Выбрать главу

Arthur zastanowił się.

— Aha, wtedy — mruknął w końcu. — To było dlatego, że ten drozd wcale nie mówił językiem drozdów. Mówił po angielsku. Tylko miał bardzo silny droździ akcent.

— Po angielsku? — zdumiał się Alvin.

— Z bardzo silnym droździm akcentem — dodał Arthur. Tym razem cała trójka wybuchnęła głośnym śmiechem.

* * *

Kiedy zbliżali się już do pensjonatu pani Louder, zobaczyli potężnego mężczyznę, który wyskoczył na ulicę, a potem natychmiast zawrócił do bramy.

— Czy to człowiek, czy wielka gumowa kula? — zapytał Jean-Jacques.

— To pan Fink — wyjaśnił Arthur Stuart. — Myślę, że na nas czekał.

— A może to Gargantua?

— Raczej Pantagruel.

Jean-Jacques stanął jak wryty. Alvin i Arthur spojrzeli na niego zdziwieni.

— Co się stało? — zapytał Alvin.

— Chłopiec zna Rabelais'go?

— A kto to taki?

— Tego dnia Alvin też spał — mruknął Arthur Stuart. Jean-Jacques przyjrzał się im po kolei.

— I on, i ty chodziliście do szkoły razem?

Alvin zgadywał, co sobie pomyślał Audubon — że Alvin musi być osłem, skoro chodził do szkoły równocześnie z dzieckiem.

— Mieliśmy tę samą nauczycielkę — wyjaśnił.

— I uczyła nas w tym samym pokoju, o tej samej porze — dodał Arthur.

— Tylko nie zawsze słuchaliśmy tych samych lekcji.

— Pewno. Ja się dowiedziałem o Rabelais'm i Platonie, a Alvin ożenił się z nauczycielką.

Jean-Jacques roześmiał się.

— To takie miłe. Ty jesteś mężem nauczycielki, ale jej najlepszym uczniem był ten mały niewolnik.

— Pewno tak, z jednym wyjątkiem — zaznaczył Alvin. — Chłopak jest wolny.

— A tak, przepraszam. Chciałem powiedzieć: czarny chłopiec.

— Półczarny — poprawił go Arthur Stuart.

— To znaczy, że jesteś też półbiały — zauważył Jean-Jacques. — Ale kiedy na ciebie patrzę, widzę tylko czarną połowę. Czy to nie ciekawe?

— Kiedy Czarni na mnie patrzą — odparł Arthur Stuart — widzą tylko białą połowę.

— Ale twoja tajemnica polega na tym — dokończył Jean-Jacques — że gdzieś głęboko w sercu znasz Rabelais'go.

— Co to ma wspólnego z byciem czarnym albo białym? — nie zrozumiał Alvin.

— Całe to czarne i białe tylko budzi u tego chłopca śmiech w środku. A kiedy się śmiejesz w głębi, gdzie nikt inny nie może zobaczyć, jest tam Rabelais. Tak, Arthurze Stuart?

— Rabelais… — zastanowił się Alvin. — Czy to książka o takim wielkim, grubym chłopie?

— Czyli ją czytałeś?

— Nie. Wstyd mi się zrobiło i oddałem ją pannie Larner. Znaczy się, Margaret. Nie można o takich rzeczach rozmawiać z damą.

— Aha… Twoja nauczycielka zaczęła jako panna Larner, a teraz jest Margaret — zauważył Jean-Jacques. — Następnym razem powiesz o niej „mama”, n'estce pas'?

Alvin trochę się oburzył.

— Może wy tam we Francji czytacie paskudne książki i w ogóle. Ale w Ameryce nie rozmawia się o tym, że czyjaś żona będzie miała dziecko.

— Aha, planujecie zdobyć je w inny sposób? — Jean-Jacques znów się roześmiał. — Patrzcie, Pantagruel nas zauważył. Idzie, żeby nas zgnieść.

Mike Fink podszedł do nich zagniewany.

— Wiecie, która już godzina, u diabła?! — zawołał. Ludzie w pobliżu obejrzeli się na niego z wyrzutem.

— Nie wyrażaj się — upomniał go Alvin. — Chcesz, żebyśmy zapłacili karę?

— Chciałem dotrzeć do Trenton przed zmrokiem.

— A co, masz bilet na pociąg?

— Dzień dobry, Pantagruelu. Jestem Jean-Jacques Audubon.

— Czy on mówi po angielsku? — zdziwił się Mike.

— Mike, to jest John-James Audubon, Francuz, który maluje ptaki. Jean-Jacques, to jest Mike.

— Zgadza się, jestem Mike Fink! Półniedźwiedź, półaligator, a babka ze strony matki była tornadem. Kiedy klasnę w ręce, pioruny wieją z nieba ze strachu. Kiedy chcę malować ptaka, sikam prosto w górę i całe stado robi się żółte.

— Trzęsę się w butach, wiedząc, że taki z pana niebezpieczny człowiek — oświadczył Jean-Jacques. — Jestem pewien, że kiedy opowiada pan o tym damom, same padają na wznak z zadartymi spódnicami.

Mike przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu.

— Jeśli on się ze mnie natrząsa, Alvinie, będę musiał go zabić.

— Nie. Powiedział, że jego zdaniem wygłosiłeś piękną mowę — odparł Alvin. — Daj spokój, Mike. Jesteś wściekły na mnie, nie na niego. Przepraszam, że nie wróciłem. Znalazłem Arthura Stuarta dość szybko, ale potem musieliśmy zostać i pomóc panu Audubonowi malować gęś.

— Po co? — zdziwił się Mike. — Stara farba się łuszczyła?

— Nie, nie — wtrącił Jean-Jacques. — Maluję na papierze. Robię obraz gęsi.

Zanim Alvin zdążył wyjaśnić, że pytanie było żartem, odezwał się Mike.

— Dzięki, że mi to wytłumaczyłeś, ty przymulasty, szurnięty, oślogęby pawianie.

— Za każdym razem, kiedy pan mówisz, słyszę, jak dużo angielskiego muszę się jeszcze nauczyć — odpowiedział Jean-Jacques.

— To nie była wina pana Audubona, Mike. To Arthur Stuart kazał nam czekać, kiedy namówił gęś, żeby stała nieruchomo i można ją było namalować bez zabijania.

— No, ze mną nie ma sprawy — stwierdził Mike. — Nie jestem na was aż tak wściekły.

— Możesz być bardziej wściekły? — zdziwił się Jean-Jacques.

— Żaden z was jeszcze nie widział mnie wściekłego.

— Ja widziałem — przypomniał Alvin.

— No, może trochę. Kiedy złamałeś mi nogę. Jean-Jacques spojrzał na Alvina, jakby zobaczył go w nowym świetle — skoro potrafił złamać nogę człowiekowi, który naprawdę przypominał niedźwiedzia.

— To Verily wygląda, jakby miał zaraz wybuchnąć — wyjaśnił Mike.

— Verily? — zdziwił się Alvin. Verily Cooper rzadko kiedy okazywał zdenerwowanie.

— Tak. Bębnił palcami po stole przy obiedzie, a na werandzie złapał muchę w powietrzu i cisnął ją o dom tak mocno, że wybił okno.

— Naprawdę? — zapytał Arthur Stuart z podziwem.

— Tak przecież powiedziałem, nie?

— A tak, zapomniałem, kto to mówi.

— Arthur i pan Audubon są głodni i spragnieni — rzekł Alvin. — Mógłbyś zabrać ich do środka i sprawdzić, czy pani Louder nie da im przynajmniej kawałka chleba i trochę wody?

— Wody? — powtórzył Jean-Jacques z bolesnym wyrazem twarzy. — Czy wy, Amerykanie, nie rozumiecie, że od wody można się pochorować? Wino jest zdrowe; piwo może być, o ile komuś nie przeszkadza, że intensywnie wytwarza urynę. Ale woda. … dostaniecie, jak to się u was nazywa, hemoroidów.

— Piłem wodę przez całe życie — oświadczył Alvin. — I nie miałem żadnych hemoroidów.

— Ale to znaczy, że… — Po czym Jean-Jacques wyrzucił z siebie strumień francuskich słów.

— Przyzwyczajony — przetłumaczył Arthur.

— Tak. Przyzwyszajony.

— Przyzwyczajony — powtórzył wolno Alvin.

— Angielski to najgłupszy język na ziemi. Z wyjątkiem niemieckiego, a to nie język, tylko oziębiacz głowy.

— Mówisz po francusku? — zapytał Alvin Arthura Stuarta.

— Nie — odparł Arthur, jakby to był najgłupszy pomysł na świecie.