Nie było jednak czego podziwiać. Dokoła były mechanizmy, na oko dokładnie takie same, jakie wypełniały całe wnętrze planety. Orlan zauważył moje niezadowolenie i powiedział tym samym nieśmiałym tonem:
— Czy nie byłoby lepiej, gdybyś osobiście nam wszystko wyjaśnił?
Ellon bez słowa ruszył wzdłuż ściany sali i wskazując ręką kolejne maszyny wyjaśniał ich przeznaczenie i opisywał konstrukcję. Szedł przodem, ale głowę miał obróconą w naszym kierunku. Wszyscy Demiurgowie mają bardzo giętkie szyje, ale nikt poza Ellonem nie potrafi obrócić głowy o pełne sto osiemdziesiąt stopni. Słuchałem więc jego wyjaśnień i patrzyłem tylko na niego, na jego twarz, starając się zrozumieć nie tyle sens jego słów, ile ich ton. I im baczniej wpatrywałem się w Ellona, tym silniej utwierdzałem się w przekonaniu o jego niezwykłości.
Po zakończeniu obchodu sali Ellon powiedział (tylko to zapamiętałem z długiego wykładu):
— Ani ludzie, ani Demiurgowie, ani tym bardziej Galaktowie jeszcze nigdy nie mieli równie doskonale uzbrojonych statków. Gdybyśmy w trakcie ataku ziemskich eskadr mieli w Perseuszu chociaż jeden taki statek, wydarzenia potoczyłyby się zupełnie inaczej.
— Martwi cię to, Ellonie? — zapytałem sucho. Diabolicznie zachichotał, opanował się i powiedział :
— Ani martwi, ani cieszy. Po prostu stwierdzam fakt, nic więcej.
Wtrąciła się Olga i zaczęła wypytywać Ellona o jakieś szczegóły, po czym do dyskusji na tematy techniczne włączyła się Irena. Odciągnąłem Andre na bok:
— Stworzone przez Demiurgów urządzenia są bez wątpienia znakomite — powiedziałem. — Ale kto będzie nimi naprawdę sterował?
Andre przerwał mi bezceremonialnie. Nadal jak widać potrafił łowić myśl rozmówcy w pół słowa i nadal dobre wychowanie nie było jego najsilniejszą stroną.
— Możesz się nie obawiać! — wykrzyknął. — Ellon konstruuje instalacje, ale ja nimi dowodzę. Ich pola rozruchowe sprzężone są bezpośrednio z promieniowaniem mojego mózgu. A kiedy eskadra wyruszy w Kosmos, przekażę nadzór nad nimi Olegowi i dowódcom poszczególnych statków.
Wyjechaliśmy na powierzchnię. W windzie Irena wykrzyknęła z zachwytem:
— Demiurg Ellon jest doprawdy niezwykły! Całkiem niepodobny do innych! — Przyciszyła głos, żeby Orlan jej nie usłyszał. — Oni wszyscy wydają mi się potwornie brzydcy, a Ellon jest przystojny! I cóż za doskonałe rozwiązanie konstrukcyjne!… Eli, pozwoli mi pan na statku pracować w grupie Ellona?
— Wybór miejsca pracy zależy wyłącznie od ciebie — odparłem i pomyślałem przy tym, że jeśli o mnie chodzi, to właśnie Ellon wydał mi się najbrzydszy ze wszystkich znanych mi Demiurgów.
— Nie mam prawa wtrącać się do decyzji kierownictwa naukowego wyprawy — powiedziała do mnie Mary w hotelu — ale mogę wyrazić opinię o postępowaniu męża. Eli, jestem z ciebie niezadowolona!
— Dlaczego? Znów się nietaktownie zachowałem? Obraziłem kogoś?
— Niepokoi mnie Ellon — odparła z westchnieniem. — Jest tak potworny, że wręcz piękny w swej brzydocie, w tym się mogę z Ireną zgodzić. Ale pozwolić, żeby ktoś taki kręcił się na co dzień po statku!… A widziałeś, jak Irena na niego patrzyła? Gdyby tak patrzyła na mężczyznę, powiedziałabym, że dziewczyna się bez pamięci zakochała.
— A cóż w tym złego? — zapytałem beztrosko. Doskonale pamiętasz, że i mnie samemu zdarzyło zakochać się kiedyś w nieziemiance Fioli. Taki afekt jest nieszkodliwy już z tego chociażby powodu, że absolutnie pozbawiony perspektyw. A Ellona musimy wziąć ze sobą, bo to przecież uznany geniusz inżynieryjny. Obawiam się, że przemawia przez ciebie zwyczajny ludzki szowinizm, a w naszej epoce braterstwa gwiezdnego musimy zwalczać wszelkie przejawy szowinizmu. Mam nadzieję, że to cię przekonuje?
— Przekonałeś mnie swoją beztroską — odparła Mary ze smutnym uśmiechem. — Nie zwracaj uwagi na moje nastroje i obawy. Wynikają one nie z rozumowej analizy, jak u ciebie lub Olgi lecz z idiotycznych przeczuć…
Często później wspominałem tę rozmowę z żoną w hotelu na groźnej Trzeciej Planecie!
5
Nie sporządzam przeznaczonego dla potomków raportu z naszej wyprawy! Mówiłem już, iż nie jestem pewien, czy moje notatki trafią w ogóle na Ziemię i dlatego po prostu staram się zwyczajnie zanalizować dla siebie samego sens i przebieg wydarzeń. Wciąż od nowa zadaję sobie inkwizytorskie pytania, podchodzę do martwego ciała zdrajcy zawieszonego nieruchomo w polu siłowym i po raz setny powtarzam w duchu: „Eli, tu coś nie jest w porządku, coś jest inaczej niż myślisz i dlatego musisz, za wszelką cenę musisz rozwikłać tę zagadkę!” Ale nie potrafię, bo jestem na to zbyt rozsądny. Może to paradoksalne, ale jedna z nowych prawd, która tak długo i z takimi oporami docierała do naszej świadomości, brzmi następująco: im wywód jest logiczniejszy, tym wniosek dalszy od prawdy. Świat, w którym dziś wędrujemy, podporządkowany jest prawom fizyki, ale rządzi się logiką odmienną od naszej. Zbyt późno ten świat zrozumieliśmy i właściwie nie jestem pewien, czy i dziś pojmujemy go do końca.
Nie będę opisywał przygotowań do wyprawy i samego jej startu, bo na Ziemi wszyscy znają to w najdrobniejszych szczegółach. Wiedzą, że ograniczyliśmy skład eskadry do piętnastu gwiazdolotów (jedenastu bezzałogowych gigantycznych magazynów sterowanych przez automaty oraz czterech z załogami dowodzonymi przez Osimę, Olgę, Kamagina i Petriego), że pozwoliłem zaokrętować na pokład flagowego „Koziorożca” Włóczęgę, chociaż Oleg był przeciwny zabieraniu w podróż starego smoka, i że na tymże „Koziorożcu” zainstalowaliśmy laboratorium inżynieryjne Ellona. Wiedzą też jak ruszyliśmy do gwiazdozbioru Strzelca przez obłoki pyłowe zasłaniające przed naszym wzrokiem jądro Galaktyki, jak przez trzy lata pędziliśmy w jego kierunku, podtrzymując łączność z Ziemią na falach przestrzeni za pośrednictwem przekaźnika na Trzeciej Planecie, gdzie pozostał Andre, bo przy tysiąckrotnej prędkości światła wszelkie inne środki łączności zawodzą, jak wreszcie w czwartym roku podróży łączność nadświetlna urwała się bezpowrotnie…
Właśnie od tego momentu rozpocznę swoją relację o naszych przygodach w jądrze Galaktyki.
Nagle wszystkie generatory fal przestrzennych całkowicie odmówiły posłuszeństwa: nie mogliśmy już odbierać żadnych wiadomości z Trzeciej Planety i wysyłać na nią własnych depesz. Urządzenia były sprawne, zmieniła się sama przestrzeń. Kosmos był taki sam, nadal z równą energią pochłanialiśmy go gardzielami anihilatorów, przekształcając w obłoki pyłów i gazów, wszystko zatem dokoła było takie samo, a jednak niezrozumiale się zmieniło: impulsy generatorów nie przenikały na zewnątrz, anteny nie odbierały żadnych sygnałów. Wyprawa nagle jakby oniemiała i straciła słuch.
Nie straciła jednak wzroku. Przyrządy pokładowe wykryły w dużej odległości drapieżną planetę, dokładnie taką samą, jaka napadła na eskadrę Allana. Z tym, że Allan w momencie napadu utrzymywał łączność z bazą w Perseuszu, a my byliśmy takiej możliwości pozbawieni. Wówczas z niedowierzaniem przyjęliśmy wiadomość od Allana, że ściga ich nie martwy bolid, a nawet nie ogromny statek kosmiczny, niepomiernie większy od każdego z naszych gwiazdolotów, lecz zagadkowa istota kosmiczna najwyraźniej zamierzająca dopaść i połknąć całą eskadrę. Wyobrażenie o niesłychanej wielkości gwiazdolocie było jednak bliższe naszemu ówczesnemu pojmowaniu świata.
Ale bez względu na to, czy był to gwiazdolot, czy też istota kosmiczna, wszyscy odczuliśmy głęboki niepokój, kiedy analizatory wykryły w oddali zagadkowy glob i zameldowały beznamiętnie, że ciało to podąża za nami. Szliśmy wówczas skrajem ciemnych obłoków pyłowych osłaniających jądro. Słowo „skraj” jest pojęciem umownym, bo na wiele miliardów kilometrów dokoła rozpościerała się mgławica gazowa — zimna, półprzezroczysta, mętna i niezmiernie przygnębiająca. Gwiazdy ledwie tliły się. w jej purpurowym półmroku. Mary powiedziała do mnie z westchnieniem: „Nieźle nadymili w tym zakątku Wszechświata”. Drapieżna planeta ukazała się jako pomarańczowa plamka w krwistej mgle i szybko się powiększała. Szliśmy w obszarze ponadświetlnym, ona zaś pędziła w przestrzeni Einsteinowskiej. Za nami ciągnął się ogon przekształconej w pył pustki. Kosmos za planetą był czysty. My niszczyliśmy przestrzeń, a planeta pędziła w niej z taką potworną prędkością, że dopędzała nas i sprawiała, że prawa fizyki przestawały obowiązywać. Tak się nam przynajmniej wydawało. Dopiero teraz zaczynamy niejasno pojmować, jak skąpa była nasza wiedza o prawach natury.