Teraz było podobnie, z tą jedynie różnicą, że celem ataku była gwiazda i że natężenie promieniowania było bez porównania wyższe od tego, które spadło na statki Allana i Leonida.
— Wojna! — powiedziałem mimo woli na głos. Jakąż potęgą trzeba dysponować, żeby tak ostrzeliwać gwiazdy!
— Nie wiem — zaoponował Oleg. — Nie ustaliliśmy jeszcze czy jest to czyjaś świadoma działalność, czy też niecodzienne zjawisko przyrodnicze. Atak na obce statki byłby rzeczą okropną, niemoralną i zbrodniczą, ale jednak zrozumiałą. Ale po co ktoś miałby walczyć z martwą gwiazdą?
— Nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie powiedziałem bezradnie. — Wiem tylko jedno: jeśli nie zachowamy maksymalnej ostrożności, to czeka nas los o wiele gorszy od tego, jaki stał się udziałem wyprawy Allana, bo nawet nasze zwłoki nie wrócą na Ziemię!
Oleg urzymywał eskadrę z dala od straszliwego promienia, a załogi statków nie opuszczały stanowisk bojowych. Gotowi byliśmy uruchomić wszystkie nasze środki obronne — anihilatory przestrzeni, generatory metryki, ślimaki grawitacyjne — gdyby tylko śmiercionośny promień zwrócił się w naszą stronę. Ja jednak już wówczas byłem nieomal pewien, że te wszystkie tak potężne naszym zdaniem urządzenia znaczyły równie mało, jak dziecinny straszak przeciwko armacie. Ocaleliśmy tylko dlatego, że nas zignorowano. Celem ataku była gwiazda, a nie eskadra.
Gwiazda oślepiająco rozbłysła i przekształciła się w szybko gasnący kłąb płomieni. Promień zniknął. Było po wszystkim, gwiazda umarła.
Umarła też planeta, którą opuściliśmy zaledwie przed paroma godzinami. Beznamiętne analizatory zanotowały, że cała jej powierzchnia zwrócona ku gwieździe pokryta jest szklistą, rozżarzoną masą. Być może na jej przeciwległej stronie dałoby się odszukać jeszcze bodaj ślady dziwnych czarno-czerwonych istot, ale i tam szalały pożary. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że zginęlibyśmy, gdybyśmy pozostali w tę straszliwą noc na planecie.
Natury promienia, który tak nagle się pojawił i równie nagle zniknął, nie udało się nam rozszyfrować. Stwierdziliśmy wprawdzie, że zawierał banalne fotony, neutrony, protony, rotony, neutrina i mało jeszcze dotychczas zbadane ergony z domieszką innych nieznanych mikrocząsteczek, ale niejasny pozostał mechanizm ich wzajemnego oddziaływania w promieniu, nie mówiąc już o sposobie jego emisji i przeznaczeniu. Nie można było wyobrazić sobie żadnego naturalnego procesu zdolnego wytworzyć generator o tak potwornej mocy. Ale jeśli to był zamierzony atak, to kto i po co ostrzeliwał gwiazdę?
Oleg zwołał naradę dowódców gwiazdolotów. Przybyli na nią Olga, Kamagin i Petri.
Przebieg narady był transmitowany na wszystie statki. Na wstępie Oleg zwrócił się do kapitanów z najważniejszym pytaniem: co myślą o naturze katastrofy na Czerwonej Gwieździe?
— Sądzę — powiedziała Olga — że była to właśnie katastrofa kosmiczna z wyzwoleniem ogromnej ilości energii. Według pobieżnych obliczeń strumień promieniowania tryskający z jądra Galaktyki niósł energię wystarczającą do stworzenia dziesięciu nowych planet. Jest mało prawdopodobne, aby gdziekolwiek udało się zbudować broń o takiej mocy. Jestem skłonna uważać, że zetknęliśmy się z nowym procesem kosmicznym.
— W każdym razie jest to zjawisko niezwykle groźne — powiedział ostrożny Petri: — Gdyby nasza eskadra znalazła się na drodze tego promienia, nie pozostałoby po nas nawet wspomnienie… Nie chcę na razie zajmować zdecydowanego stanowiska, ale niepokoi mnie celność promienia. Biegł z daleka i trafił dokładnie w gwiazdę. Wątpliwe, aby taka precyzja była wynikiem procesów naturalnych.
— Wojna kosmiczna! — wykrzyknął Kamagin. Zapytacie, dlaczego ktoś napada na martwą gwiazdę. A czyż ludzie kiedyś nie atakowali kamiennych fortów i twierdz wroga, czyż nie niszczyli lasów i zasiewów, nie zatruwali wód, żeby pozbawić przeciwników schronienia i środków do życia? Nie znamy celów wojny, nie wiemy jaką korzyść przyniosło komuś zniszczenie Czerwonej, ale gwiazda ta została niewątpliwie zniszczona celowo, a w rezultacie uległy zagładzie unikalne formy życia.
— Jeśli to wojna — oświadczył Osima — to trzeba ustalić, po czyjej jesteśmy stronie. Co do mnie, to żal mi dziwnych istot zamieszkujących planetę. Atak był skierowany przeciwko nim, a one nie mogły zadać kontruderzenia…
W naradach kapitanów zawsze uczestniczyli Orian i Gracjusz. Oleg również ich zapytał o zdanie. Odmówili wypowiedzenia własnych opinii, gdyż uznali, że nie mają wystarczających informacji. Sam Oleg także wstrzymał się od głosu, zwracając się na koniec do mnie.
— Interesuje nas twoje zdanie, Eli — powiedział. — Jesteś kierownikiem naukowym wyprawy, więc twoja opinia będzie decydująca.
— Moja opinia nie może o niczym decydować oświadczyłem — gdyż zgadzam się ze wszystkimi po trosze. Wszystkie zdania są uzasadnione, więc nie mogę zdecydowanie przychylić się do żadnego z nich. Najbliższa mi jest analiza Kamagina i pragnienia Osimy. Ale nie zaryzykowałbym działania według ich programu. Dlatego popieram poprzednią decyzję dowódcy, aby kontynuować badania, zaś ostateczną decyzję odłożyć do wyjaśnienia.
— Wobec tego kontynuujemy lot w kierunku jądra — podsumował Oleg. — Nie wtrącamy się do lokalnych potyczek, tylko je obserwujemy.
Po naradzie Kamagin powiedział do mnie z wyrzutem w głosie:
— Eli, dawniej był pan bardziej zdecydowany! I nie zgadzał się pan skwapliwie ze wszystkimi, lecz zawsze podejmował własne decyzje i to czasem tak szalone, że człowiek dostawał zawrotu głowy. Zestarzałeś się, admirale!
Popatrzyłem na niego z czułością. On się nie zestarzał. Choć najstarszy z nas wszystkich, wciąż był tym samym odważnym młodzieńcem, którego wypisane złotymi głoskami imię otwiera w Panteonie długą listę wielkich galaktycznych kapitanów. Serdecznym gestem położyłem mu rękę na ramieniu:
— Drogi Edwardzie, ja naprawdę zaczynam bać się własnego cienia, ale nie potrafię zapomnieć o tym, że wyruszyliśmy na poszukiwanie Ramirów, tajemniczego narodu, o którym wiemy tylko to, że jest potężniejszy od nas. A może wydarzenia, których byliśmy świadkami, są formą ich działalności w okolicach Kosmosu przylegających do jądra Galaktyki?
Kamagin słuchał mnie ze sceptyczną miną:
— Rozumna cywilizacja zajmująca się niszczeniem gwiazd, skazując w ten sposób na zagładę wszystkie formy życia w ich układzie? Rozum niweczący rozum? Czy to w ogóle możliwe?
— Nie wiem. A może Ramirowie mają konkurentów? Może okolice jądra zamieszkuje kilka wrogich sobie nawzajem potężnych cywilizacji? Mówił pan o niszczeniu zasiewów i zatruwaniu rzek przez naszych odległych przodków. Może więc to niszczenie gwiazd jest jakimś ekwiwalentem burzenia pogranicznych fortów? Wedle stawu grobla…
— No dobrze, wobec tego będziemy na razie dreptali wokół naszej kałuży (ja też zaraziłem się od Romera!) i bali się każdej żaby — powiedział na pożegnanie Kamagin, uśmiechając się przyjaźnie, abym nie poczuł się zbytnio urażony jego słowami.
Olga odwiedziła Irenę, a potem przyszła do nas.
— Jesteś zadowolony z mojej córki, Eli? — zapytała.
— To raczej ją powinnaś zapytać, czy jest zadowolona ze mnie — zażartowałem. — Wprawdzie za mną nie przepada, ale jak na razie się nie kłócimy. Coś więcej o Irenie mógłby powiedzieć Oleg.