— Proszę popatrzeć tutaj, panie Audubon!
Jean-Jacques uniósł głowę. Gąsior stał w miejscu, już nie upozowany, ale wciąż na ziemi. Wpatrywał się z uwagą w Arthura Stuarta.
— Skończyłem z tą gęsią, możesz już ją puścić — rzekł malarz i wrócił do pakowania.
— Nie! — zawołał chłopiec.
— Arthurze — upomniał go cicho Alvin.
— On musi patrzeć!
Jean-Jacques westchnął i podniósł głowę.
— Na co mam patrzeć?
Gdy tylko spoczął na nim wzrok Audubona, Arthur klasnął w ręce. Gąsior podbiegł kawałek i niezgrabnie wzniósł się w powietrze. Kiedy jednak skrzydła znalazły oparcie, zmienił się w cudowną istotę; potężne uderzenia popychały go w nieskrępowanym locie. Inne gęsi także wzleciały. A Jean-Jacques, z którego spłynęło znużenie, obserwował, jak przefruwają nad drzewami.
— Co za gracja! — westchnął. — Żadna dama nigdy nie tańczy z takim wdziękiem.
— Właśnie! — krzyknął rozwścieczony Arthur. — Te żywe ptaki są piękniejsze niż te pańskie przeklęte obrazki!
Alvin chwycił chłopca za ramiona, przytrzymał, uśmiechnął się blado do Francuza.
— Przepraszam. Nigdy jeszcze nie widziałem go tak rozzłoszczonego.
— Każdy obraz, jaki pan namalował, pozbawił życia jakiegoś ptaka — mówił Arthur. — I nie obchodzi mnie, jak ładnie pan maluje, nie jest to warte zabijania!
Jean-Jacques był wyraźnie zakłopotany.
— Nikt jeszcze mi tego nie zarzucił. Ludzie strzelają do ptaków przez cały czas, ptaki giną codziennie.
— Dla mięsa. Żeby je zjeść.
— Czy on w to wierzy? — zwrócił się Jean-Jacques do Alvina. — Myślisz, że są głodni i strzelają do ptaków dla pożywienia? Może wypychają je, żeby mieć trofeum. Może strzelają dla zabawy, gniewny chłopcze.
Arthur nie dawał się udobruchać.
— No więc może nie są lepsi od pana. Ale ja wolałbym sobie raczej rękę odciąć, niż zabić ptaka tylko po to, żeby go namalować.
— Przez tyle godzin patrzysz, jak maluję, podziwiasz mój obraz, nie? A teraz wybierasz akurat ten moment i tout a coup się gniewasz?
— Bo chciałem, żeby pan zobaczył, jak ten ptak leci! Pan go namalował, a on dalej może latać!
— Ale to z powodu twojego mówienia do niego — tłumaczył Jean-Jacques. — Skąd mam wiedzieć, że taki chłopiec jak ty istnieje? Czy mam powinność czekać, aż przyjdzie jakiś chłopiec i każe ptakowi pozować? A do tego czasu rysuję drzewa?
— A kto pana prosił, żeby malować ptaki?
— Czy to jest pytanie, które chciałeś mi zadać?
Arthur zawahał się.
— Nie. Tak. Kiedy zobaczyłem w sklepie wypchane przez pana ptaki, zrozumiałem, że pan je zna, pan je naprawdę widzi. Ale w takim razie jak pan może je zabijać? Nie jest pan głodny.
— Często jestem głodny. Jestem głodny teraz. Ale nie chcę zjeść ptaka. Dzisiaj nie chcę gęsi. Jakie piękne gęsi. Kocham, jak latają, kocham, ale we Francji nikt nie widzi tych ptaków. Inne ptaki widzą, ale nie takie z Ameryki. Uczeni piszą i mówią o ptakach, ale widzą tylko szkice, złe kopie. Nie jestem dobrym malarzem ludzi. Większości ludzi wcale nie lubię, a przez to moje obrazy nie są dla nich ładne. Moi ludzie wyglądają, jakby byli martwi, etouffe, avec szklanymi oczkami. Ale ptaki mogę namalować jak żywe. Umiem znaleźć kolor, widzę je i przenoszę na papier. Drukujemy i teraz uczeni wiedzą, otwierają moją książkę i voild, amerykański ptak, jakiego nigdy nie widzieli. Teraz mogą myśleć o ptakach i widzą je. Bóg pozwala ci rozmawiać z ptakami, gniewny chłopcze. Mnie pozwala je malować. Powinienem odrzucić ten dar Boga oprócz dzisiaj, kiedy tu jesteś, żeby mi pomóc?
— To nie pański dar, skoro ptak ginie dla niego — stwierdził Arthur Stuart.
— Wszystkie stworzenia umierają — odpowiedział Jean-Jacques. — Ptaki żyją życiem ptaków. Wszystkie tak samo. To piękne życie, ale życie w cieniu śmierci, strachu, uwagi, a potem nagle bum! Strzelba. Szpon jastrzębia. Łapy kota. Ale ptaka, którego ja zabijam, maluję na obrazie. Taki ptak będzie żył wiecznie.
— Malunek na papierze to nie ptak — upierał się Arthur Stuart. Jean-Jacques błyskawicznym ruchem chwycił Arthura za ramię.
— Podejdź i powiedz to mojemu obrazowi! — Zmusił chłopca, by stanął nad otwartym szkicownikiem. — Każesz mi patrzeć na lecące gęsi. Teraz ty patrz.
Arthur patrzył.
— Widzisz, jaka jest piękna — mówił Jean-Jacques. — I naucza. Wiedza jest dobra. Pokazuję tego ptaka światu. Moja gęś jest gęsią Platona. Gęsią doskonałą. Prawdziwą gęsią. Istotą gęsi.
Alvin zachichotał.
— Nie bardzo się znamy na Platonie. Arthur spojrzał na niego z wyższością.
Panna Larner nauczyła nas wszystkiego o Platonie, chyba że akurat spałeś tego dnia.
— Czy to pytanie chciałeś zadać panu Audubonowi? — upewnił się Alvin. — Zapytać, czy malowanie ptaków warte jest ich zabijania? Bo jeśli tak, wybrałeś bardzo niegrzeczny sposób, by je postawić.
— Przepraszam — mruknął chłopiec.
— Myślę, że odpowiedział ci uczciwie, Arthurze Stuart. Gdyby zabijał ptaki i sprzedawał je rzeźnikowi, nawet byś się nie zastanawiał, bo taka jest droga natury, zabijać i zjadać. Można strzelać do ptaków po to, by jakaś rodzina mogła kupić ścierwo, upiec i zjeść. Ale on tylko maluje; czy to robi z niego zabójcę?
— Wiem — burknął Arthur. — Wiedziałem od początku.
— To po co były te krzyki?
— Nie wiem. — Arthur zawstydził się. — Sam nie rozumiem, czemu się tak zezłościłem.
Ja wiem czemu — oznajmił Jean-Jacques. Wiecie? — zdziwił się Alvin.
— Oczywiście. Gęsi nie lubią umierać. Ale nie umieją mówić. Nie mogą, jak to mawiacie, się skarżyć. Właśnie. Ty jesteś tłumaczem ptaków.
Arthur Stuart nie znalazł na to odpowiedzi. Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu. Droga doprowadziła ich do pierwszych domów, a potem już bardzo szybko do miasta. Udeptana ścieżka zmieniła się w bruk pod stopami.
— Myślę o pytaniu do ciebie, królu Arthurze — rzekł w końcu Jean-Jacques.
— Co takiego? — zapytał Arthur, wyraźnie bez entuzjazmu.
— Ten głos, jaki wydajesz… żadna gęś tak nie robi. A jednak cię rozumieją.
— Szkoda, że go nie słyszeliście, kiedy był młodszy — wtrącił Alvin. — Gadał wtedy jak każdy ptak, którego byście pokazali.
— Utracił to, kiedy głos mu się zmienił na niższy?
— Wcześniej.
Alvin nie mógł przecież opowiedzieć, jak przemienił ciało Arthura Stuarta, żeby Odszukiwacze nie mogli go zabrać. Wprawdzie Jean-Jacques wydawał się przyzwoitym człowiekiem, ale lepiej nie zostawiać świadka, który potwierdzi, że Arthur naprawdę jest zbiegłym niewolnikiem, którego ścigają Odszukiwacze.
Jean-Jacques wrócił do tematu.
— Moje pytanie brzmi: jak się uczysz tej mowy? Nie słyszysz jej, więc jak się uczysz?
— Słyszę tę mowę — odparł Arthur. — Mówię do nich w ich własnym języku. Tyle że mam bardzo silny ludzki akcent.
Francuz wybuchnął śmiechem, a zaraz po nim Alvin.
— Ludzki akcent! — powtórzył malarz.
— Zresztą to nie jest tak, że gęsi mówią słowami — tłumaczył Arthur. — Kiedy ja do nich mówię, to raczej coś w rodzaju: Hej, jestem gęsią. A reszta to takie rzeczy jak: wszystko bezpieczne, albo: szybko, lećmy stąd, albo: nie ruszaj się teraz. Nie słowa. Tylko… życzenia.
— Ale był taki czas — wtrącił Alvin — kiedy widziałem, jak rozmawiasz z drozdem, a on ci opowiadał różne rzeczy i wcale nie tylko życzenia. To było dość skomplikowane.