Выбрать главу

Gig wyłączył ekran i wylądował koło nas.

— Admirale! — wykrzyknął. — Jestem szczerze oburzony! Nigdy jeszcze nie zetknąłem się z istotami tak tchórzliwymi, jak tutejsze drzewa. No i ta woda! Orlanie, mógłbyś mi wytłumaczyć, dlaczego ta zwariowana rzeczka uciekła przede mną?

Orlan wiedział dokładnie tyle, co i ja, a ja niczego nie rozumiałem. Nie uzyskawszy odpowiedzi Gig, tym razem bez ekranu, dołączył do Truba, który nadal krążył nad zmartwiałym lasem. Podszedłem do Włóczęgi.

Smok spróbował trochę sobie polatać, ale uniósłszy się na jakieś dziesięć metrów w górę zrezygnował i opadł ciężko na ziemię. Zacząłem żałować, że zabrałem go na tę ryzykowną wyprawę, ale zmieniłem zdanie, gdy spojrzałem w jego roziskrzone ironią oczy. Włóczęga miał piekielnie inteligentny wzrok.

— Zabawna planetka — powiedziałem. — Nie wydaje ci się, Włóczęgo, że mamy tu do czynienia z mnóstwem zagadek?

— Tylko z jedną — odpowiedział.

— Jedną? A ja tu widzę co najmniej trzy: żywe rzeki i drzewa, ich lęk przed nami i wreszcie momentalna przemiana w martwą ziemię. Nie mówiąc już o tym, że tutaj nawet ptaki zamieniają się w kamienie!

— Tylko z jedną — powtórzył Włóczęga. — Mam wrażenie, jakbym spotkał się z samym sobą, z dawnym sobą… Wyczuwam obecność myślącego mózgu, ale nie mogę nawiązać z nim kontaktu…

Na rozłożonym skrzydle smoka siedział Lusin. Zwróciłem się z kolei do niego:

— A co ty o tym sądzisz?

— Dziwna planeta — odparł po chwili namysłu. Pomyślał jeszcze i dodał z głębokim przekonaniem:

— Bardzo dziwna, bardzo!

7

Nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy namysł: Trub czekał na wskazówki, Gig na rozkazy, a wszyscy pozostali na wyjaśnienia.

— Niewiele warte są przyrządy — powiedziałem opryskliwie do Ireny — które nie potrafią odróżnić żywe od nieożywionego.

Popatrzyła na mnie wyzywająco i odpowiedziała krnąbrnie, czego Olga nie zdołała jej oduczyć w dzieciństwie:

— To nie wina moich przyrządów, tylko pańskich wyobrażeń o tym co jest zwykłe, a co niezwykłe na tej planecie! — zreflektowała się pod moim wzrokiem i zapytała oficjalnym tonem:

— Czy mogę polecieć na „Koziorożca” po skafandry? Ellon opracował nowy model zapewniający lepsze ekranowanie.

— Niewidzialnym czy nam?

— Dla każdego, kto zechce stać się niewidzialnym. — Nie! — odpowiedziałem ostro. — Sam wrócę na „Koziorożca”, bo muszę naradzić się z dowódcą wyprawy. Reszta na razie zostanie tutaj.

Paweł zerknął na mnie i lekko pokręcił głową. Zdziwiłem się:

— Jest pan niezadowolony?

— Może byłoby lepiej, gdybyśmy wszyscy wrócili na statek, drogi admirale. Szczerze mówiąc nie chciałbym spędzić nocy na tej planecie.

— Dlaczego?

Romero rozłożył ręce:

— Po prostu trawi mnie atawistyczny lęk przed nieznanym.

Poradziłem mu niezbyt uprzejmie, żeby stłumił w sobie ten lęk, ale zgodziłem się na powrót całej grupy eksploracyjnej (co zresztą jak się niebawem okazało było rozsądną decyzją), bo doszedłem do wniosku, że rozszyfrowanie zagadek samotnego świata nie jest najważniejsze w świetle czekających nas zadań. Tak właśnie przedstawiłem sprawę Olegowi.

Oleg wysłuchał mnie ze swym niezmiennym, bezosobowo uprzejmym uśmiechem. Nie musiał mnie zresztą o nic wypytywać, bo każda nasza czynność i każde słowo wypowiedziane na planecie było natychmiast przekazywane na wszystkie statki. Nie musiał też uzbrajać się w ten swój odpychający uśmiech, którym utrzymywał wszystkich na dystans, w przeciwieństwie do kapitanów pozostałych gwiazdolotów, których stosunki z załogą były o wiele serdeczniejsze. Nie podobało mi się to i postanowiłem przy okazji dać temu wyraz. Nie musiałem długo na nią czekać. Zaproponowałem zwołanie narady dowódców gwiazdolotów, aby zdecydować wspólnie czy należy kontynuować badania pierwszej odkrytej przez nas planety.

— Ale przecież ty sam uważasz, że nie należy tego robić! — zaoponował Oleg.

— Moje zdanie nie jest tu najważniejsze, a zresztą mogę się mylić. Ellon jest tu chyba bardziej kompetentny, bo zwiad instumentalny należy do jego grupy.

— Narada jest niepotrzebna! — uciął Oleg. Opuścimy niebawem ten rejon.

Wówczas postanowiłem wyłożyć kawę na ławę (Romero jednak zaraził mnie swoim kwiecistym językiem): — Oleg, dlaczego zachowujesz się tak oschle? Daję ci słowo, że nie tylko na mnie wywiera to przykre wrażenie! Zawahał się.

— Nie mogę zachowywać się inaczej, Eli — powiedział wreszcie.

— Nie możesz?

Z jego twarzy opadł przyklejony do niej dotychczas maskujący uśmiech. Oleg znów stał się szczerym, prostym chłopcem, jakiego pamiętałem z Ziemi.

— Nie znoszę Ellona, Eli — wykrztusił.

— Nikt nie lubi Ellona — odparłem. — Mylisz się!

— Z wyjątkiem Ireny — poprawiłem się.

— Dla mnie jest to wystarczająco ważny wyjątek wyznał ponuro Oleg. — Bardzo się ze sobą przyjaźniliśmy, zanim Irena nie zaczęła pracować z Ellonem. To bardzo wybitny intelekt, ale dziewczyna zbytnio mu się podporządkowała. A ponadto Ellon, zwłaszcza w jej obecności, podkreśla nieustannie, że przewyższam go stanowiskiem, ale nie znaczeniem.

— Ellon wychował się w społeczeństwie Niszczycieli, w którym poczucie hierarchii było silnie rozwinięte. Tego z dnia na dzień zmienić się nie da — powiedziałem. — A ponadto mówimy o twoim stosunku do wszystkich, nie tylko do tego Demiurga!

— Nie mogę traktować Ellona inaczej niż pozostałych członków załogi, ale też nie potrafię odnosić się do niego równie serdecznie jak do Orlana, Romera czy Gracjusza. Muszę więc być wobec wszystkich jednakowo oschły…

Naszą rozmowę przerwał sygnał alarmowy. Pospieszyliśmy na stanowisko dowodzenia. Analizatory wykryły na,gwieździe, wokół której krążyła Czerwona, jakieś dziwne zjawisko, na które wszystkie cztery mózgi pokładowe statków znalazły tylko jedno określenie — atak.

Zdumieni i zaskoczeni nie mogliśmy oderwać oczu od ekranów. Z daleka, z rejonu, w który prowadził nasz kurs, tryskał potężny strumień promieniowania wycelowany dokładnie w Czerwoną Gwiazdę. Potok energii był tak intensywny, że był widoczny w przestrzeni jako blada smuga przesłaniająca lekko odległe gwiazdy.

Oleg zbladł i powiedział drżącym głosem:

— Jakie to szczęście, Eli, że zbliżyliśmy się do planety! Gdybyśmy byli teraz po przeciwległej stronie gwiazdy, cała eskadra przekształciłaby się w chmurkę plazmy!

— Co zamierzasz zrobić? — zapytałem.

— Uciekać stąd jak najszybciej?

— Zbliżyć się do Czerwonej Gwiazdy. Musimy dokładnie zbadać naturę tego ataku, Eli. Oczywiście z zachowaniem najwyższej ostrożności.

Ostatnie zapisy dziennika pokładowego Allana mówiły o tym, że na eskadrę runął strumień zabójczych cząstek i że Allan wraz z Leonidem próbowali wyprowadzić statki poza jego zasięg. Bez skutku, bo promienie śmierci nieubłaganie ścigały ich na każdym kursie. Tak trwało do chwili, kiedy gwiazdoloty z martwymi załogami, które przed śmiercią zdążyły jeszcze zadać automatom kurs powrotny, wynurzyły się w Perseuszu.