwierdzały jego fizycznej obecności. I nagle obcy wtargnął do naszego czasu.
Wyraźnie teraz widoczny gwiazdolot przypominał ślimaka zwiniętego z potrójnych spiralnych pierścieni. Ani ludzie, ani Demiurgowie i Galaktowie nie znali podobnych konstrukcji. Aparat był całkowicie przezroczysty, jakby nie posiadał żadnej powłoki i zbudowany był wyłącznie z migotliwego gazu, zwiniętego przez nieznane siły w trzypiętrową spiralę. Jedynie na szczycie ślimaka wznosiła się ciemna narośl wielkości naszej sali zebrań, najwidoczniej pomieszczenia załogi. MUK doniósł, że znajdują się w niej jakieś nieprzejrzyste ciała.
Po raz pierwszy zobaczyłem zdumionego Ellona. — Eli! — wykrzyknął Demiurg, zapominając o moim tradycyjnym tytułe. — Eli, czy pan wie, co to jest za bryła? To dokładny odpowiednik ślimaka grawitacyjnego, z pomocą którego wypchnąłem z naszej przestrzeni drapieżną planetę!
Smok był zdumiony nie mniej od Ellona:
— To nieprawdopodobne! — wykrzyknął. — A zatem mogą istnieć konstrukcje, które same sobie potrafią dać grawitacyjnego kopniaka!…
Gwiazdolot nie reagował na żadne sygnały i nic nie wskazywało na to, że w ogóle zostaliśmy przezeń zauważeni. Gracjusz wyraził przypuszczenie, że statek jest istotą żywą, która zginęła podczas lotu pod prąd czasu. Po spotkaniu z drapieżnymi planetami jego hipoteza nikogo nie zaskoczyła.
Oleg polecił wysłać planetolot w pobliże obcego statku. Dowodzący nim Osima obleciał ślimaka wokół, wysondował go polami, ale nie odnalazł żadnego włazu. Wówczas postanowił oddzielić kabinę od reszty konstrukcji. Operacja się powiodła, ale kadłub z migotliwego gazu rozpadł się, zamienił w rzadką chmurkę ciemnego pyłu.
Planetolot przybił do kei „Koziorożca”. Dziarski Osima wykrzyknął rubasznie:
— Przywiozłem akwarium! Obcy astronauci są w środku, ale niestety martwi i to martwi od wielu milionów lat, jeśli Ellon się nie myli i mamy do czynienia nie z gwiazdolotem, lecz z maszyną czasu!
Wewnątrz kabiny leżało sześć ciał. Martwych, choć niegdyś bez wątpienia były to istoty żywe. Przezroczyste ścianki kabiny przypominały ekrany siłowe rozpięte na równie przezroczystym szkielecie.
— Kabinę najlepiej będzie rozmyć — powiedziała Irena. — Zrobią to bez trudu nasze generatory pola ochronnego pracujące na biegu rewersyjnym.
Istotnie, pompy siłowe z łatwością wchłonęły ściany kabiny i martwe ciała wypadły na zewnątrz.
Nic nie wskazywało na to, aby tragiczna dla obcych astronautów katastrofa miała zdeformować ich ciała. Ale i tak były to bardzo dziwne istoty!
Przypominały po trosze nas wszystkich — Ludzi, Demiurgów, Galaktów, Anioły, a nawet smoki — i były jednocześnie nieskończenie od nas inne: każda miała głowę, twarz i włosy na głowie, ale te włosy miały grubość palca i przypominały węże; miała oczy, a tych oczu było trzy… Każda z tych istot miała również okrągły otwór pełniący rolę ust, w tej chwili u każdej z nich półotwarty.
Niewielka głowa spoczywała na potężnym czarnym ciele pająka, opierającym się na dwunastu opatrzonych w osiem stawów nóg grubości ludzkiej ręki.
— Żywe! — wykrzyknął podniecony Lusin, rzucając się ku jednej z rozpostartych na podłodze istot. — Rusza się!
Gracjusz pospiesznie chwycił go za rękę i zatrzymał. Z potężnych rąk Galakta Lusin nie mógł się wyrwać, ale coraz głośniej wykrzykiwał, że jeden z obcych żyje.
Teraz i ja zobaczyłem, że jedna z nóg pająkokształtnego poruszyła się, a potem drgnęły też wężowłosy na jego głowie. Nieznajomy spróbował unieść się z ziemi i znowu upadł. Dwoje jego dolnych oczu otwarło się z wysiłkiem, popatrzyło na nas nieprzytomnie i znów się zamknęło, po czym astronauta ponownie stracił przytomność.
— Pozostała piątka jest martwa, ale tego da się chyba jeszcze ocucić — powiedział Oleg. — Gdzie go umieścimy?
Ellon poprosił, żeby pozwolono mu zabrać przybysza do siebie. Wprawdzie jego laboratorium jest dość ciasne, ale dla takiej niecodziennej istoty miejsce zawsze się znajdzie. A ponadto reanimacja pająkokształtnego może wymagać urządzeń techniczych, których nie ma nigdzie indziej na statku.