Выбрать главу

— Czy pani… Czy widzi pani jego…

Calvin uznał, że tego już wystarczy. Nie otwierając oczu, odezwał się z mocnym hiszpańskim akcentem, naśladując handlarzy niewolników, których słyszał w porcie.

— Seńoritas, ten mały biały mężczyzna jest niczym w porównaniu z nagimi Czarnymi z mojego składu przy hiszpańskim nabrzeżu.

Piszcząc ze wzburzenia, damy szybko się oddaliły. Calvin leżał jeszcze przez chwilę i trząsł się ze śmiechu. Głos Honore dobiegł spod krzaków niedaleko.

— Wstydź się! Autor powieści miał niezwykłą okazję podsłuchania, jak kobiety naprawdę ze sobą rozmawiają. A ty je spłoszyłeś.

Calvin wcale się nie przejął. Honore mógł udawać, że jest pisarzem, ale Calvin nie wierzył, by kiedykolwiek zdołał coś napisać.

— Gdzie podziałeś spodnie?

Zdjąłem je, kiedy wstałem, żeby wypróżnić pęcherz. A potem nie mogłem znaleźć.

— Czy wczoraj byliśmy pijani?

— Mam nadzieję. Nie przychodzi mi do głowy żadne inne honorowe wytłumaczenie faktu, że spaliśmy razem pod żywopłotem.

Obaj wyturlali się spod gałęzi. Honore, mrużąc oczy, zataczał się tu i tam, szukając spodni. Zatrzymał się na chwilę i zmierzył wzrokiem Calvina.

— Może i jestem trochę nieubrany, ale przynajmniej się nie zmoczyłem. Calvin znalazł jego spodnie wiszące na krzaku, mokre i zaplamione.

— Zdjąłeś je i potem obsikałeś!

— Było ciemno — wyjaśnił Honore, z żalem oglądając tę część swojej garderoby. Podążył za Jamnem w stronę domu. Kiedy mijali kuchnię, pochwycił niechętne spojrzenie drobnej czarnej staruszki, która nadzorowała przygotowanie posiłków. Na szczęście od niewolnicy nie musieli się spodziewać dalszych wyrzutów. Weszli do holu, gdzie Honore wręczył spodnie praczce.

— Będą mi potrzebne dzisiaj przed kolacją — poinformował. Odwracając głowę, niewolnica wymruczała jakieś potwierdzenie i chciała odejść.

— Zaraz! — krzyknął Honore. — Calvin, masz spodnie nie lepsze od moich.

— Praczka może przyjść na górę i później je zabrać.

— Ściągaj je natychmiast. Nie będzie patrzyła na twoje białe, owłosione nogi. Calvin odwrócił się, zdjął spodnie i wręczył je niewolnicy. Odbiegła natychmiast.

— Nie ma co wstydzić się służby — stwierdził Honore. — To jakbyś się obnażał przed drzewami albo kotami.

— Po prostu nie miałem ochoty iść na górę bez spodni.

— W spodniach mokrych od uryny byłbyś obrzydliwy. Ale jeśli obaj jesteśmy goli, wszyscy zaczną udawać, że nas nie zauważają. Stajemy się niewidzialni.

— Mam rozumieć, że chcesz wejść głównymi schodami?

— Ależ skąd — obruszył się Honore. — Będę prowadził, bo gdybym miał się wspinać na trzy piętra, patrząc na twoje pośladki, co najmniej na miesiąc straciłbym zdolność opisywania piękna.

— Jak myślisz, czemu kucharka tak wrogo na nas patrzyła? — zainteresował się Calvin.

— Nie mam pojęcia, przyjacielu. Ale czyż trzeba jej powodów? To jasne, że wszyscy Czarni tutaj nienawidzą wszystkich Białych.

— Ale zwykle tego nie okazują.

— Bo Biali zwykle noszą spodnie. Wszyscy niewolnicy wiedzieli, jestem tego pewien, że śpimy w krzakach, zanim jeszcze się obudziliśmy. Ale nie okryli nas ani nie próbowali zbudzić. W ten sposób okazali swoją nienawiść: nie robią tego, czego nikt im nie nakazał.

Calvin zachichotał.

— Powiedz, co cię tak śmieszy — zażądał Honore.

— Tak się zastanawiam… Może to wcale nie ty obsikałeś sobie spodnie. Honore myślał przez chwilę.

— Jeśli już o tym mowa, przyjacielu, może to wcale nie ty obsikałeś swoje. Calvin jęknął.

— Zły z ciebie człowiek, Honore, i masz chorą wyobraźnię.

— To mój talent.

Dopiero kiedy wrócili do pokoju i przebierali się, Calvinowi przejaśniło się w głowie i uświadomił sobie znaczenie tego, o czym mówiły damy przy żywopłocie.

— Nauczycielka i abolicjonistka zwana Peggy? To musi być panna Larner, ta nauczycielka, z którą ożenił się Alvin.

— Och, nieszczęsny Calvinie. Wytrzymałeś już trzy dni, nie wspominając swego brata, i teraz się załamałeś.

— Myślałem o nim, odkąd dostałem ten list od mamy, gdzie opowiadała o ślubie, o tym, jak przestała działać klątwa i w ogóle. Ciekawe, czy mój brat planuje mieć siedmiu synów.

Calvin zaniósł się śmiechem.

— Jeśli istotnie ma takie plany, musimy go znaleźć i powstrzymać — oświadczył Honore. — Dwóch Stwórców to i tak więcej, niż światu potrzeba. Nie ma tu miejsca dla trzech.

— Myślałem raczej, że powinniśmy odszukać tę przemądrzałą abolicjonistkę Peggy i się z nią zaznajomić.

— Calvinie, jaką awanturę chcesz rozpętać?

— Żadnej awantury — zirytował się Calvin. — Skąd ci przyszło do głowy, że planuję jakąś awanturę?

— Bo jesteś przytomny.

— Ona będzie na audiencji u królowej. Może uda nam się wśliznąć tam za nią. Spotkać ludzi z dworu i tak dalej.

— Dlaczego miałaby ci pomóc? Jeśli jest żoną Alvina, na pewno zna twoją reputację.

— Jaką reputację? — Calvinowi nie podobała się sugestia zawarta w uwadze Balzaca. — Co ty możesz wiedzieć o mojej reputacji? W ogóle nie mam żadnej reputacji.

— Przebywam z tobą bez przerwy od miesięcy, drogi przyjacielu. To niemożliwe, byś nie zyskał reputacji wśród swoich krewnych i sąsiadów. I tę reputację żona twojego brata musiała poznać.

— Mam reputację słodkiego, miłego chłopaka. Jeszcze z czasów, kiedy ktoś zadawał sobie trud zauważenia, że w ogóle istnieję.

— Ależ nie, Calvinie — odparł Honore. — Jestem pewien, że masz reputację człowieka zazdrosnego, złośliwego, skłonnego do wybuchów wściekłości, niezdolnego przyznać się do błędu. Twoja rodzina i sąsiedzi nie mogli nie dostrzec tych cech.

Odkrycie po tylu miesiącach, że Honore taką ma o nim opinię, okazało się nie do zniesienia. Calvin poczuł, jak wzbiera w nim gniew. Rzuciłby się na Honore, gdyby mały Francuz nie miał tak szczerego, wesołego spojrzenia. Czy to możliwe, że nie chciał go urazić?

— Widzisz, o co mi chodziło? — zapytał Honore. — Nawet teraz się złościsz i masz do mnie pretensje. Czemu? Mówiąc o swoich obserwacjach, nie zamierzałem powiedzieć nic złego. Jestem pisarzem. Badam życie. Ty żyjesz, więc badam i ciebie. I stwierdzam, że jesteś nieskończenie fascynujący. Człowiek mający zarówno ambicję, jak i zdolności gwarantujące mu wielkość, który jednocześnie tak nie potrafi zapanować nad własnymi impulsami, że ową wielkość odrzuca. Jesteś tygrysem, który studiuje, jak być myszą. W ten sposób świat jest przed tobą bezpieczny. Nigdy nie zostaniesz Napoleonem.

Calvin krzyknął z wściekłości, ale nie potrafił uderzyć samego Honore, jedynego przyjaciela, jakiego miał w życiu. Dlatego z całej siły walnął dłonią o ścianę.

— Ale spójrz tylko — mówił dalej Francuz. — Uderzyłeś ścianę, nie moją twarz. Czyli nie do końca miałem rację. Potrafisz jakoś nad sobą zapanować. Potrafisz uszanować cudzą opinię.

— Nie jestem myszą — oświadczył Calvin.

— Nie, nie. Nic nie zrozumiałeś. Powiedziałem, że studiujesz, jak być myszą, a nie że zdałeś egzaminy i teraz żyjesz tylko serem. Kiedy słyszę, jak popiskujesz, myślę sobie: cóż to za dziwny odgłos w paszczy tygrysa. Znałem w życiu kilka tygrysów. Mnóstwo myszy, ale tylko kilka tygrysów. Dlatego jesteś dla mnie cenny, przyjacielu. Smutno mi, kiedy słucham twoich pisków. A twoja bratowa… Myślę, że zna cię tylko z tych pisków. To właśnie chciałem ci wytłumaczyć. I dlatego wątpię, czy ucieszy się ze spotkania z tobą.