— Jakaż piękna jest nasza stara Ziemia! Czy ujrzymy ją jeszcze kiedykolwiek, czy też na zawsze zagubimy się w gwiezdnych przestworzach?
— Możesz zostać w domu — zaproponowałem ostrożnie.
— Naturalnie! — odrzekła z lekką ironią. — Ale czy ty zdołasz beze mnie polecieć?
— Nie, Mary, nie potrafię — wyznałem uczciwie. — Być bez ciebie, to niemal być bez siebie samego. Taki już mój los, że w pojedynkę jestem tylko połową całości. A to nie jest najprzyjemniejsze uczucie…
— Mógłbyś przynajmniej dzisiaj obyć się bez wątpliwych dowcipów! — skarciła mnie żona.
Przez dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu, a ja zerkałem na nią z niepokojem. Od tylu już lat jesteśmy razem i mimo wszystko nadal lękam się zmiennych nastrojów Mary: Wreszcie mars na jej czole ustąpił miejsca wyrazowi rozmarzenia. Zapytała:
— Wiesz, o czym myślę?
— Oczywiście, że nie.
— Przypomniał mi się wiersz pewnego starożytnego poety — powiedziała i zadeklamowała coś o krążących na wietrze liściach, śmierci i tajemnicach bytu.
Zgodziłem się z nią, że wiele w tej poezji kojarzy się z obecną chwilą, zwłaszcza owe krążące liście. Ale tajemnice bytu?
— Jak ty to wszystko potrafisz sprymitywizować! oburzyła się na mnie i znów zamilkła.
Aby przerwać wreszcie milczenie, zapytałem ją, co sądzi o przyczynach katastrofy wyprawy Allana.
— W każdym razie zdecydowanie nie zgadzam się z teorią, którą lansuje Paweł — odparła lekceważąco. Mężczyźni zawsze szukają w każdej zagadce czyjejś złej woli. Tyle w was wojowniczości, że gotowi jesteście uwierzyć, że to sama natura toczy z wami ciągłą walkę i marzy tylko o tym, aby rzucić was na kolana. Przypisywanie naturze własnych wad jest łatwe i niesłychanie wygodne, ale z pewnością nie najsłuszniejsze!
— Za wojowniczość mężczyzn ponoszą winę kobiety, bo to one właśnie wydaj ą nas takimi na świat — postarałem się obrócić sprawę w żart. — Mówiąc jednak poważnie, nie obaliłaś żadnego z argumentów Romera.
— Nie muszę niczego obalać — odparła swym zwykłym ostrym tonem — bo znalazłam w raporcie jedynie opis niezrozumiałych faktów i nieudolne próby ich interpretacji.
Jej słowa wywarły na mnie większe wrażenie niż owego dnia skłonny byłem to przyznać.
Wieczorem nasz salonik wypełnił się po brzegi. Olga, Romero, Orlan i Lusin zajęli fotele, zaś Trub i Gracjusz z trudem usadowili się na kanapach: aniołowi przeszkadzały skrzydła, zaś trzymetrowy Galakt bał się ruszyć z miejsca, żeby nie uderzyć głową w sufit. Romero swoim kwiecistym stylem opisał wrażenie, jakie na Wielkiej Radzie wywarł raport o przyczynach zagłady pierwszej wyprawy do jądra Galaktyki. Oświadczył również, że kolejna wyprawa ma na celu wykrycie nieznanego przeciwnika czy przeciwników i zbadanie możliwości pokojowego współżycia z nimi. Dlatego też Wielka Rada przeznaczyła wszystkie swe zasoby na wyposażenie drugiej wyprawy galaktycznej.
— Czekam teraz na pańskie pytania i zastrzeżenia, admirale — zakończył Paweł.
Miałem tylko jedną wątpliwość: pierwsza wyprawa nie zdołała odnaleźć Ramirów, na poszukiwanie których wyruszyła. Drapieżne planety ścigające nasze statki zostały przez Allana nazwane żywymi istotami, ale niezbite dowody na to, że rzeczywiście są to istoty żywe, a nie igraszka martwej natury, nie istnieją. Rejon „słońc pyłowych”, na peryferiach którego zginęła wyprawa, jest zdaniem Allana siedliskiem rozwiniętej cywilizacji, ale żadnego jej przedstawiciela nie spotkano, zatem istnienie owej cywilizacji pozostaje jedynie hipotezą. Próby przedarcia się do jądra napotkały na aktywne przeszkody, ale co z tego wynika? Przeciwdziałanie mogło mieć naturę czysto fizyczną, choć na razie nam nieznaną, bo przecież nikt nie odważy się twierdzić, że znamy już wszystkie prawa rządzące Wszechświatem.
Paweł chciał mi odpowiedzieć, ale ja zwróciłem się do Olega:
— Dowodzisz drugą eskadrą. Co sądzisz o moich wątpliwościach?
— Że można je rozstrzygnąć — odparł powściągliwie — tylko w jeden jedyny sposób: należy znów polecieć w kierunku jądra Galaktyki i na miejscu sprawdzić, co przeszkadza w przedarciu się do jej wnętrza.
— Twoja odpowiedź w pełni mnie zadowala — powiedziałem, patrząc z przyjemnością na syna Andre, który odziedziczył po ojcu nie tylko odwagę i charakter, lecz także urodę. — A teraz powiedzcie mi, na jakim etapie są przygotowania do wyprawy.
Romero wyjaśnił, że prace przygotowawcze prowadzone są na znanej nam wszystkim Trzeciej Planecie Perseusza, i że kieruje nimi Andre wraz z Demiurgiem Ellonem. Na gwiazdolotach poza anihilatorami Taniewa instaluje się również broń biologiczną Galaktów oraz mechanizmy zmieniające rozmiary statków wraz z całą ich zawartością. Najważniejszymi jednak nowymi instalacjami są urządzenia szybko zmieniające metrykę przestrzeni wokół gwiazdolotu. Dzięki temu każdy statek upodobni się do małej Trzeciej Planety, zdolnej do wytwarzania wokół siebie dowolnego zakrzywienia przestrzeni. Gdyby eskadra Allana była wyposażona w mechanizm ślimaka grawitacyjnego, mogłaby uniknąć wielu nieszczęść. Konstrukcję generatorów metryki opracowuje grupa kierowana przez Ellom.
— Ellon… Nic o nim nie słyszałem. Znasz go, Orlanie?
— To ja zaproponowałem jego kandydaturę oświadczył z dumą Orlan. — W Perseuszu nie ma Demiurga, który dorównywałby mu pod względem zdolności konstruktorskich.
Zauważyłem, że Gracjusz z zatroskaniem pokręcił głową.
— Pozostaje jeszcze jedna kwestia — ciągnąłem. — W jakim charakterze, zdaniem Wielkiej Rady, mam uczestniczyć w wyprawie? Czyli, że użyję starożytnych terminów, jakie stanowisko mi się proponuje?
— Będzie pan duszą i sumieniem wyprawy, Eli powiedział Oleg.
— Trudno wyobrazić sobie dobrze zorganizowaną wyprawę, w której dusza i sumienie byłaby oderwana od pozostałych jej uczestników.
Mówiłem poważnie, ale moje słowa wywołały śmiech. Gdy ucichły, Romero powiedział:
— Skoro zależy panu na terminach określających tak zwane stanowisko, to nazwijmy je kierownictwem naukowym. Używano niegdyś i takiego określenia, drogi admirale.
— Pan też zamierza uczestniczyć w wyprawie?
— Sądzę, że Wielka Rada pozwoli mi opuścić na pewien czas Ziemię.
Po zakończeniu narady przysiadłem się do Galakta:
— Kiedy Orlan chwalił Ellom, westchnąłeś Gracjuszu. Dlaczego? Czyżbyś się nie zgadzał z jego oceną?
Gracjusz uśmiechnął się promiennie. Galaktowie tak lubią się uśmiechać, że rozpromieniają się z byle powodu.
— Nie, Eli, mój przyjaciel, Demiurg Orlan całkiem słusznie scharakteryzował Ellom jako geniusza inżynierskiego. Ale widzisz, Eli… — Zająknął się, choć nie zmienił promiennego wyrazu twarzy. — Znasz przecież nasz stosunek do sztucznych tkanek… W organizmie Ellona stopień sztuczności jest o wiele, wiele wyższy niż u pozostałych Demiurgów; obawiam się, że i jego mózg zawiera sztuczne elementy, chociaż Orlan zdecydowanie temu zaprzecza…
Teraz ja się uśmiechnąłem, ale po człowieczemu, ironicznie. Niechęć Galaktów do sztucznych narządów zawsze wydawała mi się zabawnym dziwactwem, puściłem więc zastrzeżenia Gracjusza mimo uszu. Wszyscy ludzie popełniają błędy, mnie zaś zdarzało się to chyba o wiele częściej niż innym. I wiele moich błędów czy pomyłek, tak na pierwszy rzut oka niewinnych, miało niestety tragiczne wręcz następstwa.
4
Jak okropnie zmienił się Andre! Olga uprzedzała mnie, że mogę go nie poznać, a ja się tylko śmiałem. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której nie poznałbym swego najbliższego przyjaciela! I naturalnie poznałem Andre natychmiast, gdy tylko „Orion” zawisł nad lądowiskiem Trzeciej Planety i Andre wpadł jak burza przez rozwarte na oścież wrota statku. Byłem jednak wstrząśnięty. Pozostawiłem Andre w Perseuszu jako schorowanego, na wpół jeszcze szalonego, ale w miarę energicznego mężczyznę w średnim wieku, a teraz w moje objęcia padł rozdygotany, nerwowy, pomarszczony, siwy jak gołąbek staruszek.